Hilary Reyl
LEKCJE FRANCUSKIEGO
wydawnictwo: Albatros
ocena: 2/6
Paryż był bohaterem licznych powieści i obrazów filmowych, to
miasto o historii i urodzie tak ujmującej, że nie sposób przejść obok
niego obojętnie. Marzeniem większości ludzi jest choć raz w życiu
zatopić się w jego nurcie, albo chociaż sfotografować się pod wieżą
Eifella. Hilary Reyl w swojej debiutanckiej powieści próbuje
odpowiedzieć na pytanie ile można poświęcić za spełnienie tego marzenia.
„Lekcje francuskiego” to opowieść o młodej amerykance, Kate, która po
ukończeniu Uniwersytetu w Yale otrzymuje okazję zdobycia doświadczenia
pracując jako asystentka znanej i cenionej fotograf, Lydii Schell.
Dziewczyna marzy o karierze malarskiej, a możliwość zamieszkania w
pięknej kamienicy w centrum Paryża otwiera przed nią niezliczone
możliwości, tym bardziej, że Kate spędziła już wcześniej trochę czasu w
tym mieście i perfekcyjnie mówi po francusku. Jednak jak to zwykle bywa,
za marzenia trzeba płacić, a Lydia szybko uświadamia dziewczynie, że w
gruncie rzeczy jej obowiązki będą wykraczały dużo dalej niż u zwykłej
asystentki, obejmując między innymi rolę pomocy domowej, włącznie z
wyprowadzaniem psa, którego właściciele kupują sobie, jak na ironię, tuż
po ostrzegawczym telefonie matki Kate. Młoda dziewczyna próbuje
odnaleźć swoją własną drogę, zawiera różne znajomości, a przede
wszystkim wplątuje się w liczne intrygi rodziny Schellów. A nie jest to
trudne, gdy mąż Lydii, Clarence, jest pisarzem romansującym ze swoją
studentką, ich syn, Joshua, to typowy maminsynek, zepsuty w zasadzie do
szpiku kości i wreszcie Portia, rozpieszczona córeczka, tak zagubiona w
życiu i własnych wymysłach, że jej własny chłopak ucieka do… Kate. Każde
z nich wykorzystuje dziewczynę do własnych celów, każde z nich ma swój
cel, w którym ambitna amerykanka jest jedynie pionkiem gotowym do
poświęcenia.
Ta książka może zachwycić i intrygować, z pewnością nie brak
czytelniczek gotowych z westchnieniem przeżyć pokrętną drogę ku
dorosłości, jaką przeżywa główna bohaterka. Trzeba bowiem przyznać, że
nagromadzenie bohaterów i wątków jest tu naprawdę imponujące. Szkoda
jednak, że autorka nie mogła się zdecydować, co właściwie chce napisać.
Gdyby rozpatrywać utwór w kategoriach groteski, byłaby to specyficzna
wersja „Moralności pani Dulskiej”, czego najlepszym przykładem jest
końcowa rozmowa Lydii z Kate i finałowe relacje z Clarencem. Niestety,
całość pretenduje do miana książki poważnej i realistycznej, niosącej ze
sobą ważkie treści, a w tej kategorii całość staje się na zmianę nadęta
i naiwna. Oczywiście można przymknąć na to oko i przyjąć, że po prostu
mamy do czynienia z naprawdę wyjątkowo nierozgarniętą dziewczyną, która
da sobie wmówić wszystko i na wszystko się zgodzi. I taki punkt widzenia
mógłbym przyjąć bez problemu, sam w zasadzie nie wiem, czy dla
realizacji swoich marzeń lat temu kilkanaście nie zgodziłbym się na
część poświęceń jakich podjęła się Kate. Problem w tym, że w gruncie
rzeczy większość z postaci jest bardzo jednowymiarowa i naprawdę nie
trudno przejrzeć ich „grę”, gdzie prym wiedzie pozornie demoniczna i
wyrachowana Lydia, która tak naprawdę jest po prostu wredna i zadufana w
sobie. Tę powierzchowność widać również w tym, co mogłoby stanowić o
sile powieści, a więc w opisach Paryża i zarysowaniu tła historycznego.
Znajomość miasta sprowadza się do wymienienia kilku nazw, fakty
historyczne (jak choćby zburzenie Muru Berlińskiego) są jedynie
zaznaczone. Postacie pokroju Umberto Eco, czy Salman Rushdie pełnią
tutaj rolę papierowych atrap. Niby mają uatrakcyjnić lekturę, w
rzeczywistości podkreślają jej sztuczność i powierzchowność. Wszystko
bowiem prowadzi do wielkiego (w założeniu autorki) finału, gdy dokonuje
się przemiana bohaterki (szkoda, że potrzebowała na to tyle czasu) i w
zasadzie tutaj książka mogłaby się zacząć.
„Lekcje francuskiego” to lektura, która sprawdzi się świetnie w roli
wieczornego czytadła, pod warunkiem, że nie będzie się oczekiwało od
niej zbyt wiele.
Recenzja z portalu DZIKA BANDA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz