Sto czterdzieści sześć.
Dwa i pół miesiąca.
Mniej więcej tyle minęło od
ostatniego wpisu, w którym teoretycznie planowałem ruszyć trochę
z blogowaniem. Ale ponownie wrócił dylemat – pisać książki,
czy bloga? Już nie wspominam nawet o recenzjach. Przede wszystkim
jednak, w ciągu ostatnich miesięcy wydarzyło się (i wciąż
dzieje) wiele rzeczy, o których po prostu nie wypada nic pisać.
Bo życie nie zawsze jest różowe, nie zawsze jest lekko i
nieszczęść mnóstwo po ludziach chodzi. A mi po prostu o tych
ludziach pisać nie przystoi.
Ponadto byłem też zapracowany ponad
miarę, a już dawno określiłem, co jest moim zawodem, a co tylko
pasją. Szczęśliwie osiągnąłem najwyższy awans, teraz zaś
tkwię w środku totalnego remontu. Pisać nie ma jak. Niemniej –
próbuję. I coś tam powoli się klaruje. Niby w tym roku mają
ukazać się jeszcze trzy moje książki, niby te, co już wyszły
zbierają dobre („Nienasycony”) i rewelacyjne („Królestwo
Gore”) recenzje, ale ja już zmierzam dalej. Już w tej chwili
wiem, że w przyszłym roku wyjdą trzy następne. W tym miesiącu
podpisałem bardzo dobre kontrakty na dwa cykle, które mam nadzieję,
rozpoczną się wkrótce. Najwspanialsza wiadomość z tym związana,
że żaden z nich nie jest horrorem. W pewnym sensie oba cykle są od
niego odległe tak bardzo, jak to tylko możliwe. A staram się, żeby
było jeszcze bardziej. Dlatego chociaż recenzja Dariusza
Jasińskiego na temat „Królestwa Gore” przyprawiła mnie o
rumieńce (światek literacki rzadko chwali się wzajemnie,
szczególnie bez znajomości – dziękuję ogromnie!) i zapał
ogromny w serce wlała, podtrzymuję swoją deklarację sprzed roku
bodajże – koniec z opowiadaniami. Przynajmniej na dłuższy czas,
póki nie będę się czuł na siłach zrobić w tym gatunku czegoś
innego niż robiłem dotąd. Zresztą, horror staje się mi coraz
bardziej obcy, szczególnie filmowy. Opatrzyło się mnie to całe
plugastwo, straszenie na siłę, a może - i tu dopatruję się
największego problemu – zbyt wiele lat rozbierałem ten gatunek na
czynniki pierwsze, badałem od podszewki na różne sposoby. Dlatego
też z trudem podjąłem decyzję o opuszczeniu redakcji Horror
Online. Po dwunastu latach, setkach recenzji, dziesięciu latach na
stanowisku zastępcy naczelnego stwierdziłem – dość. Niech
szaleją tam Ci, którzy jeszcze czują dreszcze na myśl o horrorze.
Paradoksalnie, decyzja ta sprawiła, że zupełnie na luzie zacząłem
sobie czytać pewne rzeczy i znów cieszyć się lekturą. Mam
jeszcze zaległe teksty dla Grabarza Polskiego, mnóstwo rzeczy do
Dzikiej Bandy, ale, niestety, musiałem dokonać wyborów i wiem, że
to jeszcze nie koniec. W ostatnich miesiącach jeżdżąc po Polsce i
promując „Nienasyconego” i „Zombie.pl” trafiłem do
przedziwnych miejsc, spotkałem wspaniałe osoby, które pozwoliły
mi również przypomnieć sobie o moich wielkich pasjach – historii
i literaturze. Nie chodzi o to, że o nich zapomniałem. Ale
możliwość rozmów z prawdziwie światłymi umysłami, językiem
naukowym, którego nie używałem od lat, była dla mnie zbawiennym
oddechem po latach snucia się po horrorowych konwentach, gdzie
wykształciuchy pretendujące do miana „literaturoznawców” w co
drugim zdaniu rzucali „zajebiście”, a swoje ego rozdymali do
potęgi niepojętej. Nie chcę tu wymieniać nazwisk profesorów i
doktorów, bo zasłaniać się nimi też nie przystoi. Nie chcę też
wspominać innych autorów z głównego nurtu. Wystarczy, że wspomnę
„rozmowę” z Arturem Olchowym, który wzorem klasycznego pisarza
zasypał mnie monologiem na temat swojej nowej książki, w który
próbowałem wtrącić czasem swoje trzy grosze. Otóż Artur
opowiadał jak pracował nad swoją debiutancką powieścią, jak
zbierał materiały, co robił, co sprawdzał, żeby wszystko było
wiarygodne. Jak naradzał się na różnych forach, podpytywał
studentów, itp. I pomyślałem – który z polskich piewców grozy
robi taki research? Jakikolwiek research? Nie chcę tu mówić o
swoich poszukiwaniach do historycznych wątków „Nienasyconego”
(w końcu i tak utonęły w papce klasy B), przychodzi mi do głowy
jeszcze Wojtek Gunia i... Remigiusz Mróz ze swoją najnowszą
powieścią. A reszta? No właśnie – aby było. Aby się działo.
I dlatego polski horror jest jaki jest. Teraz dodatkowo wspierany
przez zastępy niedzielnych blogerów, którzy książki zbierają,
nie czytają, a później jeszcze je sprzedają. Na temat literatury polskiej już się wypowiadałem,
nawet dziś na wallu u Roberta Ziębińskiego. Dlatego już kończę
i kontynuować tego nie będę. Powiem tylko dwie rzeczy – kupujcie
Okolicę Strachu. Koniecznie sprawdźcie debiut Jacka Piekiełko. No i oczywiście, czekajcie na Artura, aż zgodnie z zapowiedziami skręci ostatecznie w kierunku grozy.
A ja na koniec wklejam zdjęcie najbardziej nietypowe z możliwych. Bo nigdy bym nie przypuszczał, że znajdę się w tym samym miejscu i czasie, co Krystyna Mazurówna, kobieta, która grała u Romana Polańskiego i tańczyła w „teledysku” Piotra Szczepanika „Kochać, jak to łatwo powiedzieć”. O innych, jeszcze bardziej znanych, mężczyznach jej życia nawet nie wspomnę, bo po to napisała w końcu swoją książkę. Powiem raz jeszcze – w horrorze polskim osiągnąłem wszystko, co mnie interesowało, a czasem nawet więcej, niż się spodziewałem. Nie wypieram się. Ale idę dalej.
A ja na koniec wklejam zdjęcie najbardziej nietypowe z możliwych. Bo nigdy bym nie przypuszczał, że znajdę się w tym samym miejscu i czasie, co Krystyna Mazurówna, kobieta, która grała u Romana Polańskiego i tańczyła w „teledysku” Piotra Szczepanika „Kochać, jak to łatwo powiedzieć”. O innych, jeszcze bardziej znanych, mężczyznach jej życia nawet nie wspomnę, bo po to napisała w końcu swoją książkę. Powiem raz jeszcze – w horrorze polskim osiągnąłem wszystko, co mnie interesowało, a czasem nawet więcej, niż się spodziewałem. Nie wypieram się. Ale idę dalej.
Bez odbioru, bo może na dniach coś
mniej chaotycznego złożę.