niedziela, 28 czerwca 2015

Większe recenzje - TAK CZY INACZEJ... - John Cleese

John Cleese
TAK CZY INACZEJ...
wydawnictwo: Albatros
ocena: 6/6

John Cleese to legenda brytyjskiego humoru i jeden z najbardziej rozpoznawalnych członków Latającego Cyrku Monty Pythona.  W swojej autobiografii prezentuje swe mniej znane oblicze.

To chyba nie przypadek i nie wyjątek, że John Cleese był zawsze moim ulubionym Pythonem i czwarty sezon bez jego udziału już nie rzucał na kolana tak jak pierwsze trzy. Swój niebagatelny humor potrafił odcisnąć w zasadzie w każdym filmie, w którym pojawił się choćby na moment, czy była to kolejna odsłona przygód Harry’ego Pottera czy Jamesa Bonda. Dziś, ten ponad siedemdziesięciopięcioletni pan postanowił podzielić się ze światem swoimi wspomnieniami. Można pomyśleć, że to idealny czas, szczególnie w ramach zeszłorocznej reaktywacji Latającego Cyrku Monty Pythona na kilka większych występów. W swojej autobiografii Cleese nie odcina jednak kuponów od sławy, jaką zapewnił mu ten najzabawniejszy serial komediowy w historii telewizji, nie posiłkuje się nawet późniejszymi sukcesami jak choćby znakomita „Rybka zwana Wandą”. Sugestywnie milczy również w przypadku klapy „Lemura zwanego Rolo”. Tak czy inaczej przedstawia bowiem historię swojego życia sięgając jego początków i swych najwcześniejszych wspomnień, pozwalając sobie nawet na wycieczki w biografię swoich rodziców i dziadków. Tak daleka retrospekcja pozwala nam spojrzeć na autora w zupełnie inny niż dotychczas sposób. Cleese nie ukrywa swoich kompleksów, bezbłędnie analizuje różne fobie i ujawnia wnioski do jakich doszedł podczas wielu wizyt u psychoanalityka próbując zrozumieć swoje życie i odnaleźć się w nim będąc chłopcem a później mężczyzną zawsze za wysokim, a jednocześnie nie dość bojowym i asertywnym. Zaburzone relacje z rodzicami, kompleksy, brak zrozumienia, szybki i nadmierny wzrost, ogromna nieśmiałość wobec płci przeciwnej, wreszcie kłopoty z rówieśnikami, wszystko to wpłynęło na mechanizm obronny jaki uczynił Johna Cleese’a (a nawet Cheese’a) sławnym i (czasem) bogatym – humor.

Autor, jak można się spodziewać, nie przebiera w słowach (choć przekleństw, jak sam podkreśla, używa rzadko i niechętnie), nie wybiela i nie stara się przymilić czytelnikowi, często opowiadając historie zaskakujące, a jednak ani na moment nie opuszcza go jego legendarne poczucie humoru, które pozwala mu wykpić niemal każdą opowieść związaną z dzieciństwem i początkami kariery. Żartuje ze swego późno utraconego dziewictwa i nieudanych związków, a później małżeństw, ani na moment nie przestając być jednak angielskim dżentelmenem. I ta dwoistość natury Cleese’a jest największym atutem książki. Oto człowiek, który nie miał problemów z przebieraniem się w kobiece ciuchy, wymyślaniu absurdalnych skeczy, głupich kroków czy obrony przez człowiekiem uzbrojonym w banana, prezentuje się jako osoba bardzo spokojna i elegancka, a przy tym skromna i niejako zażenowana swoją popularnością, do tego stopnia, że jawnie nie przepadającą za swoimi fanami. A już na pewno za zdjęciami z nimi. Jest to autobiografia, którą każdy miłośnik humoru Cleese’a powinien brać w ciemno, niezależnie, czy kojarzą go jako Huna Atyllę, czy pana, którego ciocia pochodzi z Pcimia.

Ostrzec muszę tylko fanatycznych wielbicieli Monty Pythona. Autor sumiennie snuje swoją gawędę opowiadając o pierwszych czterdziestu latach swojego życia, a całość urywa się w momencie, gdy rusza pierwszy klaps Latającego Cyrku. Jeśli ktoś myśli, że to sprytny zabieg na część pierwszą, to pragnę donieść, że zakończenie to opowieść o zejściu się żyjących Pythonów w 2014 roku i towarzyszącym temu emocjom. Tak jakby Cleese założył, że o tej grupie napisano już wszystko i nie ma potrzeby na nowo kruszyć kopii. Oczywiście wcześniej niektórzy z kolegów pojawiają się w życiu autora (na przykład jakieś dziwne chłopaki „Terry Palin i Michael Jones”), oczywiście bardzo dużo miejsca poświęcono przyjaźni z Grahamem Chapmanem. Bije z tego nie tylko samoświadomość i szacunek do własnej legendy. Cleese podkreśla w ten sposób to, co zauważył na koniec książki. Każdy z nich zaczął robić w życiu coś innego, spełniać się w inny sposób. Nie ma potrzeby wykorzystywać sentymentów do przecierania nowych szlaków. Konkluzja okazuje się być jeszcze bardziej zaskakująca i… niewesoła. Jak każda historia komika, który gdzieś na dnie ukryje kroplę goryczy.

Recenzja z portalu DZIKA BANDA.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz