GRINGO WŚRÓD DZIKICH PLEMION
Wojciech Cejrowski
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
stron: 304
ocena: 6/6
Jak można napisać coś
odkrywczego o książce, która jest jednym z największych polskich
bestsellerów (od dnia wydania zdobyła ponad pół miliona nabywców)
i w zasadzie uczyniła z Wojciecha Cejrowskiego sławnego dziś
podróżnika (w miejsce radykalnego wcześniej satyryka i radiowca)?
Nie wiem i nie będę nawet próbował, bo wielokrotnie podkreślałem,
że poglądy i zachowanie pana WC kompletnie mnie nie interesuje.
Każdy powinien żyć własnym życiem i szkoda, że tak wiele osób
o tym zapomina. Dlatego nie zamierzam się odnosić ani do ostatniej
„afery” z empikiem, ani żadnych innych wypowiedzi Gringo, poza
tymi, które pojawiają się w omawianej książce. A to co tutaj
otrzymujemy, to wyborne opowieści podróżnicze w stylu Ferdynanda
Ossendowskiego podlane sosem humoru á
la Terry Pratchett. Całości dopełniają wspaniałe zdjęcia i
morały kończące każdą opowieść. Bez obaw, nie są to
moralizatorskie nauki, a jedynie celne spostrzeżenia, które warto
zapamiętać myśląc o podróżach do egzotycznych miejsc.
„Gringo wśród dzikich
plemion” to tytuł przewrotny, bowiem nie oddaje w pełni tego, z
czym będziemy mieli do czynienia. Pierwsza część książki to
podróże po Ameryce Południowej i kontakty z rdzennymi mieszkańcami
tego kontynentu. Dominuje tu nastrój refleksyjny. Indianie, których
spotyka Cejrowski, a którzy nierzadko nigdy wcześniej nie widzieli
białego człowieka, są ludźmi żyjącymi tak, jakby czas się dla
nich zatrzymał tysiące lat temu. Co jednak najciekawsze, nawet
przez moment nie da się odczuć, że są w jakikolwiek sposób
„zacofani”, prędzej odnosi się wrażenie, że to oni są
„oświeceni” poprzez swoje życie w zgodzie z naturą i z dala
zdobyczy współczesnej cywilizacji. Prawdziwym dzikim jawi się
tutaj biały człowiek.
Wymowę tę podkreślają
kolejne rozdziały, składające się na drugą, bardziej sensacyjną
część, opowiada o podróżach autora przez kraje na tym samym
kontynencie, ale kraje „cywilizowane”. Tu zaś rządzi w
najlepszym razie idiotyczna biurokracja, częściej, niestety,
bojówki, bandyci, handlarze narkotyków, zmieniające się rządy –
zasadniczo wszyscy, którzy aktualnie mają broń i są gotowi jej
użyć. To tutaj wychodzi „dzikość” z ludzkich plemion, to
tutaj podróżnik WC musi stanąć na głowie by wykaraskać się z
kłopotliwych sytuacji, przyznając się wielokrotnie do ataków
skrajnej paniki, która tutaj zostaje spersonifikowana w postaci
odrażającego, włochatego stwora.
I w taki sposób
dochodzimy do najważniejszego aspektu tej książki. Przesłanie
jakie niesie ten zbiór opowieści jest jasne, walory
poznawczo-podróżnicze też są niebagatelne i zawsze atrakcyjne,
ale najistotniejszy jest wspominany już wcześniej humor autora i
jego niezwykła zdolność do gawędziarstwa, gdzie momentami nie
jest już istotne, czy dana historia nie jest aby nadmiernie
podkoloryzowana. Ważne, że świetnie się to czyta, a wspomniane
nawiązania do Pratchetta (do których autor się zresztą przyznaje)
w licznych przypisach żyjących czasem własnym życiem, czynią ową
lekturę jeszcze zabawniejszą. Ciekawostką jest ostatni rozdział -
„Blondynka w dżungli” opisująca wspólną podróż z ówczesną
żoną Cejrowskiego, Beatą Pawlikowską. Jest to mało subtelne
nawiązanie do wydanej dwa lata wcześniej książki podróżniczki o
tym samym tytule. Znając tempo pracy WC niewykluczone, że obie
powstawały równocześnie. Podczas gdy pani Beata opublikowała do
tej pory trzydzieści trzy powieści podróżnicze, pan Wojciech
zaledwie trzy. Stosunek ilości do jakości jest nad wyraz
przejrzysty, czego przykładem jest właśnie „Gringo wśród
dzikich plemion”. Niewątpliwie najlepsza książka podróżnicza
jaką miałem okazję czytać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz