piątek, 6 września 2013

Trinacta hodina i inne projekty.

Czterdzieści
Czuję się wyczerpany po ostatnim tygodniu, niemniej, znów aktualizuję blog, by ciągłość zachować. Pracy w ostatnich dniach było co niemiara, wszak urlop oficjalnie zakończony, a wrzesień do lekkich nigdy nie należy. Do „Grabarza Polskiego” napisałem artykuł o twórcy popularnym, z imponującym dorobkiem seriali i filmów. Skutkiem tego fakt, że nie napisałem do Graby żadnej innej recenzji. Fizycznie nie zdążyłem. O kim mówię i co to były za filmy i seriale, zobaczycie w nowym numerze.


Dziś ukazała się, zgodnie z planem, polsko-czeska antologia literatury grozy, o której kilkakrotnie już tu wspominałem. Precedens ten zachwyca mnie niezmiernie, liczę, że przełoży się on na rozwój naszych scen w obu krajach. Czas pokaże. Do pobrania tutaj.
Ja tymczasem zbieram się do dwóch antologii tematycznych. Jedna będzie kontynuacją moich tekstów charakterystycznych, druga dotyczy istot przeze mnie najbardziej znienawidzonych w horrorowym bestiariuszu. I zabawne, ale do tej drugiej już mam tekst, ale jeśli go wyślę, znów okroję swój „Horror Klasy B.” Niedługo naprawdę nic w nim nie zostanie premierowego do wydania. Bo że go wydam i tak, to pewne. A co do antologii brutalnej, na razie jest wena, jest koncepcja, trzeba tylko znaleźć czas i odwagę by napisać coś, co przebije „Imperium Robali”; „Pana”, „Wyrzygać duszę” czy „Piękno nie umiera nigdy”. Mogę już chyba zdradzić, że chodzi o „Gorefikacje II”.
Muzycznie znów koncerty z DAMAGE CASE u boku OGOTAY tym razem, co dla mnie osobiście było przeżyciem wielkim, gdyż Svierszcz mym idolem był przed laty, YATTERINGa wszystko na półce stoi, a jego twórczość (Svierszcza znaczy), śledzę z ogromnym zainteresowaniem po dziś dzień. Niestety, z koncertów z zagraniczną gwiazdą wyszły nici, ale to w sumie dobrze, bo i tak ciężko z czasem. Nie wiem co z ACRYBIĄ, materiał na epkę już nagrany, ale jakoś siły mi już do tego brak. Za to powołałem nowy projekt, który nagrał właśnie materiał na debiutancką płytę i właśnie pertraktujemy kontrakt. Bo oczywiście znów marudzę, że ma być jak chcę, albo niech nie będzie wcale. Nic więc nie powiem, żeby nie zapeszyć. Zdradzę jedynie, że to chyba najszybsza rzecz jaką nagrałem, a nadgarstki moje zapomniały już, że tak się gra. O gardle nie wspomnę...

FILMY:


Sky Fall” Sama Mendesa. Oczywiście czekałem na tę odsłonę z równie wielkim utęsknieniem jak na „Dark Knight Rises”, ale pierwszy seans rozczarował mnie dość mocno. Nie wiem w zasadzie dlaczego, ale jakoś nie pasowało mi to wszystko co widziałem. DVD, które kupiłem odstało swoje na półce, zanim zdecydowałem się je obejrzeć. Po co mi ono? Bo jak stoją tam 22 Bondy, głupio nie mieć tego z numerem 23. I co się okazało? Że na spokojnie, w kapciach i z herbatą odkryłem ten film na nowo. Ba, okazał się genialną klamrą spinającą się nie tylko z „Casino Royale” i „Quantum of Solace”, ale i z całą serią. 007 zaczyna być taki jakim go pamiętamy, czyli bezczelnym i momentami zabawnym zabijaką, z drugiej strony jest niezwykle ludzki, gdy nie radzi sobie na testach czy w bijatykach. Cóż, wiek robi swoje. A James musi tym razem nie tylko rozgryźć niebezpiecznego rywala, ale i ochronić samą M. W międzyczasie twórcy oddali tyle ukłonów w stronę całej serii i poprzednich odsłon, że chyba poświęcę temu osobny wpis w wolnej chwili. Niemniej, jako bondomaniak, za jakiego pozwalam się sobie uważać w ostatnich czasach (tak, przeczytał książki Fleminga, leksykon Śmiałkowskiego i obejrzał filmy po kilka razy i już się mądrzy...), bawiłem się świetnie i uważam „Sky fall” za jednego z najlepszych Bondów i na pewno najlepszego z Craigiem. Dla mnie bomba. Howgh.



Wojna Harta” Gregory'ego Hoblita. Dramat wojenny rozgrywający się w jednym z obozów jenieckich w zachodniej Europie. W porównaniu z tym co działo się u nas i na wschodzie, tutaj jest sielanka. Amerykanie jednak znów pokazują wojnę po swojemu, jak zwykle nie zawsze w zgodzie z realiami. Oto młody student prawa Thomas Hart trafia do niewoli niemieckiej, gdzie jest świadkiem rasistowskich szykan wobec ciemnoskórych lotników brytyjskich. Wkrótce w obozie dochodzi do morderstwa, a podejrzanym jest jeden z pilotów. Dowódca jeńców, pułkownik McNamara zleca mu przeprowadzenie procesu. Świetne role Colina Farrella i Bruce'a Willisa, zaskakujące zwroty akcji na koniec i delikatny łopot gwieździstych sztandarów w finale. Dawka patosu w stężeniu silnym, ale pozwalającym bezboleśnie uznać film za dobry.



Planeta małp” Franklina J. Schaffnera. Nie przepadam za science-fiction. Nie ukrywam tego, wręcz przeciwnie. Ale takie arcydzieła jak historia astronautów, którzy trafiają na planetę opanowaną przez cywilizację inteligentnych małp, które polują na zwierzęta jakimi są ludzie wciąż robi ogromne wrażenie nawet po upływie niemal 50-ciu lat. Finał zepsuto mi jeszcze zanim obejrzałem go za dzieciaka (i wciąż żałuję, bo zwrot akcji i wstrząs tym wywołany jest tu fenomenalny), wydanie, które teraz kupiłem ma kadr z finału na okładce. Geniusze po prostu. Celowo więc tu zamieszczam inny cover. Polecam. Arcydzieło kina, nie tylko s-f. Koniec kropka.


W podziemiach planety małp” Teda Posta. Doskonały przykład na to jak z arcydzieła zrobić gniota. Sklecona na siłę kontynuacja, opowiadająca losy astronauty, który poszukuje poprzednich astronautów i wiadomo gdzie trafia. Tylko, że wszystko jest tak naciągane, że się ledwo kupy trzyma, a końcówka z torturami telepatią i kilkoma innymi motywami, których nie zdradzę by nie psuć oryginału, sprawiają, że szkoda słów na głupotę tego filmu. Kiedyś ten film wydawał mi się słaby. Teraz wiem, że jest po prostu durny.


Ucieczka z planety małp” Dana Taylora. Jeśli film się zwraca, trzeba kręcić sequele, choćby nie było możliwości logicznego kontynuowania fabuły. Dlatego też trzecia część serii opowiada o znanych z oryginału inteligentnych szympansach, Korneliuszu i Zirze, którzy przybywają na Ziemię statkiem kapitana Taylora. Pomysł w zasadzie niedorzeczny, niemniej pozwalający na odwrócenie schematu części pierwszej, a przy tym poruszenie paru niebanalnych wątków. Nie miałem emocjonalnego bagażu wobec niego, obejrzałem go bowiem po raz pierwszy, w zasadzie przed chwilą i przyznam, że jest to film całkiem niezły, świetnie wpisujący się w konwencję kina s-f lat siedemdziesiątych. I choć nie dorasta do pięt szokującemu oryginałowi, wstydu serii nie przynosi. A czy był konieczny? Tak samo jak wszystkie części Freddy'ego, Jasona i Michaela Myersa. Nie. Ale dobrze się ogląda.


KSIĄŻKA


SS historia pisana na nowo” Adriana Weale'a – wstrząsający dokument na zimno opowiadający genezę powstania, rozwoju, dominacji i upadku chyba najbardziej morderczej i niebezpiecznej organizacji w historii świata. To co tu przeraża, to jednak nie tylko zbrodnie jakie popełniali dowódcy i ich podwładni, nie tylko niewiarygodne statystyki ofiar, czy w ogóle skala ludobójstwa, ale inwencja i pomysłowość, jaką wykazywali się zwykli żołnierze, lekarze, naukowcy, którzy w pewnym momencie przekraczali granice człowieczeństwa. Tak po prostu.

Tyle na dziś
Odbiór.

poniedziałek, 2 września 2013

"Skazaniec" Krzysztofa Spadło

Trzydzieści dziewięć.
 
Dzisiaj nadarza się okazja wprowadzenie nowej, świeckiej tradycji. Zarzekałem się (sam sobie, przecież nie będę pisał tu rzeczy, o które potem ktoś mógłby mnie pociągnąć do odpowiedzialności!), że nie będę się tutaj bawił w większe recenzje, bowiem takowe uprawiam do kilku portali i magazynów. Drugi powód to taki, że wszyscy blogerzy takie recenzje skrobią, a ja nie znoszę, nie chcę, nie lubię i nie będę taki jak wszyscy!! To jednak temat na inną okazję.
Doszedłem bowiem do wniosku, że niektóre książki zasługują na dłuższe wzmianki, albo nie pasują do profilu moich redakcji, albo już były tam oceniane i opisywane. Dziś „Skazaniec” Krzysztofa Spadło, który plasuje się w tej pierwszej kategorii. Ale nie tylko.

 
Krzysztof Spadło to autor, który pojawił się w zeszłym roku nie wiadomo skąd (znaczy wiadomo, że z Norwegii) z wybornym w moim mniemaniu zbiorkiem „Marzyciele i Pokutnicy”, w którym znalazło się wiele intrygujących, pomysłowych, a przede wszystkim świetnie napisanych historii, z których absolutną perełką okazał się tekst „W imię Twoje”. Fakt, że zarówno to opowiadanie, jak i cały zbiorek przeszły raczej niezauważone przez polską „scenę” fantastyczną świadczy o niej samej. I być może jest powodem dlaczego Krzysztof zdecydował się tym razem na powieść w pełni realistyczną, za to trzymającą w napięciu bardziej niż niejeden mainstreamowy horror czy thiller.

„Skazaniec” opowiada historię Stanisława Żabikowskiego, młodego chłopaka, osadzonego w Centralnym Więzieniu we Wronkach z wyrokiem dożywocia. Nieufny i niechętny do współpracy ma niezwykły talent do wpadania w coraz większe tarapaty i konflikty, zarówno ze współwięźniami jak i personelem zakładu. Jak Stephen King zabrał nas kiedyś do Shawshank, tak teraz Krzysztof Spadło przedstawia nam więzienne życie w Polsce. Podobnie jak Mistrz Horroru, tak i polski pisarz odchodzi od literatury grozy w stronę historycznego dramatu rozgrywającego się na początku XX-go wieku za więziennymi murami. Różni bohaterowie, różne tła historyczne, efekt ten sam: piorunująco dobra lektura.

Mistrzowskim zabiegiem jest zatajenie na początku wyroku Żabikowskiego. Wiemy wprawdzie na ile został skazany, ale przez kolejne strony gnałem popychany innym pytaniem - dlaczego? Później już nie było zaś odwrotu. Od tej książki naprawdę trudno się uwolnić. Przykuwa uwagę główny bohater. Całkowicie pogodzony ze swoim losem, młodzieniec o zdruzgotanym i połamanym życiu bez przyszłości. Przedstawienie narracji w pierwszej osobie uwiarygadnia zdarzenia, z jednej strony pozwala na większe zżycie i utożsamienie się z tytułową postacią, ale z drugiej stwarza liczne niedopowiedzenia i sekrety, które wyłaniają się w późniejszych etapach utworu. Nie ma bowiem co ukrywać, że więzienne życie rządzi się brutalnymi i surowymi prawami, w których samotnicy bez przyjaciół nie mają szans, a i przyjaciele często okazują się gorsi od wrogów. Żabikowski to jednak człowiek zaradny i zdeterminowany, który z czasem odnajduje się w straszliwych realiach za kratami. Plecie się warkocz znajomości, układów, konfliktów, przyjaźni, a przede wszystkim wstrząsających i intrygujących życiorysów współwięźniów Żabikowskiego. Realizm jakiemu oddał się Krzysztof Spadło chwyta za serce pozwalając poczuć chłód cel i ból odcisków na spracowanych dłoniach. Jeszcze większe wrażenie zrobiło na mnie tło historyczne. Lata 20-ste XX-go wieku to czas dramatycznych przemian w kraju. Echa wojny polsko-bolszewickiej, rozdarta wewnętrznie polityka, kroczący ku władzy absolutnej Józef Piłsudski, zamieszki, prześladowania, pierwsze wybory prezydenckie i ich tragiczny finał. Wszystko to przewija się nienachalnie w tle podkreślając wiedzę autora, ale jednocześnie uwypuklając dramat ludzi uwięzionych, którzy wyobcowani pozostają nawet w obliczu takich przemian jak reforma Grabskiego, gdy Żabikowski na wieść o nowej, jednolitej polskiej walucie stwierdza, że dla niego jedyny pieniądz to fajki... Ale chociaż skazańcy zapomnieli o świecie zewnętrznym, świat nie zapomniał o nich. W finale pojawiają się wątki, które mogą poruszyć, wzruszyć i autentycznie zdenerwować (mówiąc delikatnie), ale przede wszystkim postawić duży wielokropek na koniec pierwszego tomu. I to w sumie jedyny zarzut jaki mam do utworu, że będę musiał czekać nie wiadomo ile na ciąg dalszy.
Na koniec krótko jeden z roboczych blurbów jakie planowałem dać do owej książki:

Krzysztof Spadło w swojej debiutanckiej powieści zaskakuje nie tylko rezygnacją z horrorowej sceny, ale przede wszystkim niezwykle dojrzałym przedstawieniem losu człowieka, który nie ma nic do stracenia. Więzienny dramat z historią Rzeczpospolitej Piłsudskiego w tle zapadnie Wam w pamięć na długo.
Ostateczny blurb wraz z okładką wygląda tak:

„Skazaniec” Krzysztof Spadło. Wszystko wskazuje, że dostępny już od dziś. Znaczy od wczoraj, bo mi na pisaniu północ przemknęła.

Tyle na dziś
Bez odbioru.