LISTY
wydawnictwo: Albatros
ocena: 6/6
Ostatnio dochodzę do wniosku, że prawdziwego pisarza można poznać nie
po tym jakie pisze książki, ale jak rozmawia z ludźmi, jak się z nimi
komunikuje. To że większość autorów to albo zadufani w sobie buce, albo
buce solidnie zakompleksieni, to wiedzą wszyscy. Szczególnie sami
autorzy, którzy albo skromnie udają, że cały ten zamęt z pisaniem ich
nie dotyka, albo dotyka tak bardzo, że toczą pianę, gdy coś nie idzie
zgodnie z ich „inteligencko-kulturalną” wizją świata. Ale takie ich
prawo i powinność. Uważam, że komunikacja z ludźmi, gdy wybrało się
dziwny zawód polegający na siedzeniu w odosobnieniu i klepaniu w
klawiaturę, zostaje mocno ograniczona, poza tym historia dowiodła, że
najpopularniejsi byli ci, którzy raczej od tej klawiatury/maszyny/kartki
nie odchodzili zbyt często. Rozważania te mógłbym snuć dalej, ale
konkluzja jest jedna. Pisarza nie poznasz przez jego dzieła. On się może
przez nie wyrażać, ale bądź co bądź, to tylko historie. Autor nie
objawi się w rozmowie, bo introwertyczna natura zawsze podporządkuje go
interlokutorowi, albo zjeży przeciwko adwersarzowi. Czasem po prostu dla
zasady. Dlatego najwięcej zawartości człowieka w pisarzu można odnaleźć
w listach, które pisał do innych. Z jednej strony są to kolejne,
świadome mniej lub bardziej, próby manifestacji swoich koncepcji, z
drugiej, ukryty za kartką może wypowiadać się w wyższym stopniu
otwarcie.
O Kurcie Vonnegucie można pisać wiele, ale robiło to już tyle osób,
że wychodzenie przed szereg uważam za bezcelowe, tak jak przekonywanie
do jego twórczości. Vonnegut zachwyca, nawet jeśli nie zachwyca, nie
sposób wypowiadać się na temat współczesnej literatury nie znając
„Rzeźni nr 5”, „Śniadania mistrzów” czy „Galapagos”. W zebranych przez
Dana Wakefielda listach odnajduję człowieka jakim chciałem go zawsze
widzieć. Elokwentnego, dumnego i przekonanego o swojej wartości, ale
jednak pełnego sprzeczności i wywołujących uśmiech przywar. Tego
uśmiechu podczas lektury „Listów” trudno się pozbyć, czy to zapoznając
się z umową odnośnie sprzątania i gderania w domu jaką zawarł ze swoją
pierwszą żoną, czy to czytając ostatnie listy, gdy grzecznie odmawia
przyjazdu na zaproszenie Uniwersytetu Cornella, twierdząc, że do niczego
się nie przyda, bo w wieku 84 lat przypomina głównie legwana, nie ma
nic do powiedzenia i zamiast siebie może wysłać sztuczne ognie. Jak nie
zaśmiać się czytając historię tym jak przyjaciel dał mu naklejkę z
napisem „Stop wojnie w Wietnamie”? Vonnegute pisze o tym do żony:
„Przykleiłem ją na karoserię, ale była mokra, więc nalepka spadła, zanim
dojechałem do domu, i bardzo dobrze. Moje zadowolenie bynajmniej nie ma
związku z opinią o wojnie w Wietnamie. Ma związek z moją opinią o
nalepkach” (str.160, o.c.) W listach pojawia się też człowiek, który
walczy z krytyką, z poczuciem własnej wartości, a w późniejszych latach
pewien swej pozycji zabiega o względy innych. Jak choćby Jacka
Nicholsona, którego namawia do udziału w ekranizacji „Śniadania
mistrzów”.
Nikt, kto nie zna Vonneguta (są tacy?) nie przejdzie obojętnie obok
tej książki, wszyscy miłośnicy na pewno po nią sięgną, bo to po prostu
wypada. Dlatego też ponarzekam nieco na jej formułę. Podoba mnie się
pomysł, że Dan Wakefield podzielił całość na poszczególne
dziesięciolecia, przy okazji wprowadzając krótkie historyczne
wprowadzenia, pozwalające odnaleźć się w życiorysie twórcy i jego
ówczesnych problemach i sytuacji. Cóż z tego, skoro później wszystkie
listy rzucono w zasadzie jeden po drugim, bez ładu i składu (dobrze, że
chociaż odnotowano do kogo zostały napisane). I tak mamy list do żony,
zaraz potem do przyjaciela, innym razem do prezesa rady szkolnej. W
jednym pisze o swojej nowej książce, w innym o sprawach rodzinnych, w
kolejnym ex cathedra wyraża swe poglądy. Daje to oczywiście pełne
spektrum życia autora, ale wprowadza też niepotrzebny zamęt. Nie tak
dawno miałem przyjemność czytać „Listy i eseje H.P. Lovecrafta”, które
zostały podzielone chronologicznie, ale również i… tematycznie. Tu nie
mogłem pozbyć się uczucia lekkiego chaosu. Niemniej, polecam miłośnikom
Vonneguta i dobrej literatury, szczególnie, że wydanie Albatrosa zostało
ozdobione wieloma interesującymi fotografiami.
Nasuwa się tylko smutna myśl, że po dzisiejszych autorach, gdy sztuka
epistolarna zaginęła, zostaną tylko idiotyczne posty i komentarze na
facebooku…
Recenzja z portalu DZIKA BANDA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz