M.J. Rose
KSIĘGA UTRACONYCH ZAPACHÓW
wydawnictwo: Albatros
ocena: 5/6
Zaryzykuję stwierdzenie, że trudno dziś o dobry romans
historyczny. W większości przypadków są to tandetne historyjki, które są
równie niszowe co horrory klasy B. Mają więc swoją grupę czytelników,
ale trudno im wybić się powyżej. Gdy autorzy próbują wyjść poza schemat,
mieszają gatunki, a w takich przypadkach ciężko o miękkie lądowanie.
Dlatego zdziwiłem się bardzo, gdy w moje ręce wpadła „Księga utraconych
zapachów” M.J. Rose, gdzie sprytnie pomieszano romans, historię,
filozofię i thriller.
Bohaterami książki jest rodzeństwo, Robbie i Jac L’Etoile, którzy
odziedziczyli firmę perfumeryjną w Paryżu. Niestety, zadłużenie
powoduje, że jedynym sensownym wyjściem jest sprzedanie rodzinnego
biznesu konkurencyjnym korporacjom. Przeciwny temu Robbie zamierza
walczyć do końca, tym bardziej, że właśnie wszedł w posiadanie
tajemniczego glinianego naczynia, które zawiera niezwykły zapach
pozwalający na przypomnienie sobie poprzednich wcieleń. Dla Robbiego,
buddysty, to nie tylko sposób na podratowanie sytuacji finansowej, ale i
dowód na istnienie reinkarnacji. Zapachem zainteresowane są jednak inne
instytucje i osoby, które nie cofną się przed niczym, by go zdobyć. Gdy
Robbi znika, jego śladem wyrusza Jac, ale dziewczyna szybko ulega
halucynacjom, przypominającym jej Starożytny Egipt.
Trzeba przyznać, że już ten powyższy opis może się wydać co niektórym
karkołomny. A nie wspomniałem o historii dalajlamy, chińskim rządzie,
Napoleonie Bonaparte, Kleopatrze, paryskich katakumbach i perfumeryjnych
wynalazkach. M.J. Rose zawarła to wszystko w swojej powieści, nie
zapominając o umiejętnym rozłożeniu proporcji. Mamy więc i romans,
pięknie wpisany w historyczne realia, jednocześnie penetrujący rejony
filozofii i rozważań religijnych, mamy intrygę i spiski rządowe i
korporacyjne, skomponowane zgodnie z konwencją thrillera. Na pewno
znajdą się osoby utyskujące na taki groch z kapustą, lub umowne
traktowanie niektórych wątków, ale ustalmy, że mamy do czynienia z
literaturą rozrywkową i jeśli przyjmiemy konwencję świata
przedstawionego, nic nie powinno nam przeszkadzać. Bądź co bądź, mimo
podejmowania w kilku miejscach poważniejszych tematów, jest to lektura
lekka i przyjemna, której celem jest bawienie czytelnika. I w tej roli
„Księga utraconych zapachów” spełnia się doskonale. Potrafi i wzruszyć i
poruszyć, a i ciśnienie co wrażliwszym podniesie. Choćby podczas
wydarzeń w katakumbach.
Przyznaję, wcześniej nie miałem do czynienia z literaturą M.J. Rose, a
po pierwszych kilku(nastu) stronach miałem wrażenie, że oto czytam nową
wersję „Pachnidła”, tyle znalazłem rozważań na temat powonienia, węchu i
zapachu. Chwilę później wszystko jednak skręciło w kierunku
polityczno-historycznej intrygi w stylu Dona Browna i, nie licząc
romantycznych wspomnień czy uniesień), w tym tonie utrzymało się do
końca. A że i Don Brown nie zawsze się trzyma realiów i że lubi co
nieco ubarwić, względnie pójść na skróty… Nie będę tego wypominał pani
Rose. Dobra, wielowątkowa historia, przepełniona niebanalnymi
rozważaniami i dziesiątkami ciekawostek (o perfumeryjnym glosariuszu na
koniec nawet nie wspomnę) historycznych. Przymykam oczy na umownych
bohaterów i kilka przewidywalnych rozwiązań – konwencja ma swoje prawa.
„Księga utraconych zapachów” to mocny przedstawiciel lekkiej, ale
niebanalnej rozrywki literackiej. Warto poznać.
Recenzja pochodzi z portalu DZIKA BANDA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz