poniedziałek, 30 grudnia 2013

Przed końcem roku, bez refleksji.

 Czterdzieści siedem.
Koniec roku skłania do podsumowań i refleksji.
Nie mnie. Ja jestem po prostu zmęczony. Ten rok był wyjątkowo pracowity i nad wyraz ciężki. W parze z niewątpliwymi sukcesami szły ogromne nieszczęścia. Tradycyjnie nie będę jednak robił osobistych wycieczek. A nad podsumowaniem pomyślę kiedy indziej.
Póki co jestem po prostu wyczerpany i fizycznie, i psychicznie. Fizycznie, bo ostatni tydzień wolnego wykorzystałem na pracę z wiertarką w ręku w biurowcu (niech żyją światłowody!). Cudowne, jak ludzie zmieniają perspektywę widząc mnie nie pod krawatem, a w ciuchach roboczych na drabinie :)
Psychicznie, bo za dużo się ostatnio działo i zmierzam w Nowy Rok z nastawieniem, że nie bardzo chce mnie się dalej walczyć. Nie wiem tylko czy bardziej literacko czy muzycznie. Kończę poprawki do „Wolfenweldu”, zastanowię się potem co z „Horrorem Klasy B.” i w śmietnik rzucam powieść „Odium”, którą zdążyłem ledwie rozgrzebać. Pomysłu nie odpuszczę, ale to co mam, to tylko granatem można potraktować. Czekam na „Pradawne zło”. Niewątpliwie będzie ono jakimś bodźcem. Póki co, przypominam okładkę:



Z radością informuję, że powstała oficjalna strona cyklu „Bóg Horror Ojczyzna”. Ojcem dyrektorem jest Bogdan Ruszkowski, którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam. Zapraszam też na stronę i namawiam do udziału w jej współtworzeniu. Oto właściwy adres: TUTAJ.

Dla porządku jeszcze, w ostatnich czasach zacząłem pojawiać się wszędzie poza lodówką i prasą dla „prawdziwych literatów”, więc bezczelnie, żebym potem sam nie szukał zamieszczam linki, do trzech wywiadów, jakich udzieliłem w ostatnich czasach dla „W świecie słów”, „Horror Online” i 44 numeru „Grabarza Polskiego”. Czwarty ukazał się właśnie dziś w drugim numerze „Horror Masakry”. Znamienne, że drugim przepytanym był Robert Cichowlas ;)



A w kwestii Horror Online, dziś też ujrzała światło dzienne nowa aktualizacja, gdzie recenzuję „Panikę” Mastertona, a także rozmawiam ze Stefanem Dardą. Ponadto, znajdziecie tam „Top 10 Horrorów Wszech czasów” wytypowany przez czytelników i redaktorów HO. Zastanawiające, wszystkie moje pięć typów znalazło się na tej liście i to nawet w kolejności jaka mi odpowiada.

Dobra, bo miało być krótko.

Ponieważ w ostatnich kilku tygodniach obejrzałem tyle filmów, że gdybym miał je tradycyjnie opisać, to zanudziłbym i siebie i potencjalnych czytelników, pozwolę sobie dla własnej próżności i statystyk wymienić je tylko z tytułów (opinie o „Wolverinie” i „Within the Woods” są w ostatnim „Grabarzu”):

Death Tunel”, „Firestarter 2”, „Bloody Birthday”, „Christine”, „Zombie Nosh”, „Prince of Darkness”, „All Night Long 1-3”, „Curse of the El Charro”, „Mountain of Cannibal God”, „Bloody Bill”, „Murder Set Pices”, „Schramm”, „Larva”, „Inhabited”, „House on the Edge of the Park”, „Blues Harp”, „Izo”, „Go, Go Second Time Virgin”, „Frankenstein Reborn”, „Legion of the Dead”, „Wolverine”, „Within the Woods”, „Red 2” i „Smerfy 2”.

Z książkami jest podobnie, tylko że ostatnio nie mogłem się jakoś w niczym zaczepić na dłużej. Z nudów przeczytałem „Papierowe marzenia” i „Zegarek z różowego złota” Richarda Evansa, utwierdzając się w opinii o rzemieślniku lekkich romansów. Chyba złamię swoje zasady i sam spróbuję kiedyś tego typu literatury. Ponadto połknąłem z zachwytem „Bestiariusz Słowiański” Pawła Zycha i Witolda Vargasa, a aktualnie czytam „All-American Horror of the 21st Century: The First Decade”, którą sprezentował mi mój przyjaciel i mistrz: Mort Castle. Czyli zachwycam się testując mój angielski.
Bez odbioru.

niedziela, 8 grudnia 2013

46

Czterdzieści sześć.
Mój synuś skończył tydzień temu dwa latka. Niewątpliwie było to wydarzenie, na które czekaliśmy z żoną cały rok. Jesteśmy najszczęśliwszymi rodzicami na świecie.
Ogłoszono powstanie Nagrody im. Stefana Grabińskiego dla najlepszych utworów literatury grozy. Zrobił się zamęt i zamieszanie. Okazało się, że nawet na własnym podwórku jest jad i szczękanie zębów. Popieram nagrodę i cieszę się, że znalazłem się w 50-tce twórców grozy zaproszonych do Kapituły tejże Nagrody.
Straciłem głos. Na kilka dni ledwie, niemniej przeżycie niezapomniane.
Praca zawodowa pochłonęła mnie ostatnio całkowicie, także poza nią mam czas jedynie na rodzinę. Niemniej, jeszcze coś z pasjami działam. Tak o:
Zespół ACRYBIA wznawia próby, zmienił skład i szuka basisty.
Zespół WILCY w tym tygodniu ma zarejestrować bębny na debiutancki album.
Zespół the 4TH ONE się reaktywował i trwają miksy nowej epki. Czekam też aż zostaną nagrane linie wokalne.
Zespół DAMAGE CASE pracuje nad nową płytą (mamy skomponowane pół). No i koncertuje. Najbliższy koncert w tę sobotę w Tczewie. Z DEADTHORNE. Zapraszam.



Nadrabiam zaległości w prawie wszystkich redakcjach. Nie mogę się jedynie ogarnąć z h.p.lovecraft.pl. Może w przyszłym tygodniu. Pracuję tradycyjnie nad kilkoma projektami literackimi, ale ponieważ skończyłem z opowiadaniami, to wszystko trochę potrwa. Od razu wyjaśniam. Na pewno nie całkowicie, ale to zabrało mi w tym roku zbyt wiele czasu i pół antologii "Horror Klasy B". Czas na formy dłuższe. W tym roku skończę tylko "Wzór", który obiecałem Tomaszowi Siwcowi. Udzieliłem też kilku interesujących (moim zdaniem) wywiadów. Jeden nawet niemal zahaczający o wywiad rzekę. Wszystko to powoduje, że nie mam kiedy przysiąść do poprawek pierwszego "Wolfenweldu" i ostatniego "Bóg Horror Ojczyzna". Będą jak skończę. Skończę jak się uda.

W ostatnim miesiącu przeczytałem jedną (!) dobrą książkę - "Ciemno, prawie noc" Joanny Bator. Wybitna ta lektura doczeka się wkrótce recenzji na Horror Online. Tam się rozpiszę. Przeczytałem jeszcze przedostatniego Evansa i kilka nowości młodzieżowej literatury. Jestem gotów wrócić do horrorów.

Tak też uczyniłem z filmami. Leżąc z gorączką obejrzałem kilka, teraz staram się utrzymać dawną formę oglądania kilku tygodniowo. Brakowało mi tego. Ale ponieważ w ostatnim miesiącu obejrzałem dwadzieścia parę, nie będę się rozpisywał szczegółowo. Albo po prostu nie teraz. Może stopniowo na dniach.
A teraz krótko.
Wpisałem się bo żyję.
A nie odzywam się, bo zarobiony jestem.
I coraz rzadziej mam ochotę komentować pewne sprawy.
Starzeję się.
Bez odbioru.

sobota, 16 listopada 2013

Po długiej przerwie trochę klasyki, trochę kiczu i literatury mistrzowskiej deczko

      Czterdzieści pięć
  No to chyba odnotowałem najdłuższą przerwę. Nie liczę jaką, bo matma to moja największa słabość. Gdy słyszę „oblicz” mój mózg się wyłącza.
         Oczywiście, powodem są dzieci, praca zawodowa i najzwyklejsze zmęczenie. Plus listopad. On zawsze źle na mnie działa.
        Chwilowo znajduję się w przedziwnym zawieszeniu, to znaczy wszystkie projekty się rozkręciły i... I nie wiem co. „Pradawne Zło” na pewno dopiero w lutym, „Bóg Horror Ojczyzna 3” nie mam pojęcia. Nie czuję parcia by to skończyć, wciąż za słabo wypromowałem poprzednie dwa, zbyt wiele osób zalega z recenzjami. Nie wyrywam się więc z „trójką”. W kwestii promocji zapraszam jednak do zapoznania się z wywiadem, który przeprowadziła ze mną Paulina Król. Wywiad tutaj.
      Nie mam też czasu by przysiąść do „Wolfenweldu” (na który muszę nanieść poprawki do końca miesiąca). Szczerze, to nawet się za to nie zabrałem...
     Zawieszenie również w świecie muzyki. ACRYBIA jak widać nie wydała wciąż epki, nie wiem czy rzeczywiście to nastąpi. Sytuacja wewnątrz jest taka, że nie wiem co dalej z tym wszystkim, a to jest najgorsze, co może się przytrafić zespołowi. Przynajmniej dla mnie. DAMAGE CASE zdecydowanie za rzadko gra próby. W tym tempie nowy materiał zrobimy za dwa lata. WILCY mieli się ukazać w listopadzie właśnie, ostatecznie jednak będą nagrywane od nowa, w nowym składzie i zadebiutują prawdopodobnie w styczniu. Demo jest, wydawca jest, i tradycyjnie są obsuwy i poślizgi. To oczywiście spowodowało, że zacząłem myśleć nad kolejnym solowym albumem i reaktywowałem swój grind/deathowy projekt sprzed lat 10-ciu. Przygotowujemy się do nagrania epki. Nie znoszę bezczynności muzycznej. Po prostu nie znoszę.
     Literacko już pisałem, dla porządku jedynie zaznaczę, że dzieje się w tym światku sporo, co wielce mnie cieszy, ale jeszcze zbyt wiele zdradzić nie mogę. Na pewno jednak będę wychwalał wkrótce rozmaitych moich kolegów po piórze. Część z nich bawi dziś na kolejnym konwencie grozy. Trzymam kciuki za ich knowania!
        Dla porządku też informuję, że w zeszłym tygodniu opublikowałem dwa opowiadania - „Satellite 15” (moja zabawa z konwencją horror/s-f) i „Kat” (gdzie nieocenioną pomoc zapewnił mi Andrzej Kuczkowski). Nie napiszę dziś gdzie je znajdziecie, bowiem biorą udział w konkursie. Nie chcę uprawiać prywaty, nawet na własnym blogu. Jeśli więc znacie/znajdziecie konkurs – czytajcie wszystko, wybierzcie najlepsze.
     Ja tymczasem przechodzę do tradycyjnego „tapetowania”.

FILMY:
Od arcydzieł, po kicze totalne. Tak określiłbym ostatnie seanse filmowe. Dowód poniżej:


Lokator” Romana Polańskiego. Historia mężczyzny, który wprowadza się do starej kamienicy, do mieszkania, którego poprzednia lokatorka podjęła próbę samobójczą. Fabuła oparta na utworze Rolanda Topora została w mistrzowski sposób uchwycona przez Polańskiego, który stworzył z tego filmu swoiste arcydzieło. Klaustrofobiczny, autentycznie przerażający horror. Dygresja z chwili obecnej. Gdy go oglądałem przed laty, był to po prostu film. Po latach kilkunastu odkrywam, że byłem w życiu lokatorem upierdliwym (baaardzo), jak i tym, któremu wszelkie hałasy przeszkadzają (obecnie). Wniosków z obserwacji notować nie zamierzam.


Dziewiąte Wrota” Romana Polańskiego. Widziałem ten film w dniu premiery w kinie. Nie zachwycił. Parę lat później na DVD potwierdził pierwszą opinię. A teraz, przedziwnym zrządzeniem losu, trafił we właściwy czas. Elegancki, klasyczny horror, w duchu wytwórni Hammer, opowiadający o poszukiwaczu białych kruków wśród książek. Ten elitarny detektyw ma potwierdzić autentyczność jednej z trzech tajemniczych ksiąg, bowiem jej autorem jest sam... Szatan. Polański już nie raz udowodnił, że z tematyką horrorów, także satanistycznych radzi sobie znakomicie. Jak sam powiedział „bo się dobrze sprzedają”. I tak jest w przypadku tego. Świetna rola Johny'ego Depp'a, zmyślne, subtelne i nieefekciarskie kino. 


Dredd 3D” Pete'a Travisa. I kolejne zaskoczenie. Nie oczekiwałem po tym filmie kompletnie nic. Szczególnie po adaptacji ze Sly'em. Ja wiem, że tamta mogła przypaść niektórym do gustu. Niestety, znałem już komiksowy pierwowzór i Dredd w wersji Stallone'a był tylko hollywoodzką szmirą. Tego spodziewałem się i tym razem. No i multum efektów. Efekty, a jakże, znakomite, szczególnie strzelaniny w zwolnionym tempie (skutki nowego narkotyku slow-mo), ukazujące również efekty penetracji pocisków. Ale reszta? Toż to prawdziwy Dredd! Bezlitosny, brutalny i bezkompromisowy gliniarz będący sędzią, ławą przysięgłych i katem w jednym. Świetnie oddany klimat Megapolis, podobnie nastrój alienacji (całość rozgrywa się w jednym budynku - Megablocku opanowanym przez armię arcywrednej Ma. Kto zna i lubi tę komiksową postać na pewno się nie zawiedzie. Może się nawet zachwyci. Inni nie mają szans docenić wirtuozerii 100 procentowej adrenaliny i akcji. Ich strata. Ach, jeszcze Karl Urban jak Dredd. Zaskoczenie, to raz. Dwa, perfekcyjnie oddana postać (i nie ma zdejmowania hełmu, nie ma!!). Trzy, ja chcę sequel.


Epoka Lodowcowa” Chrisa Wedge. Tak, tak. Historia mamuta Mańka, leniwca Sida i tygrysa Diego, którzy przez prehistoryczny, skuty lodem ląd wędrują, by odnaleźć ludzi i oddać im zaginione dziecko należy do moich ulubionych bajek.Ba, przed laty na stancji film ten uzyskał status kultowego i podzielił naszą grupę na wielbicieli Shreka i Ice Age właśnie. Ja pomijam animację, humor, pomysł. Ale kiedy znów oglądałem to teraz z rodziną, nie mogłem się nadziwić, ileż tu naupychano wartościowych treści... A emocjonalny ładunek tu zawarty kopie jeszcze bardziej po latach (właśnie z powodu własnego ojcostwa). Krótko mówiąc, dla mnie klasyk absolutny. 


Epoka Lodowcowa 2” Carlosa Saldahy Druga część opowieści o najdziwniejszym stadzie świata ma wszelkie wady sequela. Wszystko wydaje się być dodane na siłę i jakoś tak od czapy wciśnięte. Oto znana ekipa wędruje dalej, rozeszły się bowiem pogłoski o odwilży, która stopi lodowiec, grożąc zagładą wszystkim bohaterom. Śmieszne to jest, nie powiem. Ale nie broniło się przed laty, teraz też nie działa. Ale córka bawiła się przednio.


Sharktopus” Declana O'Briena. Oooooo! Tak, to jest coś czego nie da się opisać! Zainspirowany przez ostatnie podsumowanie Horror Online (którego efekty widać w poprzednim wpisie) i natchniony miażdżącymi tytułami typu „Sharknado” i „Megashark vs. Gigant Octopus” wyszukałem następną perełkę kiczu totalnego. Co tu pisać? Jaka fabuła?! Rekin, z mackami, oddycha na lądzie. Biega na lądzie. Chodzi po drzewach! I atakuje plażowiczów. Podobała mnie się scena z bungie. Eric Roberts tu gra. Poddałem się w pewnym momencie. Nie zdarzyło mi się to od lat kilku z okładem.


Dinoshark” Kevina O'Neilla Idiotyzmów telewizyjnych ciąg dalszy. Fabuła nie ma znaczenia. Rekin, tym razem skrzyżowany z Tyranozaurem... Mam pisać dalej? Takie filmy się odchorowuje. Ale już szukam następnych „arcydzieł” rekinich mutacji.


Cicha noc, krwawa noc” Theodora Gershuny. Zapomniany horror sprzed lat czterdziestu. W starym, wiktoriańskim domu, w Wigilię, doszło niegdyś do tragedii. Wnuk tragicznie zmarłego właściciela planuje sprzedać posiadłość, rada miasta zaś wyraźnie ma coś do ukrycia. Wkrótce dochodzi do makabrycznych zdarzeń. Całkiem zmyślna fabuła, udane zdjęcia (szczególnie retrospekcje), a przede wszystkim niezwykła muzyka (scena wyjścia obłąkanych przy dźwiękach zagranej w minorowej tonacji kolędy zapadnie mi w pamięć na bardzo długo) i przede wszystkim klimat. Nie jest to klasyk, ani arcydzieło, ale solidny, dobry film. Bijący na głowę wszystkie współczesne tandety.


Trans” Michaela Almereydy. No właśnie, propos tandety. Skusił mnie alternatywny tytuł (Eternal: Kiss of the Mummy – liczyłem na coś tak złego, że aż dobrego), oraz Christopher Walken w obsadzie (nie wziąłem pod uwagę ile czasu będzie na ekranie). Cóż... Alkoholik z żoną jedzie odwiedzić babkę tej drugiej, tymczasem na miejscu zastają wujka, który próbuje wskrzesić ducha zmarłej przed laty czarownicy. Pomysł średniawy, wykonanie również, aktorstwo porażająco kiepskie, logika nie istnieje, a już końcówka to idiotyzm pierwszej wody. Ratowałem się przewijaniem na podglądzie.


Śmierć i dziewczyna” Romana Polańskiego. Przerobiona na kameralny film sztuka teatralna opowiadająca o kobiecie, która w gościu odwiedzającego męża rozpoznaje oprawcę, który w czasach wrogiego systemu torturował ją i gwałcił. Psychologiczny dramat rozgrywa się w jednym pomieszczeniu, bowiem zbrodniarz nie przyznaje się do winy, twierdząc, że doszło do koszmarnej pomyłki, kobieta zaś nigdy nie widziała swoich katów, a obecnego rozpoznała jedynie po głosie i zapachu. Znakomite aktorstwo, świetne, ale ciężkie kino, które stawia kilka ważnych pytań dotyczących nas samych. Odpowiedzi nie wypadają korzystnie.


KSIĄŻKI:
Trzech Mistrzów, w trzech nowych odsłonach. Lektury najwyższych lotów? Nie zawsze, jednak nikt nie zawiódł. 


Doktor Sen” Stephena Kinga. Głosili, że Mistrz powrócił. Głosili, że to znowu ON! Ale po pierwsze, dla mnie on nigdzie nie poszedł, a jego ostatnie dwie książki („Joyland” i „Dallas 69”) podobały mnie się bardziej niż większość tych kultowych. Po drugie właśnie, Mistrzem dla mnie również nie jest (już się boję fanatycznej ekipy stephen.king.pl – widziałem, co potrafią, hehe), a jedynie znakomitym rzemieślnikiem, którego książki czytam i kupuję z zapałem godnym większej sprawy (wciąż jednak brakuje mi siedmiu do kompletu). Koniec końców, zapowiadany jako kontynuacja „Lśnienia” utwór opowiada historię Danny'ego, który jako dorosły walczy z alkoholizmem. Dodatkowo staje w obronie dziewczynki obdarzonej niezwykle silnym darem lśnienia, na którą polują upiorne istoty żywiące się energią duchową małych dzieci. King nie pisze złych książek. I ta też jest bardzo dobra. A jednak odniosłem wrażenie, że fabuła powstała wcześniej, a potem pojawił się w niej Danny. Nieistotne. King nie zawodzi. Ale i głowy nie urywa.



Szczęśliwa ziemia” Łukasza Orbitowskiego. Do tego Pana również nie można mieć wątpliwości. Historia małego miasteczka, w którego podziemiach ukrywa się „coś” co może spełnić życzenia, ale cena może być za wysoka. Spotkanie z „czymś” odmienia życie piątki bohaterów. Żeby nie zaspojlerować. Ogólnie brzmi banalnie, prawda? Nie w przypadku Orbita, który już od pierwszych zdań wgniata w ziemię warsztatem, miażdży konstrukcją zdań, mieli spostrzeżeniami i orze trafnymi uwagami dotyczącymi naszej rzeczywistości. I podobnie jak w przypadku „Tracę ciepło” zbyt często zagląda w moją przeszłość. Wiem, że przypadkowo. Ale jednak, żaden autor nie wdziera się tak w psychikę jak Orbitowski właśnie. Niezwykłość tej powieści polega również na tym, że trudno ją sklasyfikować gatunkowo. Poetycka przypowieść filozoficzna z elementami fantastyki i horroru? Być może. Na pewno książka wybitna. Więcej napiszę przy jakiejś oficjalnej recenzji. Jedna tylko uwaga, wielu uznaje za najlepszą powieść autora „Święty Wrocław”, obecnie większość przychyla się „Szczęśliwej Ziemi”. Coś w tym jest, jednak ja uparcie na pierwszym miejscu wielbię „Tracę Ciepło”. Nowa powieść, tuż, tuż. Ale jednak druga. Może sentyment? 


Sezon burz” Andrzeja Sapkowskiego. No i tu jest dopiero sentyment. I niespodzianka, że coś takiego się w ogóle pojawiło. Oto Mistrz fantasy postanowił dopisać brakujące losy Geralta. Brakujące? Ciężko stwierdzić, bo chronologicznie całość plasuje się gdzieś przed „Wiedźminem”, ale z drugiej strony jest już po związku z Yennefer (a więc po „Ostatnim Życzeniu”, a może i po „Granicy Możliwości”, lub „Okruchu lodu”?). Sapkowski pewnie wiedział co chce osiągnąć. A napisał po prostu coś, co czytałem ze świadomością, że jest to na pewno „dla kasy”, „pod publiczkę”, „a niech mają”, względnie „ech, tęskniłem za tym skurczybykiem”, ale jednocześnie nie mogłem pozbyć się wrażenia, że właśnie odbywam podróż sentymentalną i bawię się po prostu znakomicie. Lata minęły, Geralt i jego skrupuły nie zmieniły się absolutnie. Tradycyjnie pakuje się w największe kabały z własnej głupoty, co z kolei wydłuża czas zmierzający do mniej lub bardziej szczęśliwego zakończenia. Czego się spodziewałem, to otrzymałem. Inna sprawa, że fantasy mnie się po prostu przejadło. Niemniej, Wiedźmin, choć myszką czasem trąci, z honorem straży strzeże. Jak w przypadku Kinga, Sapkowski nie zawiódł, ale i na kolana nie rzucił. Liczę więc, że to nie było ostatnie słowo w temacie.

GRY:
Ukończyłem dwa tygodnie temu „Dead Island”. A więc drugą grę od czasu gdy uruchomiłem bloga. Wyczyn, prawda? Podobało mnie się bardzo, choć motyw z bossem na koniec popsuł nieco klimatu. Nie lubię takich wątków wciskanych na siłę. Chciałem pograć dalej w „Fallouta 2”, ale nie pamiętam już gdzie i po co tam utknąłem, chciałem rozegrać dodatki do „Wiedźmina” (czar książki działa, a jakże), ale nie pamiętam już jak w to się grało (ta mechanika, eliksiry, itp.), a przechodzić od nowa jedynki nie mam czasu (bo chcieć to bym i chciał). Dlatego gram z dziećmi w Domino.

Ech, dość bełkotu na dziś. Czas się wziąć za robotę.
Odbiór, bez odbioru.
Cokolwiek.
 

sobota, 2 listopada 2013

Top i flop horrorów ostatniej dekady

Czterdzieści cztery
        Dziś krótko, bowiem dawno znów nie pisałem, a zarobiony jestem i nie mam czasu na dłuższy wpis. Ponieważ nadchodzi czas jubileuszów rozmaitych, też nie będę się w nie wgłębiał chwilowo, na razie odniosę się tylko do oficjalnego jubileuszu HORROR ONLINE. Stuknęło 10 lat. Choć serwis w różnych formach istniał już bodajże w roku 1998, to jednak od 2003 datuje się działalność jaką znają wszyscy maniacy horroru w Polsce. Cieszy mnie to tym bardziej, że pamiętam jeszcze pierwsze lata serwisu, sam zaś zakotwiczyłem tam w 2005, więc swoje w służbie horroru też odsłużyłem...
Nieistotne. Przy ostatniej aktualizacji wszyscy redaktorzy wybrali swoje 10 najlepszych i 10 najgorszych horrorów z ostatniej dekady. Po zebraniu wszystkiego, wyszła lista specjalna całej redakcji. Przeczytać ją możecie tutaj. Polecam, bowiem poza ogromną ilością smakowitych tekstów i recenzji znalazły się wyjątkowe artykuły i opowiadania autorstwa Grahama Mastertona (w moim tłumaczeniu), Edwarda Lee, Jacka Ketchuma, Marka Świerczka, Roberta Cichowlasa, Kazimierza Kyrcza i Dawida Kaina.
        Tymczasem ja pozwolę sobie zaprezentować moje prywatne topy i flopy ostatnich dziesięciu lat w horrorze. Od razu jednak zaznaczę, że było wiele filmów bardzo dobrych lub dobrych, ale nie wryły się w pamięć jak poniższe dziesięć. Było wiele fatalnych (nie mówię o programowo złej Tromie, którą uwielbiam), ale poniżej dziesięć największych rozczarowań. Przyznaję też, że mam spore zaległości filmowe. Przez lata obejrzałem lekką ręką ponad 3000 horrorów. I to zaważyło, że od kilku lat oglądam je bardzo rzadko, a jeśli już to sięgam raczej po pozycje, które nie mają dwójki w datowniku. Taka mała konkluzja - przy tym zestawieniu odkryłem, że do roku 2007 byłem na bieżąco w nowościach filmowych. Dziś, niemal nie wiem co się dzieje. Co innego książki... Ale to już inna sprawa.
       Mój top i flop 10 z ostatniej dekady filmowego horroru.




The best of 2003-2013


1.Call of Cthulhu
Najlepszy przykład adaptacji prozy H.P. Lovecrafta, jedyny zresztą dowód na to, że takowe mają sens. Utrzymana w konwencji kina niemego oraz niemieckiego ekspresjonizmu produkcja stworzona przez fanów dla fanów.



2.Tale of Two Sisters
Jeden z najbardziej niezwykłych, smutnych i pięknych filmów, jakie kiedykolwiek widziałem. Wzruszająca i wstrząsająca historia dwóch sióstr, znakomita fabuła i wielowątkowość, w której klasyczny dla azjatyckiego kina dwupoziomowy finał osiąga tu szczyt geniuszu i złożoności.


3.The Shutter
Tajlandia pokazała, że potrafi zrealizować znakomity horror, trzymający w napięciu i poruszający podwójnym finałem, opierając się na wyeksploatowanych motywach. Jeden z ostatnich, na którym doświadczyłem tego przyjemnego dreszczu niepokoju, za który tak cenię horrory.


4.The Machinist
Wyjątkowa opowieść o... sumieniu. Pozornie pogmatwany scenariusz o mężczyźnie, który nie może spać od roku, a jego życie staje się pasmem koszmarów. Życiowa rola Christiana Bale'a, który wygląda tu tak upiornie, że nikt nie odnajdzie w nim przyszłego Batmana, czy Patricka Batemana z American Psycho.


5.El Laberinto del Fauno (Labirynt Fauna)
Ostatni film, jaki mnie poruszył i wzruszył. Szokujące zestawienie okrutnego świata wojny domowej w Hiszpanii, z baśniowym światem imaginacji nieszczęśliwej dziewczynki. Film absolutnie piękny, zarówno od strony wizualnej jak i w wymowie.


6.One Missed Call
Arcydzieło to może nie jest, ale na pewno ostatni dobry film, jaki stworzono na fali popularności kina azjatyckiego. Taakashi Miike udowodnił, że świetnie się czuje i w konwencji historii o nawiedzonych przedmiotach. Upiorna melodyjka do dziś brzęczy mi w głowie.


7.The Girl Next Door
Adaptacja szokującej książki Jacka Ketchuma znakomicie zestawia sielankowość amerykańskiego przedmieścia z horrorem jaki rozegrał się w piwnicy jednego z domów. Brak nadmierną epatowania przemocą zaskakująco wzmocnił okrutną wymowę filmu. Obraz, podobnie jak książka, wbija się w pamięć na zawsze.


8.King Kong (remake)
Rzadki dowód na to, że można jednak zrobić udaną przeróbkę, o ile zrobi to człowiek całym sercem oddany projektowi, nie zaś skupiony na łatwym zysku. Nakręcona z ogromnym rozmachem, widowiskowa wersja arcydzieła wszech czasów.


9.Hills Have Eyes (remake)
Scena pierwszej napaści mutantów na dwie kobiety i niemowlę nie chce opuścić mojej pamięci i skutecznie zniechęca mnie do powrotu do tego filmu. Znaczy to więc, że twórcy udało się nakręcić brutalny, odrażający survival horror. Delikatna wersja oryginalna nie dorasta temu potworowi do pięt.


10.Human Centipede II
W czasach gdy sądziłem, że widziałem już wszystko, a setki produkcji Tromy skutecznie wypaczyły mój gust i odporność na tandetę i obrzydlistwo, nie spodziewałem się, że coś jeszcze mnie zaskoczy. O ile udało się to części pierwszej, to druga po prostu miażdży. To film ohydny, odrażający i nad wyraz zły. Czekam na część trzecią.

The worst of 2003-2013


1.Prometheus
Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem, dlaczego do arcydzieł pokroju „Obcy” dokręca się miałki prequel, na siłę dodając do tego historię z Xenomorphem. Sam film jest słaby. Jako przedtakt do arcydzieła jest gniotem.


2.Legenda
Polacy potrafią kręcić horrory, ale nie w kraju. Dowodem na to niektóre produkcje Romana Polańskiego. Legenda Mariusza Pujszo to nieudana zabawa z konwencją slashera, w której z tej konwencji jest tylko kiepskie aktorstwo i denny scenariusz.


3.Alone in the Dark
Uwe Boll rozpoczął swój sławetny marsz po tytuł najgorszego reżysera wszech czasów. Chociaż realizacja broni się całkiem niezłymi zdjęciami i cyfrowymi efektami (dla koneserów), to scenariusz i reżyseria kładą całość na łopatki. Biorąc pod uwagę pierwowzór i oczekiwania – wstyd.


4.Phantom of the Opera
Absolutna porażka i zupełnie niepotrzebna próba wyciągnięcia pieniędzy od naiwnych widzów. Realizacja wprost przeciwna do wspomnianego King Konga. Zrobiona bez pasji, sensu, godności.


5.Snakes on a Train
W zasadzie jest to jeden z najnudniejszych, najgorzej zrealizowanych i najsłabszych filmów jakie w życiu widziałem. Do tego ostatnia scena, w której tytułowy pociąg zostaje zjedzony przez węża, którym była pasażerka rodząca wcześniej inne węże... Bez sensu? No właśnie...


6.Doom
Klasyka gier komputerowych przeniesiona na duży ekran. Dużo efektów (tanich), dużo akcji (słabej), jakości w tym wszystkim naprawdę niedużo. Oczekiwałem choćby poprawnego horroru science-fiction. Dostałem tandetną strzelankę w kosmosie.


7.Sharknado
Telewizyjny film o inwazji rekinów rozrzuconych przez tornado. Dowód na to, że idiotyzmy w twórczości realizatorów filmowych nigdy się nie skończą, a ja jeszcze nie raz będę patrzył w ekran i nie wierzył w to co widzę. Tylko po co? 
 

8.Alien versus Predator 2
Już pierwsza część była słaba, druga jest jeszcze gorsza i po prostu nudna. Ponadto odziera dwie wyjątkowe serie z jakiegokolwiek klimatu, przede wszystkim zaś z sensu. Ale po co logika, skoro są pieniądze?

9.Mega Shark vs Giant Octopus
Na liście kuriozalnych filmów ten zajmuje szczególne miejsce. Idiotyczna fabuła, żałosne aktorstwo i kilkudziesięciometrowy rekin łapiący w locie samoloty pasażerskie. Mało? Cudów tutaj jest więcej, dla oszczędności niektóre ujęcia prezentuje się nam po kilka razy. Mistrzowska tandeta.


10.Resident Evil: Afterlife
Każda kolejna część powoduje, że w mojej głowie pojawia się pytanie „dlaczego?”. W tej odsłonie nikt nawet nie udawał, że o coś chodzi. Jest efektownie, w końcu 3D, Jovovich zabija zombie tysiącami, a sensu i emocji w tym za grosz.

Tyle na dziś.
Bez odbioru

wtorek, 22 października 2013

Nadrabianie zaległości... czytelniczych

Czterdzieści trzy
No i stało się. Ostatnia potyczka z WORDem okazała się ostateczną i wygraną przeze mnie. Miało nie być o prywatnych sprawach, ale skoro wspomniałem o tym, to domykam temat. Dziś nadzwyczajnie długich przemyśleń nie będzie, bowiem kiedy nie musiałem siedzieć w kodeksach i podręcznikach, nadrobiłem zaległości literackie i filmowe. Co też tradycyjnie rzucam na tapetę. Koniec końców nie ma co opisywać życiowych zawiłości, grunt, że w domu jest spokój i cisza.
Bardzo głośno za to jest na moim kolejnym debiucie fonograficznym, który już wkrótce objawi się światu. Więcej o debiutach wszelakich (bo kilka ich się zebrało) następnym może razem, teraz zdradzę tylko, że po dołujących dźwiękach ACRYBII, brudnym rock n' rollu DAMAGE CASE i solówkowych ścigałkach z samym sobą zapędziłem się we wściekłe rejony black metalu. Żeby było jeszcze ciekawiej całkowicie po polsku i z konceptem na cały materiał. Składu na razie nie zdradzę (bo wciąż niepełny/niepewny), za to pochwalę się logiem, które zmalował dla mnie sam Mistrz Logosów, Christophe Szpajdel, któren to zdobił już wcześniej okładki EMPEROR, ARCTURUS, MOONSPELL, DIMMU BORGIR, ENTHRONED i... 7000 innych. Niniejszym, oto i logo WILCY. 


Więcej o tym wszystkim wkrótce. Na koniec jeszcze gwoli ścisłości, black metal ostatnim razem grałem w 2009, a wcześniej też w kilku innych hordach, ale nie traktuję tego jako powrotu do korzeni. Na ten przyjdzie jeszcze czas. Jeszcze nie złożyłem broni i do death metalu wrócę. I tyle. O pisaniu nic nie będzie, bo ostatnio tylko czytałem, czytałem i czytałem, a pisać to mnie się nawet maili nie chciało. Wybaczcie.

Na tapecie:
FILM:


„Dziecko Rosemary” Romana Polańskiego. Któż nie zna historii Rosemary, nieszczęsnej dziewczyny, która przeprowadziwszy się z mężem do nowego, wymarzonego domu stanęła przed obliczem niewiarygodnego Zła? Klasyka horroru satanistycznego, klasyka kina w ogóle, jeden z najbardziej przerażających filmów jakie widziałem, mimo że w zasadzie niemal nic w nim się nie dzieje. Lata upływają, a siła rażenia finału wciąż pozostaje taka sama, produkcja zaś pozostaje mistrzowską perłą w dorobku Polańskiego.  A od motywu muzycznego nie mogę się wprost uwolnić.



Oliwier Twist” Romana Polańskiego. Że Polański to mistrz, to wiedzą wszyscy, celowo też powstrzymam się od jakichkolwiek komentarzy odnośnie jego życia prywatnego. Najwspanialsze jednak w jego twórczości jest to, że obok przerażającego „Dziecka Rosemary”, kontrowersyjnych „Gorzkich godów”, umieszcza familijną opowieść klasyka Charlesa Dickensa. Nakręcona z rozmachem adaptacja porusza, wzrusza i zachwyca, dekoracjami, aktorstwem i wykonaniem. Bardzo dobra, niedoceniona rzecz.


„Piątek 13stego” Marcusa Nispela. Uzupełniłem serię. Remake'i to zło. W zasadzie chyba tylko „Texas Chainsaw Massacre” i „Ring” miały jakąś rację bytu, sprzed lat należy przypomnieć „The Fly”, „Invasion of the Body Snatchers” i „Night of the Living Dead”. Tutaj, po raz kolejny nie rozumiem zasadności. Niby wszystko jak zawsze, młodzież jedzie oddawać się niecnej rozpuście (seks, drugs & alkohol), a po chwili są systematycznie, brutalnie wyrzynani przez zamaskowanego zabójcę. Konwencja slashera odrobiona aż nad wyraz wzorcowo, bowiem wieje tu nudą i trupem, co niekoniecznie w tym wypadku jest zaletą. Ja wiem, że te w sumie dziewięć części z lat 80-tych też inteligentnych nie było. Milczę na temat dziesiątej i słynnego spin-offa. Ale jednak przynajmniej te pierwsze siedem da się oglądać i do nich wracać. Tutaj nie ma do czego. A szkoda, bo Nispel udowodnił wspomnianą TCM czy "Conanem", że na nowo opowiadać potrafi.



„Kiedy Harry poznał Sally” Roba Reinera. A to niespodzianka, prawda? A na dokładkę napiszę jeszcze, że jest to jeden z moich ulubionych filmów wszech czasów. Zabawny, stonowany, mądry. I choć trochę się zestarzał, to jednak z godnością. Billy Crystal i Meg Ryan jako para przyjaciół, która stara się udowodnić, że istnieje coś takiego jak przyjaźń między kobietą a mężczyzną. Efekt przewidywalny, ale warto posłuchać wszystkich uwag i komentarzy do relacji damsko-męskich. Zaskakująco celnych i zawsze aktualnych.

KSIĄŻKI:


„Geniusz” Grahama Mastertona. Thiller, w którym głównym bohaterem jest młody chłopak, marzący o karierze muzyka rockowego. Przypadkowo jest świadkiem sytuacji, gdy dwóch osiłków terroryzuje starszego mężczyznę. Brawurowo przystępuje do akcji ratunkowej. Wyswobodzony mężczyzna okazuje się być geniuszem, który odkrył sposób na uczynienie ludzkiego mózgu sprawnym ponad wszelkie wyobrażenie. Dzieli się sekretem z bohaterskim chłopakiem, sprowadzając na niego tym samym pasmo nieszczęść i kłopotów. Dużo akcji, brawurowych pościgów i strzelanin, ale także zacnie zszytej fabuły, której szwy widać tylko przez moment w końcówce. Zaczynam odnosić wrażenie, że Masterton pisze lepsze warsztatowo thillery właśnie, a przynajmniej lepiej przygotowane merytorycznie. Tak czy inaczej, jest to jedna z najlepszych książek autora.


„Byłem asystentem doktora Mengele” Miklósa Nyszli. Tytuł mówi wszystko. Wstrząsający pamiętnik węgierskiego lekarza, który spędził rok u boku potwora z Auschwitz. Pełnił tam rolę głównego patologa, dodatkowo lekarza sądowego okręgu gliwickiego. Przerażające stadium zwyrodnienia ludzkiego do jakiego doprowadził faszystowski ustrój widziane z punktu mężczyzny, który stara się zachować człowieczeństwo w okrutnym procederze niewiarygodnych eksperymentów doktora Mengele. Okazuje się po raz kolejny, że nie ma straszniejszych horrorów niż historia ludzkości.



„Baśniobór” Brandona Mulla. Po takich książkach jak powyższa trzeba czasem dać odetchnąć umysłowi i dać się ponieść wyobraźni. Czyż może być coś lepszego niż książka z cyklu, który jest zapowiadany jako następca Harry Pottera? Tak, przeczytałem wszystkie Harry Pottery. Zanim obejrzałem filmy. Ale to inna historia. Wracając do „Baśnioboru”. Oto poznajemy opowieść o dwójce dzieci, które spędzają dwa tygodnie wakacji u dziadka, odkrywając przy okazji, że jest on strażnikiem tytułowego Baśnioboru, rezerwatu zwierząt i stworzeń magicznych. Jak to bywa w takich przypadkach, dzieci przez swoją ciekawość wywołują masę problemów, ostatecznie zaś muszą ogarnąć całkiem spore zamieszanie w grze, gdzie stawką jest powrót potężnego demona. Świetna książka dla dzieci i młodzieży, na pewno dostarczy milusińskim mocnych wrażeń, gęsiej skórki i wspaniałej rozrywki. Ja jestem trochę już za stary. Przekażę dzieciom.


„Niewinna krew” Grahama Mastertona. Ameryka jest terroryzowana zamachami bombowymi. W centrum zdarzeń znajduje się Frank, autor komediowego serialu „Gdyby świnki mogły śpiewać”, który w pierwszym z zamachów stracił ośmioletniego syna. Próbując rozwikłać zagadkę śmierci dziecka zaprzyjaźnia się z mężczyzną podającym się za medium. Ma on pomóc mu pozbyć się poczucia winy, jakie wywołuje w nim żona, oskarżająca go o zaniedbania, które doprowadziły do śmierci Danny'ego. Tymczasem w życiu Franka pojawia się tajemnicza i piękna Astrid. Historia dość intrygująca i dobrze napisana, gdzie sprawnie przeplata się thiller z ghost story. Przyznam, że lektura wciągnęła mnie jak sokowirówka, niemniej nie sposób znów nie narzekać na logiczne nieścisłości (znów bardzo łatwo osoby tracące bliskich potrafią nawiązać romans, rozumiem, że Masterton jest seksuologiem, ale z psychologią to trochę nie po drodze), oraz fakt, że głównego rozwiązania zagadki nadprzyrodzonej można się domyślić po kilku pierwszych stronach, jednak całość jest na tyle interesująca, że spełnia się wybornie w roli mocnego thillera, bowiem zagadka kryminalna i motywy terrorystów robią wrażenie.



„Alicja w krainie czarów” i „Alicja po drugiej stronie lustra” Lewisa Carolla. Nie jest sekretem, że mam słabość do Alicji Carolla i widziałem chyba wszystkie możliwe adaptacje od Disneyowskich, przez fantastyczne, po te typowo dla dorosłych. Z książkami zresztą było podobnie, bo nie sposób zliczyć, ile nowych wersji tegoż dzieła powstało. I wstyd się przyznać, ale „Alicji po drugiej stronie lustra” dotąd nie czytałem. Z radością więc zapoznałem się z propozycją wydawnictwa Vesper, które oprócz wersji oryginalnej prezentuje również sequel. Wspaniałe, słowołomne historie, pełne absurdu ocierającego się o geniusz po raz kolejny utwierdziły mnie w przekonaniu, że to jedna z najlepszych i najważniejszych książek świata. Część druga, choć bardziej skomplikowana i rozbudowana ma wszystkie cechy kontynuacji. Niby wszystkiego bardziej i lepiej, ale jednak to już nie to. Niemniej, to wciąż pułap geniuszu nieosiągalny dla zwykłych śmiertelników i nędznych pisarzyn.



„Dziedzictwo” Grahama Mastertona. Gdy przed laty czytałem ten horror opowiadający o upiornym krześle opętanym przez samego Diabła, myślałem, że to jedna z lepszych rzeczy, jakie ojciec „Manitou” stworzył. Dziś, po latach, zaskakująco nie muszę weryfikować tego poglądu. Wciąż mamy bowiem do czynienia z satanistycznym horrorem klasy b, który mimo upływu czasu broni się doskonale. Naiwne i dobroduszne zakończenie też jakoś pasuje do konwencji, zwłaszcza w zestawieniu z przerażającą, duszną atmosferą Zła panoszącą się w książce przez większość czasu.

GRA:


I dalej „Dead Island”. Coraz bliżej końca. 82 % na liczniku. Krew się leje gęsto, zombie od groma, więc jest wspaniale. Żona mnie spytała, czy to grafika, czy zombie decydują o tym czy gram w daną grę. Oczywiście, że... zombie.

Tyle na dziś.
Bez odbioru.

środa, 16 października 2013

Wciąż na chodzie

Czterdzieści dwa.
Czas przerwać milczenie i się trochę ogarnąć. Niniejszym, odzywam się ponownie. Pomijając oczywiście sprawy rodzinne i zawodowe, nad którymi milczę tradycyjnie, jak zwykle pracuję nad nowymi projektami. Szykuję nowy debiut muzyczny, o którym nie piszę nic, żeby nie zapeszyć. Kwestia tygodni najbliższych zdecyduje o wszystkim. ACRYBIA zamarła w oczekiwaniu na wydanie E.P., i w zasadzie nie wiem, czy sprawa ruszy w tym roku. Pewne też są zmiany w składzie. O tym może wkrótce. DAMAGE CASE pograło trochę koncertów, czas zacząć komponować materiał na nową płytę.
Jeszcze więcej w kwestiach literackich. Wysypało się ostatnio antologii, kilka w przygotowaniu, a ja już naprawdę nie mam czasu i siły by to wszystko ogarnąć. Nadchodzą „Gorefikacje II”, gdzie oddałem dwie świeżynki – „Fundację Hackenholta” i „Wryj”. Oba mocne, brutalne, ale co mnie cieszy, bardzo inne od dotychczasowych, a przede wszystkim tekstu z pierwszych „Gorefikacji”. „Ćma” to z kolei utwór dotyczący tematyki pewnych stworów, którym poświęcono inną antologię. Szczegółów jeszcze nie zdradzę, ale tu jest dość przewrotnie i bardzo łagodnie jak na mnie. Jeszcze łagodniej jest w „Ghost story”, które pojawi się na łamach pewnego znanego magazynu. Tytuł mówi wszystko. W magazynie „Horror Masakra”, do którego zakupu gorąco zachęcam znajdziecie kolejną świeżynkę, ponury i ciężki tekst „Robaczywek”. Na stronie Dzikiej Bandy zaś z radością prezentuję „Ofiary”, które napisałem z Robertem Cichowlasem w hołdzie Mastertonowi, oraz premierowy „Agrogore”, będący (i to bardzo ważne!) pastiszem slasherów obozowych. Za dwa tygodnie Replika wypuści „17 szram”, tam oprócz tekstów wielu znamienitych polskich i zagranicznych znajdziecie moją opowieść o znanej z horrorów bestii, zatytułowaną „A czerwiec był piękny tego roku…”. Krótko mówiąc, jeszcze w tym roku trochę tych opowiadań się sypnie, może więc to i dobrze, że premiera „Pradawnego Zła” została przesunięta na początek 2014 roku. Nie pytajcie mnie dlaczego. Ja mam czas. Czekam na „Horror Klasy B”, „Wolfenweld” i trzeci tom „Bóg Horror Ojczyzna”. Ten ostatni może jeszcze w grudniu.
Rozpisałem się, nie wiem czemu, miało być kontrolnie jeno. Nic to, postaram się pojawiać tutaj częściej, może mniej samochwałki potem będzie. Jutro idę w bój toczyć nierówną walkę z WORDem. Nie powiem po raz który. Ale miałem kilka lat przerwy.

Na tapecie:
FILMY:

 

Wyspa cienia” Uwe Bolla. Adaptacja słynnej gry „Alone In the Dark” w wydaniu samego Uwe Bolla. Czyli tragedia i dno programowo osiągnięte. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego zagrał tu Christian Slater? Na pewno dla pieniędzy. Oglądałem to przed laty i postanowiłem dać szansę, zwłaszcza, że wbrew rozsądkowi, kilka późniejszych filmów Uwego doceniłem. Ten też ma swoje momenty, szczególnie kilka ujęć i efektów specjalnych. Ale poza tym, naprawdę fatalne kino. Bez napięcia, bez pomysłu, bez sensu. Szkoda streszczać tu cokolwiek.


Nieustraszeni pogromcy wampirów” Romana Polańskiego. Kultowa, czarna komedia opowiadająca o profesorze i jego uczniu, którzy wpadają na trop wampirów w małej, zimowej Żydowskiej wiosce. Film bardzo specyficzny, momentami groteskowy, przerysowany, niewątpliwie unikatowy i zabawny. Wspaniałe scenerie, świetne zdjęcia, niesamowity klimat. Tu zawiązuje się również romans Polańskiego z Sharon Tate, tu wreszcie mamy kolejny dowód na to, że Polacy potrafią kręcić horrory. Tylko nie w kraju. Dlaczego?


Słodki listopad” Pata O'Connora. Romantyczny film z Keanu Reevesem i Charlize Theron. On gra zadufanego w sobie dupka, ona ekscentryczną miłośniczkę psów, która postanawia zmienić jego życie, jeśli on poświęci jej jeden miesiąc życia. Naiwna historyjka, ale bardzo relaksacyjna, choć w finale potrafiąca niecnie wzruszyć.


Nóż w wodzie” Romana Polańskiego. Wstyd powiedzieć, nigdy dotąd nie widziałem. Historia dwóch obcych mężczyzn, którzy toczą psychiczną walkę na jachcie, na który ten bogatszy wziął tego biedniejszego. W tle jest jeszcze kobieta, ale rola ta jest tak fatalna, że ją zmilczę. Trudno się mądrzyć, gdy film nominowano do Oskara i stał się przepustką do sławy Polańskiego. Niewątpliwie dzieło to wyjątkowe i skłaniające do przemyśleń, jednak trącające dziś już myszką i naiwnością pewnych rozwiązań.

KSIĄŻKI:


Trans śmierci” Grahama Mastertona. Bogaty biznesmen traci rodzinę, która staje się ofiarami okrutnej napaści. Chcąc się pożegnać z ukochanymi, udaje się na Bali, gdzie za pomocą tytułowego transu śmierci uzyska możliwość porozmawiania z tymi, którzy odeszli z tego świata. Wyjątkowo dobrze napisana powieść, poświęcająca dużo uwagi zarówno egzotyce, jak i przedstawieniu postaci. Niestety, kilka nielogicznych rozwiązań (nasz wdowiec niezwykle szybko rozmyśla o innych kobietach, finał też bije w oczy naiwnością), sprawiają, że zamiast świetnej książki mamy tylko niezłą.


Happy End” Marcin Podlewski. Intrygująca powieść science-fiction, ocierająca się o horror, w istocie zaś podróżująca w onirycznym, oryginalnym świecie. Brawa dla autora, więcej będzie na Horror Online.


Skazaniec” Krzysztofa Spadło. Chwaliłem tę książkę już wcześniej, gdy miałem okazję przeczytać ją przed drukiem. Teraz czynię to raz jeszcze, egzemplarz w twardej oprawie robi ogromne wrażenie. Dla leniwych – wersja audio. Polecam!

GRY
Wciąż "Dead Island". Tyle tylko, że się zaciąłem z jakimiś oleandrami i już mnie to zaczyna nudzić...

Tyle na dziś.
Bez odbioru.