Brandon Mull
POZAŚWIATOWCY
wydawnictwo: Mag
ocena: 5/6
Brandon Mull to już uznany pisarz młodzieżowego fantasy, co
udowodnił brawurowym cyklem „Baśniobór”. Chociaż nie zdążyłem do tej
pory zapoznać się z całością serii, zaintrygowałem się autorem na tyle,
że bez wahania sięgnąłem po jego nowe dzieło – trylogię „Pozaświatowcy”.
O ile pierwszy tom okazał się niezły, o tyle im dalej w las… tym było
lepiej!
Trylogia zaczyna się niepozornie, choć oryginalnie. Oto młody
chłopak, Jason Walker zostaje połknięty w Zoo przez hipopotama, dzięki
czemu trafia do magicznej krainy Lyrian. Tutaj poznaje też Rachel, inną
młodą Amerykankę. Oboje, choć są swoimi przeciwieństwami i nawet nie
spojrzeliby na siebie w zwykłym świecie tutaj jednoczą siły przeciw
okrutnemu czarnoksiężnikowi Maldorowi, którego obiecują pokonać, by
pomóc mieszkańcom krainy. Wystarczy zdobyć tajemnicze SŁOWO, które
uśmierci maga…
Mull to pisarz, do którego nie trzeba przekonywać nikogo, kto miał
już styczność z jego twórczością. Posiada nieograniczoną wyobraźnię i
lekką rękę, pozwalającą mu przenieść niezwykłe światy na karty powieści i
uczynić je niemal realnymi. I chociaż pierwszy tom pełnymi garściami
czerpie z dorobku klasyków literatury fantasy, składając tym samym hołd
gatunkowi, to całość jest przetworzona w sposób oryginalny i intrygujący
(vide przejście Jasona do świata Lyrian). Co niezwykle ważne, autor
pamięta, co jest najważniejsze w przypadku takiej literatury, a więc
akcja i przygoda. Na brak zdarzeń i emocji nie sposób tutaj narzekać.
Ciekawym zabiegiem są również kreacje głównych bohaterów. Zostały
skrojone w opozycji do typowej fantastyki, nie różnią się w zasadzie
niczym od swoich rówieśników w normalnym świecie, prawdę powiedziawszy
są nad wyraz zwyczajni, czasem wręcz przewidywalni, a tym samym bardziej
prawdopodobni i zapewne łatwiej będzie młodym czytelnikom identyfikować
się z Jasonem i Rachel. To przykład klasycznych „everymanów”, nawet ich
obecność w świecie Lyrian nie jest powodowana żadną przepowiednią,
pozornie jest to wręcz przypadek. Za to postacie drugoplanowe,
bohaterowie magicznego świata, włącznie z Maldorem, to już osobowości,
obok których nie da się przejść obojętnie. Jeszcze lepiej robi się w
kolejnych tomach, ze wskazaniem na najlepszy według mnie „Zarzewie
buntu”. Tutaj nasi bohaterowie muszą pokonać znacznie więcej niż tylko
zwykłą odległość dzielącą ich od celu. Szczególnie Jason musi dojrzeć i
spoważnieć wobec czekających go zadań. Łącząc siły ze ślepym królem
Galloranem staje w szeregach rebelii przeciwko cesarzowi. Jako
dojrzewający młodzieniec nie może pozwolić sobie na dziecinne
przekomarzania z Rachel, tym bardziej, że choć wciąż mamy do czynienia
ze schematycznymi questami i podróżowaniem od zadania do zadania, to
Mull postarał się, żeby bohaterowie mieli odpowiednio pod górkę i żeby
nie zawsze było im przyjemnie. Dość powiedzieć, że jako czytelnik
obeznany bądź co bądź w tego typu literaturze znalazłem kilka naprawdę
zapadających w pamięć scen, a postacią Ferrina, tak fałszywego, że nie
dowierzającego samemu sobie jestem delikatnie zachwycony. No i finał,
podobnie jak w przypadku części pierwszej stojący na wysokim,
zaskakującym poziomie.
Część trzecia „W pogoni za proroctwem” to już wprawna kontynuacja
„Zarzewia buntu”, gdzie nasi bohaterowie muszą stoczyć naprawdę
heroiczne boje, by dopełnić proroctwo zasłyszane w tomie drugim. Czy im
się to uda? Zdradzić nie mogę, tak jak i muszę powstrzymać się od
naiwnego listu Jasona, jaki możemy odczytać pod koniec powieści, by nie
ujawnić zbyt wiele. Pomijając bowiem ten szczegół, Mullowi udało się
zakończyć trylogię w sposób logiczny, konsekwentny i w ramach konwencji
literatury młodzieżowej nie tak bardzo oczywisty. Mamy więc do czynienia
z bogatym światem zachwycającym przepychem i rozmachem. O ile w
pierwszym tomie (i w kilku momentach ostatniego) rzuca się w oczy pewna
młodzieńcza naiwność, to całość prezentuje się naprawdę poważnie i
brawurowo, a Brandon Mull pokazuje, że radzi sobie świetnie zarówno z
mrocznymi baśniami, jak i klasycznym fantasy (co z tego, że dla
młodzieży). Osobiście wolę go w tym drugim wydaniu, do kolejnych tomów
Baśnioboru mnie nie ciągnie, do Lyrian jeszcze wrócę.
Recenzja z portalu DZIKA BANDA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz