sobota, 24 maja 2014

Powieść skończona, czas odpocząć

Sześćdziesiąt cztery.
     Koniec! Udało się, jest co świętować, przynajmniej potajemnie. Powieść „Utrapieni”, którą pisałem z Robertem Cichowlasem jest skończona. 610 000 znaków to coś z czym trudno dyskutować, tym bardziej, że to dopiero wersja surowa, teraz przysiadamy do ostrego liftingu i wygładzania, co równie dobrze oznacza, że całość jeszcze trochę się rozrośnie. Jeszcze ze dwa tygodnie solidnej pracy przed nami, ale baza jest! Cieszę się niezmiernie, bo dało mi to nowe siły na twórcze działania. Teraz ostro zabieram się za poprawki w „Horror Klasy B”, potem „Wolfenweld”. W międzyczasie oczekujcie kolejnych odsłon BHO, a 14 czerwca zapraszam do Malborka do „Księgarenki” na spotkanie autorskie, gdzie zareklamuję parę książek, a z chęcią też podpiszę inne i co nieco podyskutuję z tymi, którzy tam przybędą. Ach! I jeszcze jedna wspaniała nowina. Opowiadanie "Biel", które popełniłem dla niesamowitego projektu "Mapa Cieni" ujrzy światło dzienne. Projekt bowiem został doceniony przez wydawnictwo Bellona! O czym będzie? Michał Stonawski i Krzysztof Biliński stworzyli niezwykłą listę reportaży o nawiedzonych miejscach w Krakowie, a grupa pisarzy grozy każdemu poświęciła jeden tekst. To będzie niesamowita książka i już na nią czekam z niecierpliwością.
       Dobra, to mój pierwszy wolny wieczór od trzech tygodni, jutro będzie pierwszy dzień gdy nie będę musiał nigdzie iść, nic sprawdzać, pisać, ewaluować. Zamierzam więc odetchnąć. Poniżej lista tego, co było na tapecie w poprzednich tygodniach, a opisanym nie zostało, bowiem praca, rodzina i książka pochłonęły mnie całkowicie.
Idę odpocząć.

FILMY:
Conan Niszczyciel” Richard Flaischer. Druga część kultowego dzieła fantasy ma dwa plusy. Schwarzeneggera jako Conana i muzykę Polidoriusa. Z pozostałych ciągłości z „jedynką” zrezygnowano. Powraca wprawdzie mag Akiro, powraca wątek Valerii, ale całość to zupełnie inne kino. Dużo akcji, gagów, efektów specjalnych, które trącą myszką. No i nad wyraz irytująca mnie Grace Jones, której androgeniczna „uroda” budzi we mnie zaskakujące emocje. To bardzo dobry film w swojej klasie, będący jednocześnie perełką klasy B. Pokazuje jednak smutną rzecz. Ambitna i inteligentna część pierwsza okazała się za trudna dla widzów. Spróbowano więc „łopatologicznej sieczki”. Wyszło nieźle, ale nie na tyle dobrze, by nakręcić kolejne części. Szkoda. Wielka szkoda.

Piątek 13-tego” Sean S. Cunningham. Tu na brak części nikt nie może narzekać. Kultowy, absolutnie rewelacyjny horror, który zrewolucjonizował, czy nawet zrodził gatunek slashera (na spółkę z „Halloween”), choć tak naprawdę był całkiem sprytną wariacją na temat wcześniejszego o dziesięć lat „Bay of Blood” Mario Bavy. Ciekawostka, że jedno z wydań, które mam, jubileuszowe, z mnóstwem dodatków ma na okładce Jasona i jego maskę... Mimo upływu 34 lat (!) ten film wciąż robi wrażenie swoją brutalnością, nastrojem i konceptem. A że zestarzał się nieco, a aktorstwo w finale wypada dość śmiesznie (mam na myśli sceny walki finałowej)? Czepianie się! Efekty Saviniego do dziś poruszają, a rozmowy, przesłanie i wydźwięk pokazują, że film mógłby się stać czymś jeszcze większym, gdyby nie kolejne – kuriozalne 9 części, remake i spin-off.

KSIĄŻKI:
Gra o Tron” George'a R.R. Martina. Konsekwentnie ignorowałem przez lata serial. Choćby dlatego, że ja w ogóle nie lubię seriali, a w życiu w całości obejrzałem tylko dwa („Latający Cyrk Monthy Pythona” i „Hoży Doktorzy”), oraz kilka sezonów paru innych („Dexter”; „Przyjaciele”, „ALF”, „Z archiwum X”, „South Park”). Książki też przez lata unikałem, bo niegdyś przedawkowałem fantasy i już miałem dość wszelkich smoków, rycerzy, elfów i całej tej nadętej menażerii, z autorami włącznie. I jakież było moje zaskoczenie i zachwyt, gdy odkryłem fenomenalną powieść historyczną przybraną w szaty fantasy! Bo o ile cała historia i świat są zmyślone, to już realia i intrygi dworskie to klasyka prawdziwej historii. Elementy fantastyczne też się pojawiają, a jakże, ale niejako od niechcenia i w tle. Wciągnąłem się strasznie, zachwyciłem bardzo, momentów irytacji (czytaj-przeżywania losów bohaterów) też nie zabrakło, więc przymierzam się do pierwszego sezonu serialu i patrzę na tom drugi, który przeczytam jak znajdę czas.

Śmieciowisko” Karol Mitka. Zmiana kategorii, gatunku, w zasadzie wszystkiego. Hardcorowe, obrazoburcze, ohydne i wstrętne nowelkowe bizarro, w którym autor chciał pobić rekord wulgaryzmów, odrażających scen i totalnego zidiocenia przechodzącego od rynsztokowej, nabuzowanej własnym nasieniem gimbazy, po gore-dadaizm. W zasadzie, w pigułce dostałem to, co mnie w bizarro irytuje, czyli mieszankę ultragroteski z grafomańską jazdą bez trzymanki. A jednocześnie Mitka zaskoczył mnie pozytywnie i zakończeniem i warsztatem. Przekonał mnie, że choć hardcorowo, to jednak rozumie o co chodzi w prawdziwym bizarro, w przeciwieństwie do większości rodzimej sceny. I że warto śledzić jego dalsze poczynania. Choćby z odległości. Z maską gazową na twarzy. Plastikową tarczą. I z paralizatorem. Tak na wszelki wypadek. Więcej wkrótce na Horror Online.

H.P. Lovecraft – Biografia” S.T. Joshi. Powiem krótko. Książka jest fenomenalna, a mnie wstyd, że w ostatnich czasach nie miałem na nią czasu. Tym razem zawziąłem się i nie sięgnę po nic innego, póki jej nie skończę.



GRY:
Batman 2: DC Superheroes”. Prezent od małżonki, która wie, że uwielbiam Batmana (co sekretem nie jest) i że wciąż gdzieś we mnie żyje chłopiec, który chciał mieć klocki Lego. Dużo klocków. Świetny humor, niezła akcja, dobre zagadki. Trochę przeszkadza mi, że postacie zyskały głos, ale od czasu do czasu pogram dla relaksu. Świetnie odstresowuje.
Alice: Madness Returns”. Pisałem to już, ale powtórzę. Czekałem 10 lat na kontynuację „American McGee Alice”. Czekałem kolejne 4 aż ją nabyłem drogą kupna. I męczę się z nią zaskakująco, bo choć grafika niezła, pomysłów parę też niezgorszych, to jednak nie ma tu ani klimatu, ani muzyki, ani „miodności” pierwowzoru. Ostatecznie ocenię jak ukończę, ale za mną ledwie 47 %.

niedziela, 18 maja 2014

Ogłoszenia drobne

Sześćdziesiąt trzy
Dziś tylko ogłoszeń garść, bowiem czasu nie mam już absolutnie na nic.


Oficjalnie wszem i wobec ogłaszam i prezentuję okładkę debiutu WILCÓW, który będzie jak wyjdzie. Krzysztof „Sirkis” Grzywacz odwalił kawał znakomitej roboty, teraz tylko czekamy kiedy wydawca ogłosi premierę. Chwilowo nie wiemy nic więcej, a nawet jeszcze mniej, ale o tym nie teraz. DAMAGE CASE rozpoczęło nagrania drugiej płyty, konkretnie Reggi nagrywa bębny. Kiedy my wejdziemy do akcji z Thomasem czas pokaże.
Najwięcej roboty zabiera mi ostatnio praca zawodowa, która pochłonęła mnie na tyle, że na niewiele więcej czasu mi starczyło, niemniej, po nocach piszę. Piszę zawzięcie, bowiem termin ukończenia „Utrapionych” zbliża się nieubłaganie, gotowych jest 560 000 znaków, bez wątpienia potrzebujemy jeszcze z 40 000 by skończyć całość, choć może i trochę więcej. Tak czy inaczej, musimy skończyć w tym tygodniu. I tak będzie.
W tym miesiącu, mam też nadzieję, ukaże się jeszcze tom drugi „Bóg Horror Ojczyzna” w wersji papierowej. A ponadto?
Żniwo zbierają antologie.
Niestrudzony Tomasz „MordumX” Siwiec właśnie wypuszcza kolejny tom zeszytów grozy, który okazuje się antologią horroru poświęconą piekielnym sprawom. Stąd tytuł „Demononicon”, a tam obok Magdaleny Kałużyńskiej, Kazimierza Kyrcza, Dawida Kaina, Karola Mitki, Adriana Miśtaka i Tomasza Siwca, moje niepozorne, łagodne opowiadanie „Per Aspera Ad Inferi”. Na pewno pozostałe są lepsze, dlatego zachęcam do ich przeczytania.


Wkrótce też ukaże się absolutnie wyjątkowa antologia Repliki, która po cięciach, szramach, bliznach i zgryzach postanowiła zmienić nieco swoje oblicze. Stąd „Oblicza Grozy”, a tam intrygujący przekrój przez horror w Polsce. Wśród nazwisk Jacek Rostocki, Łukasz Orbitowski, Krzysztof Maciejewski, Robert Cichowlas, Paweł Mateja, Łukasz Henel, Michał Stonawski, Jacek Piekiełko, Piotr Mirski, Tomasz Siwiec, Tomasz Czarny, Karolina Kaczkowska, a na dokładkę jeszcze Waśkiewicz, Dąbrowski i Błach, Sylwia zresztą. Całość stawki zamyka Graham Masterton. W zbiorze tym znajdziecie natomiast moje opowiadanie „Vade Mecum”, gdzie znów hołduję Lovecraftowi i delikatnie Grabińskiemu, ale przede wszystkim... Norwidowi. Jest to niewątpliwie moje najdelikatniejsze opowiadanie, najbardziej inne od wszystkich dotychczasowych, bo horroru nie ma tu wcale, jest za to klasycznie rozumiana groza. Jestem z tego tekstu bardzo zadowolony, tym bardziej, że wiem, iż wielu osobom nie przypadnie on do gustu. 


W pamięci mej kołaczą się jeszcze trzy opowiadania, które poszły do antologii rozmaitych i zaginęły w otchłani czasu.
Właśnie, nie mam czasu, muszę pisać, muszę pracować.
Muszę iść.
Bez odbioru.

P.s,
Ostatnie ogłoszenie dotyczy portalu Horror Online:


środa, 7 maja 2014

Wpis kontrolny o filmach i książkach

Sześćdziesiąt dwa
Dom, praca, dom, praca.
To w skrócie.
Poza tym zamknąłem rozdział Acrybii, piszę dalej „Utrapionych” z Robem i nie mam kiedy się wyspać nawet, ani tym bardziej rozpisać bardziej szczegółowo. Ale i na to przyjdzie czas.
 Dziś tylko porządkowo, dokąd zaprowadził mnie eskapizm.

Na tapecie:

FILM:

Kronika opętania” Ole Borendal. Zupełnie przypadkiem znaleziony przez małżonkę na wyprzedaży film okazał się całkiem niezłym straszakiem opowiadającym historię nawiedzonej skrzyneczki ukrywającej dybuka. Otoczka rzekomej historii prawdziwej jest całkiem niezła, trzeba przyznać, że twórcy postarali się, żeby zaciekawić tych, którzy po filmie lubią pogrzebać w necie na temat tego co widzieli. Nie sądzę, by cokolwiek z tego było prawdą, niemniej, chwyt marketingowy wspaniały. A co do filmu. Bardzo dobry mainstreamowy straszak, choć przewidywalny, to posiada kilka rasowych „jump scenes”, przekonująco wypadli również wszyscy aktorzy tworząc film, którego wstydzić się nikt nie musi. Rewolucji żadnej tu nie ma, ale obejrzeć można jak najbardziej. Duży plus za ducha mówiącego w języku polskim.

Conan Barbarzyńca” John Milius. To już chyba trzeci raz pojawia się wpis na temat tego filmu, ale nic na to nie poradzę, że co jakiś czas mam ochotę obejrzeć najlepszy film wszech czasów w kategorii fantasy. Niezmiennie zachwycam się muzyką i ujęciami, surową realizacją arcydzieła gatunku. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić lepszej adaptacji, a przyznaję, że jak obejrzałem ten film „za dzieciaka” lat temu dwadzieścia, byłem zawiedziony brakiem akcji... Dobra, rozpisywać się nie będę, bo już pisałem o tym obrazie wielokrotnie. I pewnie jeszcze nie raz napiszę.

Superman” Richard Donner. Kolejne arcydzieło, choć zupełnie innej kategorii wagowej. No i nie ukrywajmy, o ile Arnold Barbarian się nie zestarzał, a wręcz nabrał szyku i klasy przez lata, to Superman Chrisophera Reeve'a już trąca myszką. Niemniej, wciąż zachwyca scenariusz Mario Puzo, rozbudowany koncept i wspaniały Gene Hackman jako wredny Lex Luthor. Trzeba jednak przyznać, że filmowa wersja odarła tę postać z jej mrocznej potęgi i demoniczności, czyniąc z niej klasycznego szaleńca. Może śmieszyć dziś strój Człowieka ze Stali (szczególnie kozaczki), mogą irytować rozwiązania karkołomne (moc cofania czasu). Nie ma to jednak znaczenia. Film jest wspaniałym przykładem na to, że lata temu można było również zrobić dobry film science-fiction o superbohaterze. Fakt, że w dzisiejszych czasach będzie on raczej komedią. Ale za to jak wyborną. Skoro Kal Ela zagrał sam Marlon Brando, nie może być mowy o wpadce. Zresztą, porównajcie tę wersję z najnowszą Nolana. Ale więcej o tym przy okazji dwójki.


Pirania 3DD” John Gulager. Żona znalazła ów film na wyprzedaży i sprawiła mi w prezencie, nieświadoma, jaką cudowną kaszankę mi sprawia. O ile pierwsza część była horrorem klasy C, przełamującym wiele tabu, a jednocześnie udowadniająca, że Aja nie ma sobie równych w krwawych horrorach, to część druga doprowadza całość do absurdu. Przede wszystkim, jak to bywa w sequelach, nie całkiem udało się połączyć obie odsłony. Pierwsza urywała się w momencie, gdy okazywało się, że te mordercze piranie były dziećmi i właśnie nadpływają rodzice. W drugiej okazuje się, że akcja przenosi się 12 lat w przód, a o tamtych wydarzeniach prawie wszyscy zapomnieli. Prawie. Prawo sequela mówi, że w dwójce jest zawsze to samo co w jedynce, tylko bardziej. Niestety, tutaj się to nie udało. Pozostał jedynie średnich lotów humor, który czasami wzbije się na wyżyny. Na szczęście nie jest to kloaczno-żenująca komedia w stylu „Poznaj moich Spartan”, „Wampiry i świry” czy „Straszny film”. Film ma swoje dobre momenty, gdy na ekranie pojawiają się (choćby i bez sensu) Christopher Lloyd czy Vig Rhymes i odtwarzają postacie z „jedynki”. Absolutnie rewelacyjnie wypada jednak David Hasselhoff, który gra tutaj... siebie. Upadłą, zadufaną w sobie gwiazdę zapomnianego serialu o ratownikach, typa zgorzkniałego i cynicznego. Ogromne brawa za dystans do siebie.

Mucha” David Cronenberg. O tym filmie też już nieraz mówiłem, pisałem... Pierwszy horror jaki widziałem, kiedy jako pacholę wybrałem się na randkę do kina. Rodzice mnie puścili, bo myśleli, że to wersja z lat 50-tych. Pani mnie wpuściła na film, bo nie pokazałem legitymacji szkolnej, niemniej wzrokiem zmierzyła mnie surowym. W stylu tych: „sam się na to zdecydowałeś”. Za to dziewczę, które miało ze mną iść na seans postanowiło zdezerterować. Koniec końców siedziałem w kinie sam z grupą jakichś starszych nastolatków (dziś nazwanych gimbusami), którzy rechotali przez pół filmu, od czasu do czasu zaśmiewając się z wtopionego w fotel ze strachu i obrzydzenia małolata, którym byłem ja. Mistrz horroru wenerycznego, David Cronenberg opowiedział historię nieudanego eksperymentu teleportacyjnego, w wyniku którego naukowiec połączył się na poziomie genetyczno-molekularnym z muchą, która przypadkowo wleciała do komory. O ile w oryginalnej wersji to był finał historii, to ta wersja pokazuje nam całą przemianę w sposób dosłowny i obrzydliwy. Wczoraj, zobaczyłem ten film przypadkiem w TV. To był trzeci raz. Pierwszy, ten w kinie odchorowałem bezsenną nocą i ogólnym spaczeniem na horror. Drugi, gdy kilka lat temu nabyłem oryginalny VHS i stwierdziłem, że film się zestarzał. Wczoraj doszedłem do wniosku, że to już nie jest takie obrzydliwe, a cały film fabularnie jest dość płytki i umowny, to jednak pozostanie dla mnie na zawsze jednym z najlepszych horrorów wszech czasów. I na pewno tym, który mnie ukształtował jako twórcę w tym gatunku. A efekty gore do dziś biją na głowę cały ten dzisiejszy cyfrowy szajs.
Dla porządku – napisałem, że to pierwszy horror jaki widziałem. I będzie to prawdą, jeśli nie weźmiemy pod uwagę „Gremlinów” i „Crittersów”, na które poszedłem wcześniej z ojcem.

KSIĄŻKA:

Mordercy” Łukasz Śmigiel. Mam problem z twórczością tego autora. Nie mogę mu odmówić wyobraźni, trudno mi znaleźć na naszej scenie pisarza, który lepiej przygotowywałby się do pisanych przez siebie tekstów. A jednocześnie czasem ciężko przebrnąć mi przez jego oryginalny styl i notorycznie krew mnie zalewa przy nadmiernym eksponowaniu amerykańskich realiów. Na szczęście tym razem owe realia są zdecydowanie lepiej uzasadnione niż w przypadku „Demonów”, a cały zbiór wybija się znacznie ponad przeciętność, kilka opowiadań zapamiętam na pewno na trochę dłużej. Wciąż czekam na drugi tom „Decathexis”, ale po tej książce dam jeszcze szansę innym zbiorom opowieści grozy i horrorów sygnowanych podpisem Łukasz Śmigla. Bo to bardzo dobry autor jest, choć niekoniecznie pisze w moim guście.

Headlines” Graham Masterton. Tu mnie Masti zaskoczył. Wiedziałem, że to saga historyczna. Trochę to przesadzone, ale faktem jest, że opowieść dotyczy wydawców Chicagowskiego „Star” i mafii rządzącej miastem pod koniec lat 40-tych ubiegłego wieku. Autor sumiennie odrobił lekcje historii, ale nie epatuje nimi, jedynie wtrąca czasem na zasadzie smaczków podkreślających tło epoki. I wychodzi mu to znakomicie, podobnie jak z całą konstrukcją fabuły, którą uznaję za jedną z najlepszych w dorobku mistrza. Mam tylko dwa zarzuty. Po pierwsze – scena erotyczna Vesspuciego. Bardzo Mastertonowska, ale nie wnosząca nic do fabuły a wręcz psująca odbiór całości. Po drugie – finałowy, króciutki rozdział, który wygląda jak dopisany na prośbę. Pomijając jednak te dwa drobiazgi, polecam ową książkę miłośnikom romansów, kryminałów i obyczajówek, a jednocześnie proszę, by ktokolwiek, nim zacznie pluć na Mastiego, niech spojrzy, jak potrafi pisać ów człowiek. Ja wiem, że to nie literatura wysoka. Ale rozrywkowo przednia. I warsztatowo bardzo dobra. Powinna być jedną z obowiązkowych lektur z dorobku mistrza.



Tyle na dziś.
Bez odbioru.