James Rollins
LINIA KRWI
wydawnictwo: Albatros
ocena: 5/6
Do księgarń trafiła właśnie nowa powieść Jamesa Rollinsa z
cyklu „Sigma”. Nim jednak poświęcimy jej nieco więcej miejsca, warto
przypomnieć poprzednią – „Linię krwi”.
Sigma to specjalna jednostka rządowa, której zadania wykraczają poza
kompetencje innych formacji i biur. To fachowcy, którzy nie zawahają się
przed niczym, a jednocześnie zawsze doprowadzą sprawę do końca, swojego
lub jej. Co najważniejsze, ci kompetentni specjaliści są niezwykle
wygodni do porzucenia w przypadku niepowodzenia. Rollins mistrzowsko
miesza wysokooktanową akcję z intrygą godną powieści Dana Browna. Seria
opisująca działania komandora Graya Pierce’a zaliczyła już liczne wzloty
i spory spadek formy, ale ósmy tom nie powinien zawieść ani miłośników
cyklu, ani czytelników, którzy sięgną po książkę przypadkowo.
Gwarantuję, bo sam jestem tego przykładem. O serii słyszałem, ale jakoś
zawsze było coś innego, czemu wolałem poświęcić swoją uwagę. Tym razem,
mimo obaw, czy odnajdę się w całości, sięgnąłem po lekturę i przepadłem z
kretesem, dopóki jej nie skończyłem.
W Somalii w brutalny sposób zostaje uprowadzona kobieta w
zaawansowanej ciąży. Wkrótce okazuje się, że to przebywająca incognito
na urlopie córka samego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Ten natychmiast
angażuje do działania grupę Sigma, która wpada na trop Gildii, swych
odwiecznych wrogów, a jednocześnie odkrywa, że cała akcja ma związek z
legendarnym skarbem Bachal Isu i zagadką nieśmiertelności. Im dalej w
las, tym bardziej tropy się plączą, historia przenika się z
nanotechnologią, a nasi bohaterowie nie mają czasu narzekać na nudę i
brak możliwości utraty życia. Podróż przez świat pod gradem kul w
wyścigu o życie córki i wnuka prezydenta staje się tym bardziej
niebezpieczna, gdy okazuje się, że ktoś z góry pociąga za zupełnie inne
sznurki…
Nie będę ukrywał, że znam wszystkie postacie i cieszę się, że znów je
zobaczyłem. Przyznałem się na początku do nieznajomości cyklu. Nie
przeszkadzało mi to jednak w żaden sposób polubić Pierce’a i jego
towarzyszy, ze szczególnym wskazaniem na twardziela Kowalskiego.
Postacie są takie jak powinny być w tego typu literaturze – wiarygodne,
nieskomplikowane, heroiczne. Takim jest tutaj nawet pies, któremu autor
poświęcił nawet specjalne formy narracji (oparte ponoć na naukowych
badaniach). Powieść jednak od pierwszych stron porywa gwałtowną akcją,
której tempo nie ustaje nawet na moment, rzucając nas co chwilę w inne
miejsca i aspekty intrygi. To nie jest literatura wysokich lotów i
niewątpliwie znajdą się malkontenci narzekający na jej swoistą
pulpowość, ale kto by się tym przejmował, gdy ma się do czynienia z tak
porywającą akcją i niebanalnymi rozwiązaniami fabularnymi. Mogę
ponarzekać jedynie, że spodziewałem się więcej wątków historycznych,
które ustąpiły miejsca naukowym odkryciom z pogranicza science-fiction
(choć autor podaje źródła mówiące, że żaden z wynalazków nie jest przez
niego wymyślony, co więcej – jest realny!), jednak jest to drobiazg, w
porównaniu z emocjami jakie towarzyszyły mi przez cały czas czytania
książki i pozwoliły na kilka godzin odpłynąć do niezwykłego świata
brawurowych pościgów, wielkich strzelanin i światowych spisków,
pozostawiając za sobą szarość dnia codziennego. Rzadko która książka
robi to tak dobrze.
Recenzja z portalu DZIKA BANDA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz