niedziela, 28 czerwca 2015

Większe recenzje - KSIĘGA UTRACONYCH ZAPACHÓW - M.J. Rose

M.J. Rose
KSIĘGA UTRACONYCH ZAPACHÓW
wydawnictwo: Albatros
ocena: 5/6

Zaryzykuję stwierdzenie, że trudno dziś o dobry romans historyczny. W większości przypadków są to tandetne historyjki, które są równie niszowe co horrory klasy B. Mają więc swoją grupę czytelników, ale trudno im wybić się powyżej. Gdy autorzy próbują wyjść poza schemat, mieszają gatunki, a w takich przypadkach ciężko o miękkie lądowanie. Dlatego zdziwiłem się bardzo, gdy w moje ręce wpadła „Księga utraconych zapachów” M.J. Rose, gdzie sprytnie pomieszano romans, historię, filozofię i thriller.

Bohaterami książki jest rodzeństwo, Robbie i Jac L’Etoile, którzy odziedziczyli firmę perfumeryjną w Paryżu. Niestety, zadłużenie powoduje, że jedynym sensownym wyjściem jest sprzedanie rodzinnego biznesu konkurencyjnym korporacjom. Przeciwny temu Robbie zamierza walczyć do końca, tym bardziej, że właśnie wszedł w posiadanie tajemniczego glinianego naczynia, które zawiera niezwykły zapach pozwalający na przypomnienie sobie poprzednich wcieleń. Dla Robbiego, buddysty, to nie tylko sposób na podratowanie sytuacji finansowej, ale i dowód na istnienie reinkarnacji. Zapachem zainteresowane są jednak inne instytucje i osoby, które nie cofną się przed niczym, by go zdobyć. Gdy Robbi znika, jego śladem wyrusza Jac, ale dziewczyna szybko ulega halucynacjom, przypominającym jej Starożytny Egipt.

Trzeba przyznać, że już ten powyższy opis może się wydać co niektórym karkołomny. A nie wspomniałem o historii dalajlamy, chińskim rządzie, Napoleonie Bonaparte, Kleopatrze, paryskich katakumbach i perfumeryjnych wynalazkach. M.J. Rose zawarła to wszystko w swojej powieści, nie zapominając o umiejętnym rozłożeniu proporcji. Mamy więc i romans, pięknie wpisany w historyczne realia, jednocześnie penetrujący rejony filozofii i rozważań religijnych, mamy intrygę i spiski rządowe i korporacyjne, skomponowane zgodnie z konwencją thrillera. Na pewno znajdą się osoby utyskujące na taki groch z kapustą, lub umowne traktowanie niektórych wątków, ale ustalmy, że mamy do czynienia z literaturą rozrywkową i jeśli przyjmiemy konwencję świata przedstawionego, nic nie powinno nam przeszkadzać. Bądź co bądź, mimo podejmowania w kilku miejscach poważniejszych tematów, jest to lektura lekka i przyjemna, której celem jest bawienie czytelnika. I w tej roli „Księga utraconych zapachów” spełnia się doskonale. Potrafi i wzruszyć i poruszyć, a i ciśnienie co wrażliwszym podniesie. Choćby podczas wydarzeń w katakumbach.

Przyznaję, wcześniej nie miałem do czynienia z literaturą M.J. Rose, a po pierwszych kilku(nastu) stronach miałem wrażenie, że oto czytam nową wersję „Pachnidła”, tyle znalazłem rozważań na temat powonienia, węchu i zapachu. Chwilę później wszystko jednak skręciło w kierunku polityczno-historycznej intrygi w stylu Dona Browna i, nie licząc romantycznych wspomnień czy uniesień), w tym tonie utrzymało się do końca. A że i Don Brown nie zawsze się trzyma realiów i że  lubi co nieco ubarwić, względnie pójść na skróty… Nie będę tego wypominał pani Rose. Dobra, wielowątkowa historia, przepełniona niebanalnymi rozważaniami i dziesiątkami ciekawostek (o perfumeryjnym glosariuszu na koniec nawet nie wspomnę) historycznych. Przymykam oczy na umownych bohaterów i kilka przewidywalnych rozwiązań –  konwencja ma swoje prawa. „Księga utraconych zapachów” to mocny przedstawiciel lekkiej, ale niebanalnej rozrywki literackiej. Warto poznać.

Recenzja pochodzi z portalu DZIKA BANDA.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz