piątek, 31 maja 2013

Bóg, horror i Django

Dwadzieścia trzy.
Co tu dużo pisać, gdy czasu ostatnio nie ma w ogóle. Przyczyn jest sporo, ale nie o tym i nie dziś.
Zasadniczo dwa posty zostały popełnione kilka dni temu, jednak stwierdziłem, że plucie jadem 2 odłożę na kiedy indziej. Obecnie zaś jedynie odrobinka autopromocji:


Już jest. W zasadzie od wczoraj. Pierwszy tom mojego nowego cyklu, czy w zasadzie tomik. Nieważne. Ważne, że jest do pobrania całkowicie za darmo pod tym adresem:

http://wydaje.pl/e/bog-horror-ojczyzna-zlego-poczatki2

Do czego, oczywiście, ochoczo zapraszam.
Wahających się odsyłam do dwóch pierwszych recenzji jakie już zdążyły się pojawić na Bogdan Ruszkowski recenzje i Kostnica. Bardzo dziękuję obydwu recenzentom. Przyznam szczerze, że obaw miałem niemało, cieszę się więc tym bardziej, że początek jest obiecujący i tekst nie zawodzi i nie jest źle odbierany. Zobaczymy co będzie dalej. Gotów jestem na wszystko w przypadku rodzimych recenzentów i krytyków.

A na tapecie:
KSIAŻKI:


"Ślimaki" Shaun Huston. O tak... To jest dopiero horror klasy B. Widać tak mnie nastroił "Rytuał" Mastertona, że wynajduję starocie, których nie czytałem i raduję się niezmiernie. Tandeta na okładce, wewnątrz zaś wprost przezabawnie. Agresywne, zębate ślimaki atakują na małe brytyjskie miasteczko siejąc prawdziwy horror. Momentami obrzydliwie i krwawo, często raczej zabawnie, acz trzeba przyznać, że solidnie napisane. I nawet sobie przypomniałem, że film na podstawie tego widziałem! Czas napisać recenzję na HO. Książki, nie filmu.


"Księżyc" James Herbert. Psychopatyczny morderca w okrutny sposób morduje swoje ofiary, następnie bezcześci ich zwłoki. Więź psychiczną z zabójcą nawiązuje nauczyciel w elitarnej szkole na maleńkiej wyspie. Ukrywa się tutaj, ponieważ jego zdolności mediumiczne wywołały aferę i nagonkę prasy, gdy przed laty pomógł ująć innego psychopatę. Trzymający w napięciu i naprawdę świetnie napisany horror, który udowadnia, że Herbert nie miał sobie równych. Szkoda, że w naszym kraju był tak niedoceniany i wrzucany częstokroć do jednego wora z tandetą klasy B.


"Piłsudski 1867-1935" Andrzeja Garlickiego. Dalej przerabiam biografię tego niezwykłego Polaka. Cóż powiedzieć - właśnie ukończyłem rozdział poświęcony epizodowi, w którym Piłsudski pełnił rolę komendanta. Historia zaiste to niezwykła i wstrząsająca. A teraz zachęta dla co niektórych. w jakiej pieśni patriotycznej występuje (choć w zasadzie już ją usunięto) zwrotka ze zwrotem - "jebał was pies"? Odpowiedź i geneza oczywiście w książce.

FILM:

"Django" Quentina Tarantino. Nie wiem. Może wpływa na to fakt, że na półce u mnie stoi około 50 westernów na DVD. Może nie bez znaczenia jest to, że trylogia dolara Sergio Leone jest dla mnie absolutnym klasykiem, a "Dobry, Zły i Brzydki" to już jeden z najlepszych filmów wszech czasów. Wreszcie istotnym może być to, że "Django" z roku 1966 jest mi również znany. Koniec końców - znakomity film, na którym ubawiłem się znakomicie wynajdując cytaty, nawiązania i scenki powciskane mniej lub bardziej subtelnie w fabułę dość banalną, to trzeba przyznać. I uważam, że od czasu "Pulp fiction" to najlepszy film Tarantina. Oczywiście, nie dorasta pierwszym dwóm do pięt, ale jest to naprawdę kawał dobrego kina i najlepszy hołd dla westernu jaki widziałem. W głębszą analizę pobawię się może innym razem, teraz po prostu manifestuję swoje zadowolenie.

Tyle na dziś.
Odbiór.

środa, 22 maja 2013

Minął tydzień

Dwadzieścia dwa.
Minął tydzień od poprzedniego wpisu, czas więc przerwać milczenie. Ale żeby nie było, że zrzynam z Łukasza Orbitowskiego, to tylko taki tytuł jest, no...
 O czym by tu...
Żyje się po prostu, a w życiu jak to w życiu bywa różnie. Aktualnie znów jestem z Jaśkiem na L4. Czyli chłopaki rządzą w domu. Można się domyślić jak to wygląda.

Wielkimi krokami zbliżają się Dni Fantastyki we Wrocławiu, na których niezdecydowanych zapraszam. Pojawiać się tam nie będę, bo raz, że za daleko, dwa, że wtajemniczeni wiedzą. Dla równowagi mam już trzy zlecenia odnośnie Krakonu. Tam więc będę na pewno. Wiem, Kraków jest dalej niż Wrocław. Coś więc musi być na rzeczy. Niemniej - jedźcie do Wrocławia, nazwiska Lee, Kyrcz, Kain i Cichowlas mówią same za siebie ;)

I tak oto nieporadnie dotarłem do Kazka i Roberta. Niniejszym reklamuję, że ten pierwszy po licznych duetach (z najważniejszych - 3 z Kainem, 4 z Cichowlasem i jeden ze mną) wydał wreszcie swoją solową powieść "Podwójna pętla". Dla odmiany Robert wydał właśnie zbiór opowiadań "Wylęgarnia". Zachęcam do zapoznania się z lekturą obydwu książek, przy okazji przypominam, że w wydawnictwie Fu Kang wciąż można dostać "Lek na lęk" mój i Kazka, a napisana niedawno przez Roba i mnie książka o roboczym tytule "Pradawne zło" ma szanse ukazać się w tym roku.
"Bóg Horror Ojczyzna" wreszcie doczeka się swej pierwszej odsłony i to już prawdopodobnie 30 maja. Będzie to promocyjny, darmowy e-book, jednak w wydaje.pl, bowiem wydanictwo/a, które miało wydać go wcześniej nie jest w stanie dotrzymać terminów. I ja to rozumiem, ale życie toczy się dalej. Na przełomie czerwca i lipca chcę wypuścić drugi tom "BHO". Pierwsze blurby już mam - w tym wspaniały, uskrzydlający od Dawida Kaina. Chętnych patronów zapraszam do współpracy. A okładeczkę prezentuję poniżej:



Wczoraj ukończyłem również dwa opowiadania do nadchodzącej antologii o Zombie. Po latach wgryzania się w temat, wreszcie doczekaliśmy się takowej na naszym rynku. Dla mnie zaś problemem okazało się takie ukazanie tematu, by nie kopiować innych i siebie. Przypomnę, że pierwsze opowiadania o zombie pisałem na stronę Zombie Zone ze sześć, siedem lat temu i obok Michała Galczaka i Krzysztofa T. Dąbrowskiego byłem jedynym, który tę niepopularną wówczas tematykę poruszał. A że uwielbiam ją dalej niech dowiedzie fakt, że w drugim tomie "BHO" (tak, jest już dawno temu napisany) zombie odgrywa znaczącą rolę, nie zabrakło ich też w przygotowywanym zbiorku "Horror Klasy B". Jak widać, miałem kłopot i jakoś tam wybrnąłem z niego tworząc opowiadanie "Trójca. Oto słowo moje", które być może wejdzie w skład "Zombiefilii".


Nazwiska na razie ukryte, ale będzie sporo mniej lub bardziej znanych. Na pewno zombiefile się nie zawiodą. Ale właśnie - pisałem o dwóch opowiadaniach. Otóż postanowiłem popełnić mash-up, czyli zmieszać tematykę zombie ze znanym utworem. W ten sposób powstał jeden z moich najlepszych tekstów - "Puchatek mash-up, czyli jak Puchatek z Prosiaczkiem tropili łasice i omal nie znaleźli zombie" napisany przy całkowitej niewiedzy A.A. Milne. Niestety, nie sprawdziłem, że do mash-upu prawa muszą być przedawnione (vide "Przedwiośnie żywych trupów"; "Opowieść zombielijna"; "Duma i uprzedzenie i zombie"). A na Kubusiu łapę trzyma Disney, który uczynił z niego swój znak firmowy, tak więc opowiadanie poszło do głębokiej szuflady, a przeczyta je tylko moja żona i ekipa "Zombiefilli" (bo im zaraz wysłałem).

Niemniej, coraz poważniej myślę, czy się nie przerzucić na bajki dla dzieci. Wydaje mnie się, że mogę tam trafić na bardziej przyjazne środowisko. To jednak wątek do rozwinięcia kiedy indziej. Jedno jest pewne - getta są złe.

Na tapecie:

FILM:

 

"Dwoje do poprawki" Davida Frankela. Tragikomiczna, wzruszająca i bardzo mądra opowieść o parze starszych ludzi, którzy przez ponad trzydzieści lat małżeństwa zgubili gdzieś miłość, pasję i pożądanie, ustępując przyzwyczajeniu. Gdy ona (Meryl Streep) postanawia zawalczyć o rozniecenie starego płomienia zanosi się na pożar, ponieważ on (Tommy Lee Jones) nie widzi żadnego problemu. Całość kończy się terapią, która jest początkiem filmu. Brawurowe role główne, szczególnie znakomity Lee Jones. Dowód na to, że można zrobić prostą komedię o niebanalnych treściach.


"Widmo" Mateo Gila. Hiszpański horror ze słynnej serii "Sześć filmów, które nie dadzą ci zasnąć". Wbrew tytułowi serii, niemal zasnąłem na "seansie". Historia tragicznej młodzieńczej pierwszej miłości, którą wspomina stary pisarz po śmierci swej żony jest może i intrygująca, ale oklepana i przewidywalna, co więcej, rozciągnięta na siłę. Nie powiem, dramatyzm jakiś tam udało się zbudować, jest jedna scena, którą zapamiętam na dłużej, niemniej całość wypada bardzo blado. To drugi film z tej serii, który widziałem (bo uparcie oglądam tylko na DVD, więc dziękuję za torrenty) i drugi, który nieszczególnie zachęca mnie do poszukiwania reszty. Co więcej, poprzedni - "Klinika" bronił się echem geniuszu reżysera Narciso Ibaneza Serradora, tutaj są tylko echa klasycznej opowieści o duchach, namiętności i... spoilera nie będzie. Może ktoś chce stracić kilkadziesiąt minut wieczoru.

KSIĄŻKA:
 
 "Piłsudski 1867-1935" Andrzeja Garlickiego. Znakomita, przebogata i przede wszystkim obiektywna biografia tej wybitnej postaci. Przyznam szczerze, że tomiszcze to opasłe dzielę sobie na części, bowiem połknąć na raz ponad 1000 stron i mnie ciężko. Z ogromnym zaciekawieniem przeczytałem póki co o młodości Ziuka, jego miłostkach i zesłaniu, z zaskoczeniem odkryłem fakty dotyczące jego długiego epizodu socjalistycznego. Nie że o nim nie wiedziałem, ale skala problemu, jego złożoność i sam Piłsudski w tym wszystkim naprawdę szokują. Zatrzymałem się na roku 1914. Przyszły komendant, marszałek, naczelnik państwa, ma teraz 47 lat, jest przegranym, mało znanym politykiem, niespełnionym w życiu, miłości i pracy. A pomyśleć, co wydarzyło się później.


"Rytuał" Graham Mastertona. Ot, odskocznia od polityczno-historycznych zawiłości losów Marszałka. Wstyd powiedzieć, lata temu książka ta umknęła mi w szale amberowo-phantompressowych zakupów i dotąd jej nie czytałem. Teraz, dzięki szkolnemu festynowi zdobyłem ją wraz z kilkoma innymi horrorkami klasy B za oszałamiającą cenę 1 zeta. Klasyczny Masterton, czyli odpowiednia mieszanka grozy i makabry. Jedna z najlepszych pozycji w dorobku autora. Dawno się tak nie bawiłem przy lekturze.

Tyle na dziś.
Odbiór.



środa, 15 maja 2013

Nic mi się nie chce.

Dwadzieścia jeden.
Nie chce mnie się pisać. Z różnych powodów, ale tak po prawdzie, to nie ma o czym, zwłaszcza, że czasem ręce opadają i można sobie nimi jedynie nad ziemią pomajtać.
Dla porządku jednak pomarudzę nieco o sprawach różnych. Oczywiście autopromocyjnych, a jakże.
"Bóg Horror Ojczyzna". Losy nieznane. Może w tym miesiącu, może nigdy. Czekam na blurby, odzew wydawcy, wygraną w totolotka, nieoczekiwany zwrot akcji w finale.  Muzycznie nie dzieje się nic. Nie pamiętam kiedy byłem na próbie. W weekend potrzymałem gitarę w łapie, ale spanikowany odłożyłem ją czym prędzej, bowiem odkryłem, że mam pomysły. A z nich mogą powstać utwory, a to potem trzeba nagrać, zmiksować, promować. Straszne. Nie chce się czasem po prostu.
"Upiora" podobno miała swoją premierę. Krzysztof T. Dąbrowski dostał już egzemplarze autorskie, czekam aż wyśle mi jeden.
Antologia o zombie toczy boje o okładkę. Zbojkotowałem poprzednią, na tyle radykalnie, że nie wiem czy jeszcze uczestniczę w projekcie. Ale przynajmniej nowa jest bardzo do rzeczy.  Losów innych antologii i książek nie znam. Są gdzieś w Polsce, na półkach, w kolejce.
Dla poprawy humoru przeprowadziłem ostatnio wywiad z Aaraonem Stainthorpe z MY DYING BRIDE, jednym z moich największych idoli. Krótki, bo krótki, ale jest się czym pochwalić. Co też czynię i TUTAJ.
Ach, i zostałem przyjęty do zaszczytnego grona pisarzy polskich. Wzruszenie odebrało mi mowę. Szczególnie, że korespondencja była czysto facebookowa. 
Mam zaległych kilka tekstów i rozpisane trzy większe. A tymczasem jedyne co mogę rzec to: "mocy przybywaj!". Echo odpowiada: "mać... mać... mać..."

Ponieważ znów milczałem i do tego bezskutecznie ładowałem akumulatory (psychiczne jedynie), to przegląd tapetowy dość spory tym razem, bo się zaległości narobiło:

 
Na tapecie:
KSIĄŻKI:

„Rodzina Borgiów” Mario Puzo. Tak, trochę się w tym zaczytałem, ale głównie dlatego, że faktycznie się w lekturę wgryzłem, poza tym porównywałem co chwilę fragmenty książki z historycznymi zapisami. Efekt jest porażający. To w zasadzie same fakty. Polecam. I ostrzegam pokolenia JP II i B16. Chociaż oni pewnie widzieli już serial na „zalukaj”.


„Czerwona Gorączka” Andrzej Pilipiuk. Właśnie zacząłem dla odprężenia. W zasadzie już jestem w połowie i kapcie z wrażenia mi nie spadły. Pilipiuk, jak to on potrafi uderzyć znakomitymi tekstami typu „Zeppelin L-59/2”; „Wujaszek Igor” czy tytułowy, z drugiej zaś ociera się w innych o tę radosną grafomanię, którą wielokroć podkreśla i gloryfikuje. „2586 kroków” nie pobite.


GRY:

„Shank” - już o tym pisałem, nic się nie zmieniło. Relaksacyjna bijatyka, która nudzi mi się średnio po piętnastu minutach. Tak, widać wyraźnie po tym blogu, że w ostatnich czasach żadnej gry nie ukończyłem. Pewnie to o czymś świadczy.


FILM:

„Martwe Zło” Fede Alvarez. Kultowy horror Sama Raimi, jeden z moich ulubionych filmów w historii doczekał się remake'a. PO CO? Wiadomo, nie ma się własnych pomysłów, to się kradnie cudze. Nie pamiętam kiedy ostatnio (w ogóle) widziałem dobry remake, tutaj też się nie zawiodłem. Bo spodziewałem się bezmyślnej, krwawej jatki bez szacunku dla oryginału i to mniej więcej dostałem. I rację mają recenzenci, którzy piszą, że film jest mocny, krwawy, bardzo poważny. Ale czy zapadający w pamięć? Nieee... Czy straszny? Raczej w ramach mainstreamu, czyli zasadniczo też tylko dla nadwrażliwców. Kompletnie jednak nie czułem tego irracjonalnego lęku, który towarzyszył seansowi części pierwszej, zupełnie nie odnalazłem klimatu zaszczucia i absolutnej, skrajnej grozy jaką wywoływała czasem część pierwsza. I nie chodzi o to, że oglądałem ją pierwszy raz jako nastolatek. Po latach oryginał dalej robi wrażenie. Remake sprawdza się jako współczesny horror. Czyli zapomnę o nim za miesiąc.


„Niesamowity Spider-Man” Marc Webb. Biedny ten Sam Raimi. Nie dość, że mu zremake'owali „Evil Dead'a” (powyżej), to teraz zignorowano jego trzy „Spider Many” i nakręcono całkowicie nowy początek serii. I znów słyszałem głosy, że to lepsze niż poprzednicy. A według mnie, różni się tym, że zamiast Tobey'a Maguire'a mamy Andrew Garfielda, który wygląda jak Kuba Wojewódzki, zabrakło Mary Jane, wymyślono nową genezę postaci Człowieka Pająka. I po raz nie wiem który musiałem widzieć śmierć wujka Bena (po wszystkich serialach, komiksach i filmach). Świetnie wypada Rhys Ifans jako Dr Connors, reszta daje radę, tak jak i cały film. Jest poprawnie, widowiskowo, pająkowo-zabawnie-głupkowato. Brak magii pierwszego filmu z Maguirem (kilka scen przeszło już do kanonu filmowego i nie tylko - vide „Shrek 2”), brak powagi i dramatyzmu dwójki. Trójkę zmilczę, bo ona rozłożyła serię i dzięki niej mamy co mamy.



„O Miłości i o Śmierci” Michele Soavi. Niezwykły horror, kultowy dla wielu, niewątpliwie jeden z najbardziej groteskowych i absurdalnych. Wyborne zdjęcia, szalone zwroty akcji i dużo czarnego humoru. Historia grabarza walczącego z hordami żywych trupów i tęskniącego za miłością swego życia stawia zaskakująco dużo pytań filozoficznych, a finałem potrafi zmusić do myślenia. Klasyka gatunku.


„Basket Case 2” Frank Henenlotter. To tak w kwestii absurdu. Pierwsza część to również horror kultowy i groteskowy. Brat syjamski mieszkający w koszyku po bieliźnie i mordujący wszystkich, którzy zagrożą jego „normalnemu” bliźniakowi... To nie mogło być poważne, a jednak, dzięki brutalności odniosło sukces w latach osiemdziesiątych. Część druga jest po prostu idiotyczna. Mutantów i dziwaków mamy cały strych (ukrywani są tam u pewnej milusiej pani), ich wygląd jest po prostu żałosny (człowiek-księżyc? Szczęko-głowy? Żaba? Co to ma być?), a scenariusz jest tylko pretekstem do ukazania kilku obrzydliwych i równie idiotycznych scen. Nawet jak na mój spaczony momentami gust to za dużo. Idiotyzm.


„Kill Bill vol 1” Quentin Tarantiono. Kiedyś film ów odepchnął mnie od twórczości Tarantino. Teraz, po latach (i po jeszcze gorszym „Deathproof”) dałem mu szansę i... bardzo przyjemnie się zaskoczyłem. Kunszt autora „Wściekłych psów” przeniósł się w zabawę (walki kung-fu i wstawki mangi), ale film ma w sobie specyficzny urok filmów klasy B. Kilka zapadających w pamięć scen (oczywiście finałowa jatka) plus znakomita muzyka.


„Kill Bill vol 2” Quentin Tarantino. Tu przyjemność okazała się jeszcze większa, bo ciężar przeniósł się ze scen walki na dialogi, z których Quentin zawsze słynął. Fakt, poziom już nie ten, scenariuszowe twisty też wrażenia nie robią, ale przyznam, że finał tym razem mnie poruszył. Może uczynił to wiek, dzieci własne? Kiedyś ten film jedynie obejrzałem. Wczoraj naprawdę mi się spodobał. Daleko mu do „Wściekłych psów” czy „Pulp fiction”. Ale to dobry film. Dam szansę Tarantino – kupiłem dziś „Django”.

Starczy na dziś.
Odbiór.



wtorek, 7 maja 2013

Blog reklamowy

Dwadzieścia.
Dziś zaskakująco szybko, albowiem dzień to dla mnie wyjątkowy. Szczegółów zdradzić nie mogę, skorzystam natomiast z okazji i dokonam rzadkich na tym blogu reklam.

Po pierwsze:
Niecodzienny, ale jakże ważny konkurs literacki "High Five". Akcja niezwykła i ważna, tym bardziej że nie o nagrody tu chodzi a o pomoc osobom chorym na SM. Zachęcam.
Szczegóły tutaj.

Po drugie:
Wydawnictwo Dobre Historie wraz z Katarzyną Babis i Łukaszem Śmiglem szykują komiks o pierwszej polskiej heroinie - Tequilii (bardzo polskie imię, prawda?). Akcja wymaga jednak wsparcia, bowiem twórcom nieco brakuje do pełnego sfinansowania, a każdy grosz się liczy. Każdy komu nie obojętny los polskiego komiksu niech zajrzy tutaj. Szczegółów na pewno nie zbraknie.

To tyle w kwestii reklam.

Na tapecie:


"Pamięć absolutna" Paula Verhoevena. Czyli znów powrót Mamonia do starych, sprawdzonych filmów. Nie widziałem serialu z końca lat 90-tych, boję się obejrzeć remake z roku poprzedniego. A tutaj bawiłem się przednio przez pierwsze 40 minut, kiedy uświadamiałem sobie, że efekty choć się zestarzały, to jednak dają radę, a całe to science fiction bardziej przypomina przeszłość niż przyszłość. No, pewne rejony naszego kraju faktycznie wyglądają jak slumsy na Marsie. Potem jednak było gorzej, bo gdy do głosu doszła klasyczna akcja, klimat Dicka zaś przemykał tylko jako wciskany na doczepkę, odniosłem wrażenie, że ten film, choć dalej kultowym pozostanie, próby czasu nie przetrzymał. Może czas dać szansę remakeowi?
Tyle na dziś.
Odbiór.

poniedziałek, 6 maja 2013

Twórczo i odtwórczo cdn

Dziewiętnaście.
Post ów miał pojawić się wcześniej, ale przerwała go śmierć Jeffa Hannemana, która zaskoczyła wszystkich miłośników cięższych brzmień. Ponieważ tamtego dnia i przez kilka kolejnych każdy fan SLAYERa wspominał nieodżałowanego gitarzystę, takoż i ja postanowiłem sprawę przemilczeć, zasłuchując się oczywiście dyskografią pewnego zespołu. Ale możecie spytać mojej żony, że akurat nic w tym nowego, bo SLAYERa, to i nasze dzieci znają ;)


Koniec końców - pozamiatane. Bez Hannemana, który komponował większość (lepszą) materiału i Dave'a Lombardo, który znów się pokłócił o pieniądze, trudno spodziewać się działalności, czy nowej (już wszak nagrywanej) płyty grupy. Kerry King choć świetny, to nawet dla zespołu był liderem i maskotką jednocześnie, Tom Araya ostatnio najczęściej podkreśla, że dla niego najważniejsze są krowy. Jego stada krów. I Bóg oczywiście. Ten w niebiesie. Czyli po SLAYERze.
A u mnie tymczasem robota.
"Bóg Horror Ojczyzna" uratowany. Dzisiejsza opinia Dawida Kaina podniosła mnie na duchu, czekam jeszcze na Michała Stonawskiego i czas się brać za poprawki. Wielkie dzięki, Dawid! Czy uda się wydać pierwszy tom w tym miesiącu, to nie wiem. Czerwiec też jest dobrym czasem. Tym bardziej, że już mnie się nie śpieszy na Dni Fantastyki do Wrocławia, bo ktoś czegoś nie dopatrzył i jednak tam nie pojadę :) Bez żalu jednak, bo Krakon wciąż aktualny, potwierdzony i nawet temat prelekcji też już wymyśliłem. A poza tym szykują się nowe opowiadania, bo sukcesy moich opowiadań w poprzednich antologiach otwierają możliwości w następnych. Się dzieje. Dziękuję tym, którzy się do tego przyczynili :) Roboty jest więc niemało, jak uporam się z zaległościami recenzecko-wywiadowymi, ruszamy z nowymi opowiadaniami i historiami dłuższymi. Niewątpliwie horrorami.

Na tapecie:
KSIĄŻKA
"Rodzina Borgiów" Mario Puzo. Wciąż, nieprzerwanie. Kontrowersje i skandale jakich się dopuścił Aleksander VI mogłyby porazić miłośników i najbardziej ekstremalnej literatury. A o dziwo, jest to historia. Banał, ale strach się bać.
GRA:
"Shank" - oldschoolowe mordobicie nasycone klimatem Tarantino i Rodriqueza. Odmóżdżacz jakich mało, a do tego idealny do krótkich doskoków. Będzie na dobry miesiąc przy moim grafiku.
Tyle na dziś.
Odbiór.

czwartek, 2 maja 2013

Twórczo i odtwórczo z pamiętnika Mamonia cdn

Osiemnaście.
Dziś trochę o aspektach twórczych i odtwórczych. Z pewnym zaskoczeniem i zdezorientowaniem zauważyłem jakiś czas temu, że z młodego pisarza/debiutanta/amatora przeszedłem do "starej gwardii". Zdezorientowanie bierze się zaś stąd, że choć widzę młody narybek jurnie i czupurnie głoszący swą twórczość i talent (na przykład jednym opowiadaniem!), to ja wciąż mam świadomość, że wydałem i opublikowałem naprawdę niewiele i wciąż pozostaję na pograniczu grafomanii i amatorstwa i do zawodowców, starej gwardii i wyjadaczy konwentowych sporo mi brakuje. Dlatego rzadko udzielam wywiadów i się w ogóle. Bardzo poważnie zacząłem też zastanawiać się nad zblokowaniem "Bóg Horror Ojczyzna". Po pierwsze, to rzecz dość prosta, z założenia klasy B. Po drugie stanowi taki misz-masz gatunków, że dla hard-corów będzie za lekka i zbyt zabawna, miłośnicy lajtowych rzeczy zaś oberwą momentami mięchem. Dosłownie i w przenośni. No i wreszcie powiedzmy szczerze. To nie jest horror. To science-fiction, groteska, kryminał. Z elementem hardcore. Powiem tak - jeśli to wypuszczę, to ze względu, że jest to rozdział, który chcę mieć za sobą i przejść do nowych rzeczy, więc na pewno będzie to sprawa internetowo-darmowa. Kwestia teraz, czy warto to publikować w ogóle i zlać się licealnym narybkiem? Pomyślę, poczekam na opinię fachowców, którzy właśnie maltretują tekst w celach blurbowych.Tyle spraw odtwórczych.

Z twórczych, zapadły decyzje odnośnie ACRYBII, co cieszy mnie niezmiernie. Pewnym jest, że nowa płyta powstanie. I wbrew obawom, nie będzie eksperymentalna. Mimo iż sporo takich dźwięków zostało zarejestrowanych, nie ujrzą one światła dziennego. Przynajmniej nie pod tą nazwą. I bez obaw - eksperyment oznacza tutaj drone doom. Po prostu musiałem sprawdzić, czy da się grać jeszcze wolniej i ciężej niż na "Jesus Bloody Jesus". Da się. Tylko po co? Dlatego nowy album będzie inny. Na tę chwilę ciężko coś powiedzieć, poza tym, że będzie znacznie lżejszy niż poprzednicy. Oczywiście, to będzie doom metal. Ale podnieśliśmy strój z H do klasycznego E. Bardzo możliwe, że przy nim zostaniemy ;)
W tej chwili trudno określić ile tego będzie. Wynika to z faktu, że ciężko określić stabilność składu, który stał się po prostu płynny. Wiem, że El Sol przyniosła jeden utwór, ja nagrałem dema trzech, dwa jeszcze są w zapasie, Sezmoth też przebąkuje o jakiś trzech tworach. Będzie też cover, będzie coś starego, coś akustycznego i nieco więcej death metalu. Zrobię co się da, żeby zrealizować ten album w tym roku. Już zaczynam zapraszać gości. Mogę z dumą powiedzieć, że już sam Aaron Stainthorpe z MY DYING BRIDE oficjalnie wymówił się brakiem czasu i odrzucił nasze zaproszenie do współpracy :)

A na tapecie:

KSIĄŻKI:
"Koszmary i fantazje" H.P. Lovecraft - wreszcie ukończyłem, a zajęło mi to tyle czasu, że dawno żadnej książki nie czytałem w takim skupieniu i z taką uwagą. Wyborna, niezwykła i ponadczasowa rzecz. Bardzo liczę na kontynuację i trzymam kciuki za Mateusza Kopacza, żeby się udało.
"Rodzina Borgiów" Mario Puzo - kolejny wyborny prezent od żony ;) Pierwsza włoska rodzina mafijna, czyli historia przyszłego papieża Aleksandra VI, jednego z najbardziej skandalicznych i zepsutych moralnie osobistości jakie zasiadły na tronie Piotrowym. No i styl Puzo. Świetna rzecz, ale od ostatecznej oceny powstrzymam się aż ukończę.

FILMY:

"Re-animator" Stuarta Gordona. Brawurowa i kultowa adaptacja Lovecrafta, który, jak napisał S.Yoshi, pewnie by się obraził za "fizyczne i seksualne nadużycia", niemniej sceny gore i ogólny klimat do dziś robią duże wrażenie. Więcej napiszę na hplovecraft.pl

"Narzeczona Re-animatora" Briana Yuzny. Równie kultowa adaptacja, pod wieloma względami nawet wierniejsza oryginałowi literackiemu niż pierwowzór. I doprawiona dobrym czarnym humorem. Niestety, dla mnie pomieszanie wątków Samotnika z Providence z "Narzeczoną Frankensteina" i brak zależności przyczynowo-skutkowej z częścią pierwszą wpływa niekorzystnie na całość. Ma to klimat, finał jest mocny, ale poziom znacznie niższy. Więcej wiadomo gdzie.

"Nawiedzony pałac" Rogera Cormana. Klasyczne kino grozy z lat sześćdziesiątych, z wybitnym Vincentem Price'm w podwójnej roli. Dość specyficzna adaptacja "Przypadku Charlesa Dextera Warda" Lovecrafta, która nie miała szans wytrzymać próby czasu.

"The Host/Potwór/Gwoemul" Joon-ho Bong. Koreańsko-japońska hybryda, która rzuca na kolana. Efekty, scenariusz, aktorstwo. Formalnie film o potworze-mutancie, praktycznie: komedia, dramat, film rodzinny, thiller, moralitet społeczny i socjologiczny będący równoczesną krytyką konformizmu i zachodniego konsumpcjonizmu, a także pochwałą więzi i wartości rodzinnych. Śmieszy, porusza, wzrusza. Niestety, nie straszy, więc horrorem, mimo potwornej bestii go nie nazwę. Ale patrząc z perspektywy czasu, obejrzawszy go na spokojnie, bez nagonki medialnej po latach, mogę spokojnie powiedzieć, że to film wybitny. Koniec kropka. A wydanie DVD też jest znakomite.
"Conan Barbarzyńca" Johna Miliusa. Ten film pojawi się tu nie raz, bo wracam do niego bardzo często, za każdym razem zachwycając się geniuszem reżysera, który w tak surowy i (w dobrym tego słowa znaczeniu) prymitywny sposób przedstawił Howardowskiego bohatera. Fascynujący, brutalny świat, z przepiękną muzyką Basila Poledourisa. I te zdjęcia! Tego dzisiejsze kino przesycone cyfrowymi efektami i komputerowymi orkiestracjami dać nam nie potrafi. Absolutnie wybitny film, arcydzieło gatunku. Więcej o tym temacie napisałem w 35 numerze Grabarza Polskiego
 Polecam.
Odbiór.