niedziela, 28 czerwca 2015

Większe recenzje - LISTY - Kurt Vonnegut

Kurt Vonnegut
LISTY
wydawnictwo: Albatros
ocena: 6/6

Ostatnio dochodzę do wniosku, że prawdziwego pisarza można poznać nie po tym jakie pisze książki, ale jak rozmawia z ludźmi, jak się z nimi komunikuje. To że większość autorów to albo zadufani w sobie buce, albo buce solidnie zakompleksieni, to wiedzą wszyscy. Szczególnie sami autorzy, którzy albo skromnie udają, że cały ten zamęt z pisaniem ich nie dotyka, albo dotyka tak bardzo, że toczą pianę, gdy coś nie idzie zgodnie z ich „inteligencko-kulturalną” wizją świata. Ale takie ich prawo i powinność. Uważam, że komunikacja z ludźmi, gdy wybrało się dziwny zawód polegający na siedzeniu w odosobnieniu i klepaniu w klawiaturę, zostaje mocno ograniczona, poza tym historia dowiodła, że najpopularniejsi byli ci, którzy raczej od tej klawiatury/maszyny/kartki nie odchodzili zbyt często. Rozważania te mógłbym snuć dalej, ale konkluzja jest jedna. Pisarza nie poznasz przez jego dzieła. On się może przez nie wyrażać, ale bądź co bądź, to tylko historie. Autor nie objawi się w rozmowie, bo introwertyczna natura zawsze podporządkuje go interlokutorowi, albo zjeży przeciwko adwersarzowi. Czasem po prostu dla zasady. Dlatego najwięcej zawartości człowieka w pisarzu można odnaleźć w listach, które pisał do innych. Z jednej strony są to kolejne, świadome mniej lub bardziej, próby manifestacji swoich koncepcji, z drugiej, ukryty za kartką może wypowiadać się w wyższym stopniu otwarcie.

O Kurcie Vonnegucie można pisać wiele, ale robiło to już tyle osób, że wychodzenie przed szereg uważam za bezcelowe, tak jak przekonywanie do jego twórczości. Vonnegut zachwyca, nawet jeśli nie zachwyca, nie sposób wypowiadać się na temat współczesnej literatury nie znając „Rzeźni nr 5”, „Śniadania mistrzów” czy „Galapagos”. W zebranych przez Dana Wakefielda listach odnajduję człowieka jakim chciałem go zawsze widzieć. Elokwentnego, dumnego i przekonanego o swojej wartości, ale jednak pełnego sprzeczności i wywołujących uśmiech przywar. Tego uśmiechu podczas lektury „Listów” trudno się pozbyć, czy to zapoznając się z umową odnośnie sprzątania i gderania w domu jaką zawarł ze swoją pierwszą żoną, czy to czytając ostatnie listy, gdy grzecznie odmawia przyjazdu na zaproszenie Uniwersytetu Cornella, twierdząc, że do niczego się nie przyda, bo w wieku 84 lat przypomina głównie legwana, nie ma nic do powiedzenia i zamiast siebie może wysłać sztuczne ognie. Jak nie zaśmiać się czytając historię tym jak przyjaciel dał mu naklejkę z napisem „Stop wojnie w Wietnamie”? Vonnegute pisze o tym do żony: „Przykleiłem ją na karoserię, ale była mokra, więc nalepka spadła, zanim dojechałem do domu, i bardzo dobrze. Moje zadowolenie bynajmniej nie ma związku z opinią o wojnie w Wietnamie. Ma związek z moją opinią o nalepkach” (str.160, o.c.) W listach pojawia się też człowiek, który walczy z krytyką, z poczuciem własnej wartości, a w późniejszych latach pewien swej pozycji zabiega o względy innych. Jak choćby Jacka Nicholsona, którego namawia do udziału w ekranizacji „Śniadania mistrzów”.

Nikt, kto nie zna Vonneguta (są tacy?) nie przejdzie obojętnie obok tej książki, wszyscy miłośnicy na pewno po nią sięgną, bo to po prostu wypada. Dlatego też ponarzekam nieco na jej formułę. Podoba mnie się pomysł, że Dan Wakefield podzielił całość na poszczególne dziesięciolecia, przy okazji wprowadzając krótkie historyczne wprowadzenia, pozwalające odnaleźć się w życiorysie twórcy i jego ówczesnych problemach i sytuacji. Cóż z tego, skoro później wszystkie listy rzucono w zasadzie jeden po drugim, bez ładu i składu (dobrze, że chociaż odnotowano do kogo zostały napisane). I tak mamy list do żony, zaraz potem do przyjaciela, innym razem do prezesa rady szkolnej. W jednym pisze o swojej nowej książce, w innym o sprawach rodzinnych, w kolejnym ex cathedra wyraża swe poglądy. Daje to oczywiście pełne spektrum życia autora, ale wprowadza też niepotrzebny zamęt. Nie tak dawno miałem przyjemność czytać „Listy i eseje H.P. Lovecrafta”, które zostały podzielone chronologicznie, ale również i… tematycznie. Tu nie mogłem pozbyć się uczucia lekkiego chaosu. Niemniej, polecam miłośnikom Vonneguta i dobrej literatury, szczególnie, że wydanie Albatrosa zostało ozdobione wieloma interesującymi fotografiami.

Nasuwa się tylko smutna myśl, że po dzisiejszych autorach, gdy sztuka epistolarna zaginęła, zostaną tylko idiotyczne posty i komentarze na facebooku…

Recenzja z portalu DZIKA BANDA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz