niedziela, 28 czerwca 2015

Większe recenzje - PINK FLOYD: MOJE WSPOMNIENIA - Nick Mason

Nick Mason
PINK FLOYD: MOJE WSPOMNIENIA
wydawnictwo: In Rock
ocena: 6/6

Biorąc pod uwagę jak szczegółowych biografii doczekał się zespół (by wspomnieć choćby o „Prędzej świnie zaczną latać”), wszelkiego rodzaju omówień, filmów i dokumentów, można pomyśleć, że w zasadzie trudno o książkę, która mogłaby rzucić nowe światło na jakikolwiek aspekt istnienia grupy. A okazuje się, że jest to światło bardzo radosne, chciałoby się rzec – „różowe” jak na jednym z wcześniejszych zdjęć zespołu, gdzie muzycy siedzieli owinięci różową właśnie płachtą materiału. Światłem tym emanuje niesamowicie pogodny i wesoły perkusista, Nick Mason, który postanowił zebrać swoje wspomnienia z całego okresu swojej bytności w zespole i podzielić się nimi z czytelnikami. Widać tu rękę Philipa Dodda, który ugładził nieco (znany choćby z wywiadów) rozbuchany entuzjazm muzyka i zamknął go w składnych zdaniach i akapitach, ale przebija z nich to, co Masona wyróżniało spośród wszystkich flojdów – poczucie humoru.

Książka została napisana w roku 2004, później dorzucono jeszcze interesujący fragment o jednorazowym zjednoczeniu z okazji Live 8 i można tylko żałować, że autor nie pokusił się o suplement związany z pracą nad „Endless River” (a może nad tym pracuje?), bowiem jako jedyny muzyk grający od początku do końca we wszystkich składach ma najpełniejszy obraz całości. Można oczywiście utyskiwać, że to przy tym wszystkim miał najmniejszy wkład w muzykę, ale z drugiej strony zapewniało mu to najlepszą pozycję do obserwacji jak rodził się i… konał ten znamienity zespół. A słuszne zastrzeżenia przekładają się na to, że w czasie, gdy bardziej uzdolnieni koledzy kontynuowali swoje muzyczne kariery nagrywając płyty solowe, Mason skupił się na tym co najbardziej lubi – samochodach i opowieściach. Te drugie snuje jak prawdziwy gawędziarz, zdradzając mało znane fakty, czasem koloryzując, ubarwiając, ale zawsze z humorem i swadą, nigdy nikogo nie obrażając, nawet o najtrudniejszych momentach pisząc łagodnie, lub po prostu po dżentelmeńsku milcząc. Nie unika jednak anegdot, rozwijając choćby te o rajdach motorowerem po restauracjach jakie urządzał sobie swego czasu David Gilmour, czy opowiadając o tym jak przy nagrywaniu „Once of Theese Days” musieli korzystać ze starych strun basowych, bo techniczny wysłany po nowy komplet zaginął w butiku u swojej dziewczyny, co odkryto, bowiem wrócił po paru godzinach… w nowych spodniach. O historiach, jakie wyczyniano na plaży San Tropez, czy też o licznych inkarnacjach zespołu jeszcze w czasach studenckich można opowiadać długo, Mason wspomina każdego, kto choćby raz przewinął się przez scenę, każdemu uprzejmie słodząc, pamiętając nawet, jakiego sprzętu używał dany delikwent.

Nie brak opowieści muzycznych, gdzie pojawiają się wspomnienia dotyczące komponowania i realizacji danych albumów. Znamienne, że najwięcej miejsca Mason poświęca „Dark Side of the Moon”, a o niektórych wydawnictwach (z muzyką filmową) milczy, choć z drugiej strony pamięta wydanie każdej składanki sygnowanej nazwą Pink Floyd. Ciekawe też, że w wielu momentach pamięć go jednak zawodzi, do czego z gracją się przyznaje i korzysta wtedy z drukowanych w prasie opisów i relacji. Może to być traktowane jako minus (wszak było to już w innych biografiach), ale dla mnie jest tylko dowodem grzeczności i szczerości autora, który w finale przyznaje uczciwie, że może nie wszystko było tak jak tutaj opisał, ale on to właśnie tak zapamiętał i tak przedstawia. Przyjmuję jego punkt widzenia.

P.s. Osobną kwestią jest jak zwykle w przypadku In Rock wydanie. Multum interesujących zdjęć, twarda okładka (zaskakująco świetnie uzupełniająca się z tą od książki Weissa), czyli jak zwykle, rewelacyjnie.

Recenzja z portalu DZIKA BANDA.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz