ZNALEZIONE NIE KRADZIONE
wydawnictwo: Albatros
ocena: 5/6
Ostatnia książka Stephena Kinga
„Pan Mercedes” podzieliła fanów autora „Lśnienia” i „To”. Jedni
odnaleźli w niej powiew świeżości i zabawę konwencją kryminału noir,
drudzy zawiedli się srodze utartymi schematami i złorzeczyli na
przewidywalność i nudę. Sam należałem do tej pierwszej grupy,
wychwalając powieść gdzie się dało i ciesząc się jeszcze bardziej, gdy
została ona nagrodzona w kategorii najlepszego kryminału. Tym bardziej z
wielką niecierpliwością oczekiwałem zapowiadanej kontynuacji
„Znalezione nie kradzione”. I może dlatego, poprzez zbyt wielkie
oczekiwania, nie znalazłem tu tego co szukałem. Czy to znaczy, że nowa
powieść Kinga jest zła? Bynajmniej.
Młody chłopak, Morris Bellamy w 1978 roku napada na farmę, gdzie
skryty przed światem żyje wybitny pisarz John Rothstein. Od lat nie
wydał żadnej książki, a jego fani z niecierpliwością oczekują
kontynuacji trylogii o zbuntowanym Jimmy'm Goldzie. Młodzieniec nie może
przede wszystkim wybaczyć autorowi, że zmienił swego bohatera z
prowokatora w oportunistę. Zarzuca pisarzowi sprzedanie się, a
sprowokowany przez elokwentnego Rothsteina strzela do niego. Morderstwo
jest jednak tylko dodatkiem do kradzieży, Bellamy bowiem zabiera z sejfu
dwadzieścia tysięcy dolarów i największy skarb – notesy, które
zawierają rękopisy niewydanych powieści autora. Nie ma jednak czasu się
nimi nacieszyć. Oskarżony o inną zbrodnię trafia do więzienia, uprzednio
jednak ukrywa łup. Ponad trzydzieści lat później zakopaną skrzynię
odnajduje Peter Saubers, syn jednej z ofiar Pana Mercedesa i znalezione
pieniądze postanawia wykorzystać w zaskakujący sposób. Prawdziwym
błogosławieństwem okazują się jednak notesy, bowiem chłopak jest wielkim
miłośnikiem literatury i powieści o Jimmy'm Goldzie. Tymczasem Bellamy
wychodzi na zwolnienie warunkowe... Detektyw Bill Hodges i jego
pomocnicy znów mają pełne ręce roboty.Już pierwszy rzut okiem na fabułę ujawnia wiele kalek, które King powiela w swoim nowym utworze. Fani autora odnajdą nawiązania do „Skazanych na Shawshank”, „Misery”, a nawet „Historii Lisey” i „Serc Atlantydów”. Z jednej strony jest to akcent bardzo miły, z drugiej, pokazuje jasno, że autor jakby sam nie był przekonany do swojego pierwotnego pomysłu i zaczął stosować sprawdzone chwyty, by nie dopuścić do kolejnych podziałów wśród fanów. Elementy thrillera popychają fabułę do przodu według sprawdzonych przez klasyków wzorców i King sprawnie się nimi bawi, przetwarzając je na swoją modłę, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że historia Bellamy i Saubersa została połączona z Hodgesem i Mercedesem na siłę, bo to są właśnie elementy najmniej spójne w całej powieści. Nie oznacza to w żadnym wypadku, że utwór jest zły. Wręcz przeciwnie, jednak wypada on słabo jako kontynuacja cyklu. Mamy tu bowiem do czynienia z Kingiem gawędziarzem, który snuje dość oczywistą historię z klasycznym dla siebie umiłowaniem dla literatury i przeszłości, przez co wypada znacznie bardziej wiarygodnie, niż gdy starał się przedstawić nowoczesnego geeka. Pozwolę sobie wysnuć wniosek, że ci, którzy zawiedli się „Panem Mercedesem” tutaj odnajdą to czego im w poprzedniku brakowało. Dla mnie zabrakło tutaj ikry i drapieżności, bo choć całość ma prawdziwie kryminalne tempo i mocny wydźwięk, to jednak jest napisana zaskakująco zachowawczo, niemal równie klimatycznie, co melancholijny „Joyland”. King nie pisze złych książek. Ale zdarzyło mu się wiele lepszych.
Recenzja pochodzi z portalu HORROR ONLINE
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz