poniedziałek, 2 marca 2015

Większe recenzje - JA OZZY - AUTOBIOGRAFIA - Ozzy Osbourne

Ozzy Osbourne
JA, OZZY – Autobiografia
wydawnictwo In Rock
stron: 400
ocena: 6/6

Nie da się przecenić wkładu Black Sabbath w rozwój współczesnej muzyki rockowej i metalowej. Mimo upływu lat, wciąż pozostaję pod wrażeniem ich wczesnych nagrań, ale i późniejszych dokonań z Ozzym. Nie da się ukryć, że to jedyna konfiguracja jaka mi odpowiada i wszystkie płyty nagrane z innymi wokalistami nie pasują do szyldu. Uczciwie przyznam, że nie przekonują mnie też albumy Osbourne'a nagrane bez Iommiego. To tandem, który zmienił świat muzyki, ale to Ozzy został ikoną rock n' rolla. Błaznem i królem, klaunem i legendą. I zdecydował się o tym wszystkim opowiedzieć.

Przyznam, że wahałem się przed lekturą owej książki. Po pierwsze, z wyżej wymienionych powodów, czyli niewielkiego zainteresowania solowymi dokonaniami muzyka. Po drugie, kilka lat temu czytałem biografię autorstwa Sue Crawford „Ozzy bez cenzury” wydane przez wydawnictwo In Rock i lektura owej książki głęboko wryła się w moją pamięć. Bezlitosna dla wizerunku Osbourne'a i jego kumpli była również niedawno czytana „Black Sabbath” Micka Walla. Pomyślałem, że cóż jeszcze mogę wyczytać o degeneracie, który wziął już w życiu w zasadzie wszystkie znane nauce narkotyki (czasem nawet naraz), zrewolucjonizował muzykę rockową i wywoływał skandal gdziekolwiek się nie pojawił? Wystarczyło jednak, że otworzyłem pierwszą stronę i nie oderwałem się od lektury przez kolejne dwa dni.

Tym co wyróżnia książkę od wszystkich dotąd napisanych biografii i historii o Black Sabbath i samym Ozzym jest jego humor. Nie oszukujmy się, nie sądzę, żeby Osbourne sam to napisał, tym bardziej, że od razu przyznaje się do dysleksji, dysortografii i ogólnych problemów z językiem angielskim, czy w ogóle z czytaniem książek. Nie da się jednak nie odczuć stylu i natury Ozzy'ego spisanej ręką ghost-writera (którego rolę pełni tutaj Chris Ayers). Żarty zaczynają się już od samego początku. Zaraz po podziękowaniach i spisie treści mamy rozciągnięte na całą stronę jedno zdanie: „Mówili, że nigdy nie napiszę tej książki”. Druga strona zawiera też tylko jedno: „Niech się walą. Oto ona”. Na trzeciej znajdujemy wypowiedź: „Teraz wystarczy sobie coś przypomnieć”. I znajdujemy czwartą stronę pustą. Na piątej Ozzy informuje nas, że „Kicha. Nadal sobie nic nie przypominam”, po to tylko, żeby ruszyć z opowieścią od następnej. Jest to o tyle istotne, że Książę Ciemności błaznuje w zasadzie przez cały czas, w poważny ton wchodząc jedynie w momentach gdy mówi o śmierci – Randy'ego Rhoedsa, czy własnych rodziców, względnie żałuje swego postępowania wobec pierwszej żony i dzieci z tego małżeństwa. Tak jak wyznaje, że w młodości robił z siebie głupka, by znaleźć przyjaciół, tak i teraz bezlitośnie obnaża swoje najdurniejsze wyczyny. Wypróżniamy się na korytarzu hotelowym? Proszę bardzo. Wpychamy banany w groupies? Dlaczego nie? Wysadzamy kurnik? Jak najbardziej! O skandalach z Alamo, nietoperzem, gołębiami i innych wstrząsających wydarzeniach ze swego życia opowiada równie chętnie, z lekkim zawstydzeniem, ale nie ukrywając faktów. Chociaż we wstępie Ozzy zaznacza, że biorąc pod uwagę co w życiu wziął i wypił, a także co przeżył (śpiączki, przedawkowania, itp.), ma prawo nie pamiętać wszystkiego, albo pamiętać inaczej niż było w rzeczywistości. I nie da się ukryć, że w niektórych sprawach pozwala sobie na konfabulacje. Są jednak one o tyle ciekawe, że wybiela w nich innych biorąc na siebie całą winę za rozmaite problemy i animozje. Choćby sytuacja z Tommy'm Iommi'm, który według rozmaitych źródeł miał się znęcać nad Ozzy'm już w szkole, tutaj jest przedstawiona znacznie łagodniej, a Osbourne niemal wystawia laurkę gitarzyście Black Sabbath. Jest uprzejmy wobec swojego teścia, choć zauważa, że nie był miły dla jego żony (zachowania Dona Ardena można określić rozmaicie, na czele z kryminalnymi), unika prania brudów, choć otwarcie przyznaje się do niemal wszystkich ekscesów jakich dopuścił się pod wpływem alkoholu i narkotyków. I choć próbuje czasem żartować na temat niektórych z nich, widać, że żałuje wielu sytuacji ze swego życia.
Taka jest więc właśnie ta autobiografia. Z jednej strony przezabawna, pełna zabawnych anegdot (ot choćby ta, gdy Ozzy jest poddawany kolonoskopii, ale przyjęte dawki środków uspokajających i usypiających nie działają, a pacjent w najlepsze komentuje przebieg badania i dyskutuje z lekarzem), z drugiej jawi nam się obraz zepsucia i degeneracji, oraz walki z potwornymi nałogami, walki wygranej dzięki miłości i opiece rodziny. Nie chcę tutaj sypać frazesami, Ozzy dziś jest szczęśliwym człowiekiem, a co dostał od życia zawdzięcza głównie swojej żonie Sharon, która niczym lwica potrafiła walczyć o niego ze światem, z ojcem, z Black Sabbath, a nawet z nim samym. W finale odnajdujemy człowieka, który odnalazł w życiu spełnienie, mimo tragicznych losów jakie spotkały go na przełomie lat. Tak więc jest to książka o upadkach i podrywaniu się do lotu, o wychodzeniu z dołów głębokości rowów mariańskich i zdobywania szczytów rozmiaru Everestu. Paradoksalnie, pozwala również spojrzeć z dystansu na własne życie. Czy za cenę sławy i bogactwa bylibyśmy gotowi przeżyć to co Osbourne i jego rodzina? Nie sądzę. Dlatego lepiej o tym poczytać i pośmiać się w głos. Choćby i czasem przez łzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz