Nowy rok już leci pełną parą, w
zasadzie minął już niemal tydzień. W międzyczasie udało mi się
nic nie napisać (beletrystycznego), nadrobiłem zaległości
recenzji literackich (zostały muzyczne), posiedziałem ostatnie dwa
dni na mrozie na rusztowaniu z wiertarką (słuchając w radiu, że
dziś inni mają wolne). Fizycznie więc jestem trochę wyczerpany,
ale wbrew pozorom z radością szykuję się do pracy w
rozpoczynającym się roku. Jak mówiłem, o planach nie będę
informował. Ważne jest to, co się dzieje i spełnia. Dlatego
poczekam chwilę z informacją o „Horror klasy B”. Jeśli jutro
wyjdzie, z radością to ogłoszę :) Tymczasem, żeby na nowo wpaść
we właściwe tory uzupełniania bloga, nadrabiam zaległości
tapetowe, czyli informuję co tam ostatnio (ponad miesiąc)
przeczytałem i obejrzałem.
Na tapecie:
KOMIKSY
„Funky Koval” Parowski, Polch,
Rodek. Trudno w to uwierzyć, ale moja przygoda z Funky Kovalem
zaczęła się... dwadzieścia osiem lat temu. Moja wspaniała babcia Ewa kupowała mi często komiksy („Kajko i Kokosz”, „Tytus, Romek i
A'tomek”, „Kapitan Kloss”) i pewnego razu przyniosła mi
właśnie pierwszy numer nowego magazynu, a w nim brawurowy komiks o
kosmicznym agencie. Nie będę teraz roztrząsał faktu, że jako
ledwie kilkuletni berbeć może nie powinienem czytać komiksu tak
brutalnego i nasyconego erotyką (jak się dowiedziałem, to pierwszy
polski komiks, w którym znalazły się nagie piersi), możliwe, że
w ten sposób moja babcia przyczyniła się do tego, że piszę dziś
tak jak piszę. W końcu i inne komiksy też od niej dostałem (vide
„Szninkiel” czy „Rork”). Na pewno echa „Funky Kovala”
pojawiają się w moim cyklu „BHO”. Nie to jest jednak istotne.
Ważna jest sama historia, sam komiks, nasycony akcją i pomysłami
jak z najlepszych filmów i sag science-fiction, porażający
absolutnie wyjątkowymi rysunkami Bogusława Polcha (w dwóch
pierwszych numerach). Kolejne dwa zeszyty tracą już na jakości
graficznej, ostatnia część również średnio odpowiada mi
fabularnie, niemniej gdy otrzymałem od małżonki w prezencie
świątecznym to zbiorcze wydanie w fenomenalnej oprawie (wraz z
wywiadami z twórcami i kulisami powstania komiksu), stałem się na
powrót najszczęśliwszym chłopcem na ziemi, a moja honorowa półka
z dumą przyjęła ten kultowy komiks. Pal licho część czwartą.
Fabularnie trzy pierwsze to mistrzostwo świata!
„Wiedźmin: Dom ze szkła” Paul
Tobin, Joe Querio. Bardzo się obawiałem tego, co też uczynią
Amerykanie z naszym rosnącym w siłę dobrem narodowym. Znów za
sprawą żony (i prezentu z okazji dnia zwykłego) mogłem się o tym
przekonać. I muszę przyznać, że jestem naprawdę bardzo miło
zaskoczony. Zdecydowanie wolałem w twórczości Sapkowskiego wątki
horrorowe i w takiej właśnie konwencji utrzymana jest ta
rozbudowana na kilka zeszytów (tu w jednym albumie) historia.
Powolne budowanie napięcia, długie milczące sceny, przewrotne
zakończenie i ten specyficzny smutek, który przebijał w pierwszych
opowiadaniach cyklu został tutaj świetnie uchwycony. Może nie
wszystkie rysunki zachwycają (szczególnie zbliżenia twarzy),
widać, że twórcy nie byli do końca pewni nowej marki, jednak jest
pewnym, że komiksowy „Wiedźmin” ujmy nikomu nie przynosi, a
oddani fani (jak ja) będą zachwyceni.
FILMY
„Noe” Darren Aronofsky.
Lubię Russella Crowe (o ile za dużo nie śpiewa), bardzo podobają
mnie się filmy Aronofsky'ego, mam ogromną słabość do fantasy, nic
dziwnego, że ta wersja biblijnego potopu przypadła mi do gustu.
Oczywiście będę utyskiwał na pewne rozwiązania fabularne, które
stworzono tylko po to, by skomplikować relacje między postaciami
(sztucznie) lub wydłużyć co nieco. Dobry film, na pewno bardzo
widowiskowy, ale w porównaniu do poprzednich dokonań reżysera
bardzo hollywoodzki i dość prosty.
zobaczyłem ten film w
przecenie (3 złote!) nie mogłem sobie odmówić prezentu.
Absurdalna parodia Rambo i wielu innych filmów akcji moim zdaniem
bije na głowę część pierwszą. Oczywiście, człowiek łapie się
na tym, że nie wierzy, że to ogląda, ale jaka przy tym zabawa!
Ogromny plus za Richarda Crenna – parodiować stworzoną przez
siebie postać pułkownika z filmów ze Sly'em i to jeszcze w taki
sposób. Brawo!
„Oszukana” Clint
Eastwood. Jak Clint reżyseruje jakiś film, to wiadomo, że nie
będzie lekko. Jak jeszcze opiera go na prawdziwej historii
zaginięcia dziecka, wiadomo, że będzie ciężko. Kiedyś do
namówienia tego filmu namówiła mnie żona (mnie jakoś odstraszała
od niego Angelina Jolie) i zostałem wgnieciony w fotel. Teraz jak
zobaczyłem początek w telewizji, siedliśmy by obejrzeć znów do
końca. Prawdziwie przerażający i fenomenalny.
„Wykidajło” Leciał w
telewizorni, więc przypadkiem, przy robocie, obejrzałem. Kiedyś
historia kopiącego wszystkich po pyskach i jajkach Patricka Swayze
robiła na mnie ogromne wrażenie, dziś budzi jedynie sentyment i
pobłażliwy uśmiech. Ale taki już urok przeciętnego kina akcji z
lat 80-tych. I choć film zestarzał się okrutnie, na pewno jeszcze
do niego kiedyś wrócę.
KSIĄŻKI
„Przebudzenie” Stephen King.
Taki twórca jak King nie zawodzi. Albo ja się starzeję i
odnajduję bardzo dużo siebie w tych sentymentalnych podróżach do
krainy młodości i dzieciństwa. Lata wprawdzie diametralnie różne,
ale też kiedyś uczyłem się grać na gitarze, chodziłem na randki
i przewinąłem się przez kilkanaście zespołów. A nikt tak nie
opisuje obyczajowego tła, jak King. Jeśli jednak chodzi o horror,
to tutaj całość troszeczkę się rozmywa, niemniej poziom
utrzymuje niedostępny dla śmiertelników. Dodatkowy plus za
lovecraftowski finał i liczne odniesienia do klasyki grozy. Bardzo
dobra książka, choć jeśli się już kiedyś napisało „Lśnienie”
czy „To”, to już trudno sięgnąć po mistrzostwo.
„Oni” Olga Haber. Udany
debiut w gatunku horroru pisarki, której prawdziwe nazwisko brzmi
inaczej niż to na okładce :) Sprawnie napisana książka,
potrafiąca przykuć uwagę i niewątpliwie zadowolić miłośników
prężnie rozwijającego się wydawnictwa Videograf. Ja jednak muszę
szczerze przyznać – SPOILER - że reaguję alergicznie na wątki z
szarymi ludzikami przybyłymi z kosmosu. KONIEC SPOILERA.
„Metro 2033” Dmitry Glukhovsky.
Książka, która stała się w zasadzie legendą, więc trudno ją
ocenić obiektywnie. Ale po to sobie tutaj piszę, żeby się tym nie
przejmować, prawda? Wielki rozmach, niezwykły pomysł, prawdziwie
imponujący świat i trochę przeszkadzająca mi w tym wszystkim
liniowość, która wpisuje się jednak w kanony gatunku. Przyznaję,
że choć powieść nie rzuciła mnie na kolana i nie stałem się
natychmiastowo fanem całego uniwersum (wolę jednak Fallouta), to
chętnie sięgnę po kolejne części. W wolnym czasie. Kiedyś.
Tyle na dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz