W SIECI
wydawnictwo: Albatros
stron: 528
ocena: 5/6
Są
książki, wobec których nie da się przejść obojętnie i choć
nie zawsze trafią one w Wasze gusta, odciskają się w pamięci i
świadomości tak głęboko, że nigdy już nie wyrzucicie ich z
pamięci. Można poznać po tym dobrą prozę, można po tym poznać
autorów wybitnych. W przypadku wydanej właśnie przez wydawnictwo
Albatros powieści Thomasa Pynchona „W sieci” problem jest
bardziej skomplikowany. O tym, że jest pisarzem wybitnym wiedzą
wszyscy oczytani, że pisze znakomicie, to też nic nowego. Kłopot w
tym, że po lekturze omawianej książki część ludzi może w to
zwątpić.
Fabuła
dotyczy Maxine Tarnow, audytorki finansowej, która otrzymuje
zlecenie od znajomego filmowca-amatora, Rega Desparda. Jej zadaniem
jest sprawdzić internetową firmę hashslingrz, specjalizującą się
w systemach bezpieczeństwa. Powodem jest obecność w tajnym
pomieszczeniu firmy grupki obcokrajowców z Bliskiego Wschodu.
Tropiąca oszustwa finansowe Maxine szybko trafia na trop prowadzący
do rządzącego firmą miliardera, potentata internetowego Gabriela
Ice'a. To jednak dopiero wierzchołek góry lodowej, a cała sieć
powiązań i wątków pobocznych prowadzi do wydarzeń ze znamienną
datą 9/11.
„W
sieci” pod wieloma względami jest powieścią niezwykłą i
niewątpliwie bardzo wymagającą. Zaskakuje multum postaci i wątków,
które jak tytułowa sieć osaczają i bohaterów i czytelnika,
doprowadzają do zatarcia wszelkich granic. Intryga choć rozgrywa
się w Nowym Jorku i początkowo dotyczy malwersacji finansowych,
wkrótce wkracza w świat rzeczywistości wirtualnej i wtedy już
naprawdę trzeba się bardzo pilnować, by nie pogubić się w
wątkach, zależnościach i fałszywych tropach tego labiryntu
informacji przefiltrowującego rzeczywistość. Problemem powieści
jest fakt, że obok fragmentów genialnych, autor narzuca nam
dziesiątki stron celowo nudnych i wręcz irytujących, próbując w
ten sposób jak najlepiej imitować szarą rzeczywistość. Prowadzi
to do jeszcze większego zamętu, bowiem nie dość, że musimy
odfiltrować informacje fabularne od natłoku nieistotnych, to
jeszcze musimy w nich odnaleźć te, które rzeczywiście coś znaczą
dla rozwoju akcji, a nie są tylko zamydlającym oczy fałszywym
tropem. Nie jest to książka, którą można czytać szybko i
niedbale. Co więcej, bardzo pomocne może okazać się robienie
notatek, czy chociaż oznaczanie fragmentów, by móc faktycznie
odnaleźć się tym szumie informacyjnym. Przyznaję, że mimo wielu
momentów przestojów, bawiłem się świetnie przechodząc, a czasem
(szczerze mówiąc) brnąc, przez kolejne etapy i stopniowo
odkrywając poszarpaną intrygę i ukryte pośród tysięcy
nieznaczących słów ślady prowadzące do zawoalowanej wewnątrz
drugiej książki. Pod tym względem mogę rzec, że istotnie, Thomas
Pynchon jest geniuszem, bo tylko ktoś taki potrafi stworzyć równie
paranoiczną i niewiarygodnie porażającą fabułę, która w
istocie ma głęboko ukryty sens.
Problemem
jest jednak to, że ten sens, cała intryga i ukryte znaczenie
kompletnie do mnie nie trafia. Jest cudownie amerykańskie i zapewne
w stosownych kręgach kulturowych wywołuje ekstazę, ale mnie nie
poruszają duchy internetu, nie chcę wierzyć w kosmitów, nie żyję
tragedią World Trade Center. Dlatego choć lektura dostarczyła mi
wiele radości, finał był dość rozczarowujący. To jest ta sieć?
To jest ta skomplikowana intryga? Wiem, że czasem nieistotne o czym
się mówi, tylko jak. W tym przypadku mam ocierającą się o
geniusz formę serwującą treści jakich nie brak w młodzieżowych
serialach i sitcomach. Wielu się tym zachwyci, ja mam mieszane
uczucia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz