Jakub Ćwiek
CIEMNOŚĆ PŁONIE
wydawnictwo: SQN
ocena: 6/6
Twórczość Jakuba Ćwieka poznałem po swojemu, czyli ni to od
początku, ni od końca, ale dokładnie od środka, a więc okolic „Kłamcy
2,5” oraz dwóch pierwszych tomów „Chłopców”. Wciągnąłem się w oba cykle i
z radością posypałem sobie głowę popiołem, że do tej pory omijałem
książki autora, którego fanem stałem się niemal automatycznie. Teraz
wreszcie sięgnąłem po debiutancką powieść pisarza opatrzoną tym razem
innym logo wydawcy (przypadek? Nie sądzę). I w odniesieniu do moich
powyższych słów w tej chwili powinienem wysypać sobie na głowę wiadro
popiołu. Najlepiej zebranego ze śmietnisk katowickiego dworca. Bo
„Ciemność płonie” to nie tylko najlepsza powieść Jakuba, to jedna z
najlepszych polskich powieści grozy w ogóle. I w szczególe też.
Głównymi bohaterami powieści są bezdomni zamieszkujący katowicki
dworzec, żyjący w labiryncie wielkiej budowli pełnej sklepów,
zakamarków, ludzkich historii i mroku. Ten ostatni pojawia się pod
postacią tytułowej Ciemności, niewysłowionego zła, klątwy, którą
dotknięci nie mogą opuścić po zmroku dworcowych terenów. Jedną z nich
jest Natka, młoda studentka, kulturoznawstwa. Pewnego ranka zostaje
zaczepiona na przystanku autobusowym przez grupkę nabuzowanych
wyrostków, którym solidnej lekcji dobrych manier udziela bezdomny Darek.
Dziewczyna chcąc mu się odwdzięczyć daje mu znalezioną monetę z
symbolem katowickiego dworca. Tym samym ściąga na siebie klątwę, a
Ciemność brutalnie wdziera się w jej życie. Jedynym miejscem, w którym
może być teraz bezpieczna jest właśnie dworzec. Otoczona opieką
bezdomnych rozpoczyna nowe życie.
„Ciemność płonie” wpisuje się znakomicie w nurt polskiej literatury
grozy jaki blisko dziesięć lat temu prezentowali Łukasz Orbitowski i
Jakub Małecki. Nie dziwi to, biorąc pod uwagę, że tyle lat właśnie
minęło od premiery debiutu Ćwieka. Jest to specyficzna groza miejska,
metafizyczna, bliższa mainstreamowej fantastyce niż klasycznemu
horrorowi, tutaj bardziej liczy się specyficzny nastrój niż opisy
makabrycznych zdarzeń, czy mrożące krew w żyłach sceny. Te również się
tutaj pojawiają, są jednak smaczkiem podkreślającym mroczną stronę
powieści. To literatura jakiej dziś już nikt oficjalnie nie uprawia,
literatura grozy, w której liczyła się konstrukcja opowieści
niesamowitej, nie epatowanie obrzydliwością czy tandetnymi i sztampowymi
potworkami. Szkoda, że takich utworów już się w Polsce nie tworzy,
szkoda, że wspomniani autorzy, w tym i Ćwiek odeszli do innych odmian
gatunkowych, niewątpliwie bardziej przystępnych głównemu nurtowi. Nie
dziwi to jednak biorąc nastawienie zarówno sceny jak i krytyków. A
przecież oprócz metafizyki dziwnie kojarzącej mnie się ze znakomitym
węgierskim filmem „Kontrolerzy” (co należy traktować jako komplement),
znajdują się tu treści niebanalne. Tak jak Małecki i Orbitowski czynili
bohaterami swoich utworów meneli i żebraków, tak i autor Kłamcy wydobywa
na światło dzienne poczciwość i złożoność ludzkich osobowości
koczujących na dworcu, obalając tym liczne stereotypy i wciskając kij w
oko tym, którzy nie radzą sobie z własną ksenofobią. Nie wiem, może
zaważył na tym fakt, że sam kiedyś pisałem kilka prac na temat
bezdomnych i dzięki wielu wywiadom, rozmowom, poznałem niesamowitych i
niezwykłych ludzi, których często los potraktował bezlitośnie, podczas
gdy oni sami byli bardziej wartościowi niż niejedna nadęta i
wypacykowana osoba, którą znam. Może dlatego, że poznałem kiedyś trochę
ciemniejsze strony życia tego typu literatura mocniej do mnie przemawia.
Tym bardziej, że podana w formie bardzo atrakcyjnej. Przemyślana
konstrukcja, złożona i niebanalna fabuła, plus ogromny reaserch (Ćwiek
przygotowując się do pisania powieści sam przez pół roku nocował i
pomieszkiwał na owym dworcu), czynią tę powieść wyjątkową, a fakt, że
autor nie przesadził i jednak potraktował całość z odpowiednim dystansem
oraz lekkością, sprawia, że powtórzę zdanie z początku. To najlepsza
książka Jakuba i jeden z najlepszych horrorów wydanych w ostatnich
latach w kraju. Dla mnie równie ważny jak „Dżozef” Małeckiego i „Tracę
Ciepło” Orbitowskiego.
Recenzja pochodzi z portalu DZIKA BANDA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz