wtorek, 30 czerwca 2015

Blog klasyczny (130) - Krótki przegląd "Na tapecie"

Sto trzydzieści.

Blog klasyczny. Długo go nie było. Mnie długo nie było. To był bardzo długi i ciężki rok. I bardzo pracowity. Ale teraz powracam i choć zakładam, że nie został nikt, kto chciałby jeszcze czytać co u mnie słychać (skutecznie próbowałem odstraszyć wrzucając ostatnio kilkadziesiąt zaległych i wypożyczonych recenzji), to od jutra startuję dalej. Dziś tylko nadrabiam zaległości w „Na tapecie”. A więc krótko o filmach i książkach, które obejrzałem i przeczytałem w ostatnich kilku tygodniach, a jakimś cudem nigdzie nie zrecenzowałem.
A więc:

Na tapecie:

FILMY:

Mad Max: The Fury Road” George Miller. Specjalnie opisuję ten film na początek, bo jest to pierwszy film, jaki od dawna widziałem w kinie (wreszcie wybraliśmy się z żoną na randkę). Przede wszystkim jest to jednak najlepszy film, jaki widziałem od dobrych paru lat! Czekałem jak opadnie wrzawa na jego temat, jak będę mógł bez nastawienia na niego popatrzeć, ale i tak się bałem, że moje oczekiwania są zbyt duże, szczególnie nakręcone opiniami ludzi, których zdanie szanuję. Bzdura! Nowy Mad Max spełnił je wszystkie! Absolutnie rewelacyjne, gwałtowne, momentami wręcz chore kino postapokaliptyczne, które zostawia za sobą całą konkurencję we wrakach zardzewiałych pojazdów. Ten film nie spodoba się wielu osobom, wiele osób go nie zrozumie. To kino dla tych, którzy dorastali w latach 80/90-tych. Ale kto by się nimi przejmował?! Absolutne mistrzostwo, najlepszy film w tym wieku! Czekam na DVD.

Mad Max” George Miller. No i wyszło szydło z worka. Ktoś pomyśli, że jadę teraz po sentymentach, odświeżyłem przed nową odsłoną... Niestety. W młodości go nie obejrzałem, bo rodzice mi nie pozwolili. Za brutalny. Potem oglądałem tylko horrory. Wreszcie nabawiłem się awersji do Mela Gibsona. I przeżyłem 35 lat nie znając szalonego Maxa. Wiedziałem, że taki istnieje, kocham Fallouta, ale dopiero teraz obejrzałem pierwowzór i... odpadłem! Wspaniały, zimny film pokazujący upadek wartości i świata, western postapokaliptyczny. Nic się nie zestarzał.

Mad Max 2” George Miller. Kontynuacja nadrabiania zaległości. Ten film widziałem niegdyś we fragmentach, ale chciałem wreszcie obejrzeć cały nim udałem się do kina na „The Fury Road”. No cóż, pewne stroje się zestarzały, ale w gruncie rzeczy, to jeszcze lepsza, niewiarygodnie energetyczna wizja zdegenerowanego świata, w którym liczy się tylko brutalność i paliwo. Wizja, której zdawać się mogło nie da się przeskoczyć. Nowy Max jest na szczęście dowodem, że można i to zachowując logikę jak przystało na solidną kontynuację.

Bitwa pod Wiedniem” Renzo Martinelli. Nie używam brzydkich słów na swoim blogu. Z zasady. Więc powiem krótko – ależ to kupa jest. Widać, że ktoś tu chciał zrobić nową wersję 300 (niektóre cyfrowe ujęcia są naprawdę świetne), ale poza tym... Aktorzy, którzy sami nie wiedzą, co tu robią (poza Adamczykiem), bitwa biedna jak potyczka pod stadionem i uproszczenia religijno-fabularne, że aż dziw bierze, że reżyser nie stał nad widzem i nie tłumaczył mu – o, a teraz chodziło mi o to, że... Strata dwóch godzin. Dobrze, że w tym czasie uzupełniałem papierki...

Wojna Z” Marc Forester. Nie interesuje mnie, co myślą o tym filmie inni. Po pierwszych kilku minutach sam przestałem liczyć na adaptację prozy Maxa Broksa. I dałem się porwać widowisku, które choć momentami hollywoodzkie pokazało najbardziej dzikie i wściekłe zombie jakie widziałem. A widziałem już wiele. Pewnie jestem jedynym, który liczy na kontynuację.

Nad Życie” Anna Plutecka - Mesjasz. Ciężko pisać opinię o filmie, który opowiada tak smutną, prawdziwą historię. Gdzie dwoje znakomitych (choć niedocenianych) polskich aktorów stara się wygrać więcej niż dał im scenariusz. Szkoda ubóstwa bijącego niemal z każdego kadru, który upodabnia film do teatru telewizji... Może o to chodziło, o skromność współgrającą z główną bohaterką? Kino samo w sobie piękne, ale jednocześnie pokazujące wszystkie bolączki polskiej kinematografii.

Książki:
Pogubiłem się ile książek w celach recenzenckich przeczytałem w ostatnich czasach. Wiem na pewno, że dla odprężenia, nie dla kolejnego testu zagłębiłem się w lekturę tych oto utworów:

Domofon” Zygmunt Miłoszewski. Bardzo żałuję, że przeczytałem ten horror... teraz. Umknął mi przed laty, a teraz odczuwam, że mocno się zestarzał. To nie tak, że jest zły. To wciąż jeden z najlepszych współczesnych horrorów opowiadających historie nawiedzonego bloku. Ale po pierwsze naczytałem się już Orbitowskich, Małeckich i jednego Ćwieka, którzy ten współczesny horror zrobili lepiej. Po drugie, jakoś każdy większy zwrot akcji udało mi się przewidzieć, a niektóre motywy odnalazłem... we własnej twórczości. Krótko mówiąc- świetna książka, ale przegrała z mymi nad wyraz wygórowanymi oczekiwaniami...
Zupa z pokrzyw” Izabela Chojnacka-Skibicka. Romans, realizm fantastyczny i ogromna dawka regionalizmu, czyli dowód na to, że w moim regionie są autorzy, którzy mogą i chcą pisać. Może pewne rzeczy są tutaj nadmiernie uproszczone, niemniej czyta się to szybko i znakomicie, a dziesiątki czytelników na spotkaniach autorskich dowodzą jasno, że Iza Skibicka jeszcze nieraz nas zaskoczy.

Ciemnia” Graham Masterton. Powrót do cyklu o Jimie Rooku. Tym razem nasz dzielny nauczyciel styka się z duchem związanym ze sztuką fotografii, co sprowadza się do walki z potworem będącym skrzyżowaniem człowieka z aparatem. Klasycznie nowi uczniowie, słynne przemowy Jima i dużo świetnej akcji przeplatanej z horrorem. Przyznaję, że pierwsze tomy nie przekonały mnie od razu, ale im dalej w las, tym bardziej cenię ten cykl Mastertona.

Złodziej dusz” Graham Masterton. No i z tym tomem mam problem. Fabularnie jest znakomity. Wyraźnie Masti naoglądał się azjatyckich horrorów. Mamy więc ucznia z Korei, za sprawą którego pojawia się bardzo niebezpieczny i nieprzyjemny demon, jeden z najlepszych u Mastertona. Niestety, autor kompletnie zapomniał chyba o czym jest jego cykl, bowiem zmienił całkowicie charakter Rooka (który stał się nadętym, obrażającym uczniów bufonem), wprowadził typowe dla siebie sceny seksu (których wcześniej w cyklu na szczęście nie było), a nawet zmienił płeć kota głównego bohatera. Że o pomieszaniu jego wieku nie wspomnę. Tak więc sukces połowiczny.

Ogród zła” Graham Masterton. Ostatni tom cyklu o Rooku. Niestety, Jim pozostał bufonem, a Tibbles kocurem, ale poza tym mamy armagedon pełną gębą w horrorowej wersji biblijnego mitu o Adamie, Ewie i Lilith. Po „Złodzieju dusz” tendencja wzwyżkowa, ciekawe, czy to rzeczywiście świetne zamknięcie serii, czy jednak (jak w przypadku „Manitou”) Masti będzie jeszcze coś próbował na tym ugrać. Wolałbym, żeby nie, tym bardziej, że ostatnio świetnie mu idzie z cyklem o Katie Maquire.

Nigdziebądź” Neil Gaiman. Wiele lat wzbraniałem się przed Gaimanem. Przeczytałem kiedyś „Gwiezdny pył”, potem „Księgę cmentarną”, obejrzałem „Koralinę” i choć wszystko mnie się podobało, nie poczułem zachywtu. Dzięki żonie, która pomogła mojemu synkowi uczcić Dzień Ojca, otrzymałem tę oto książkę, która pochłonęła mnie całkowicie. Choć początkowo miałem skojarzenia z Barkerem, niektórymi Kingami, koniec końców dałem się porwać finałowi i zrozumiałem co i jak. Przepiękna, nostalgiczna powieść. Po przeczytaniu przy okazji „Drażliwych tematów” i właśnie „Nigdziebądź” zaryzykuję stwierdzenie, że chyba mam kolejnego ulubionego autora.

Tyle na dziś.
Bez odbioru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz