poniedziałek, 2 marca 2015

Większe recenzje - KŁAMCA 2,5 MACHINOMACHIA - Jakub Ćwiek

Jakub Ćwiek
KŁAMCA 2,5 MACHINOMACHIA
wydawnictwo SQN
stron: 188
ocena: 5/6

Jakub Ćwiek oficjalnie zakończył cykl „Kłamcy”, oddając serce i czas „Chłopcom” i „Dreszczowi”. Z zainteresowaniem śledzę losy motocyklistów z Nibylandii, drugiej ze wspomnianych serii poznać jeszcze nie miałem okazji, dlatego cieszę się, że twórca nie dotrzymał słowa i wypuścił króciutką książeczkę uzupełniającą nieco losy Lokiego.

Jak to w przypadku kłamcy bywa, nawet numer porządkowy jest mylny. Niby mamy „2,5”, ale w rzeczywistości dwa teksty opowiadają historie tuż po części pierwszej, a ostatnia rozgrywa się gdzieś w środku „Boga marnotrawnego”. Ewidentnie jednak przed wydarzeniami z następujących później powieści. Skok na kasę, ktoś pomyśli. Nawet jeśli, to całkiem udany i skrojony na miarę potrzeb.

Pierwsze historia to w zasadzie krótka opowiastka o pewnym młodym Indianinie, który postanowił w zemście za cierpienia swego ludu zrobić coś, co niekoniecznie przypadło do gustu aniołom. Te wysłały Lokiego, który kończy sprawę szybciej niż rozkręca się opowiadanie. Ostatecznie całość wypada więc dość miernie i przeciętnie. Znacznie lepiej jest w „Swacie”, gdzie Loki wciela się w tytułową postać próbując pomóc pewnemu niebezpiecznemu aniołowi w zdobyciu serca ukochanej. Nie mam mowy o skrupułach. Stawką są skrzydła dezertera boskiej armii. Tu już mamy Ćwieka pełną gębą, który bawi się konwencją na granicy kiczu i śmieszności, serwując czarną komedyjkę będącą w gruncie rzeczy wariacją na temat „Miasta Aniołów” i „Nieba nad Berlinem”. Dzięki autorowi w końcu przemogę się, obejrzę ten drugi tytuł.

Opus magnum tego krótkiego zbiorku stanowi opowiadanie tytułowe - „Machinomachia”. O, to już jest jazda bez trzymanki, absolutna kwintesencja popkulturowej papki i kiczowatego misz-maszu. W skrócie: Hefajstos przygotował gigantyczne mechy do walki z tytanami, a teraz, w jednym z nich (przypadkowo o twarzy Zeusa) wyrusza zniszczyć Tokio. Przeciwko niemu ruszają zastępy aniołów. Toczy się wielka bitwa, której największymi ofiarami są budynki japońskiego miasta. Wszystko nagrywa telewizja. Loki sprzedaje prawa do filmu Michaelowi Bayowi. No i tutaj autor pokazuje jak świetnie się bawi nie tylko własną twórczością i postacią Lokiego, ale popkulturą i jej rozmaitymi kliszami. Świetna rozrywka, obowiązkowo poparta grafikami Iwo Strzeleckiego. Cała oprawa graficzna nie odstaje w niczym od tych z Fabryki Słów, co w przypadku SQN nie powinno dziwić. Tym bardziej, że wydawnictwo to zawiera jeszcze jeden atut.

Jest nim gra karciana dołączona do książki, a stanowiąca specyficzne połączenie „Magic: The Gathering” i „Czarnego Piotrusia”. Oczywiście elementy MTG są tutaj wręcz prymitywnie uproszczone, ale sama rozgrywka potrafi dostarczyć niezłych emocji i zmusić szare komórki do wysiłku (choć z doświadczenia zaznaczam, że lepiej grać co najmniej w trzy osoby - większy zamęt, więcej zabawy). Do tego dochodzą świetnie wykonane i zaprojektowane karty, odpowiednio humorystyczne (żeby wiadomo było, że się bawimy), odpowiednio drastyczne (żeby było wiadomo, że nie z małymi dziećmi). Testowałem w swoim Staropolskim Klubie Fantastyki i efekt był co najmniej zadowalający. Pomijając walory literackie „Machinomachii”, zestaw warto kupić choćby dla samej „Kłamcianki”. Polecam więc jedno i drugie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz