BADACZ POTWORÓW
The Monstrumologist #1
Rick Yancey
wydawnictwo: Jaguar
stron: 464
ocena: 6/6
Bardzo zaskoczyłem się
przy lekturze tej książki. Spodziewałem się typowej
„młodzieżówki”, tymczasem dostałem powieść ambitną,
trzymającą w napięciu i nie pozbawioną naprawdę krwawych
momentów. Aż w pewnym momencie musiałem spojrzeć na etykietę. I
rzeczywiście, książka od lat 14-stu. Potem znów przeczytałem
kolejny rozdział i doszedłem do wniosku, że niekoniecznie powinny
to czytać dzieci. Czy jednak na pewno?
Will James Henry to
dwunastoletni sierota, który zostaje asystentem doktora Pelinore'a
Warthrope'a. Inicjacja do zawodu okazuje się nad wyraz dramatyczna,
oto bowiem pewnego wieczoru do domu mistrza przychodzi złodziej
zwłok z szokującym znaleziskiem. Już wkrótce Will dowie się
więcej o śmierci swoich rodziców, doktorze Warthropie i jego
zajęciu niż kiedykolwiek pragnął. A czytelnik stanie u bram
wykwintnego, niezwykle plastycznego, ale i mocnego horroru.
Omawiana powieść to
pierwszy tom cyklu o monstrumologu, czyli badaczu potworów, którym
jest doktor Warthrope. I choć zazwyczaj kręcę nosem na opisy na
okładkach, to tym razem informacja, że mamy do czynienia z czymś
„pomiędzy Mary Shelley a Stephenem Kingiem” jest jak najbardziej
prawdziwa! Yancey mistrzowsko składa hołd klasycznym opowieściom
grozy misternie budując napięcie i nastrój opowieści (nie
zabrakło, jakże kanonicznych w tego typu literaturze, retrospekcji
o podróżach okrętem), rozwijając akcję niespiesznie, w
niektórych momentach celowo uderzając w czytelnika solidną dawką
makabry i potworności. To literatura wysmakowana i na swój sposób
elitarna, przypominająca mi najlepsze czasy młodości, gdy
zaczytywałem się różnego rodzaju powieściami podróżniczymi,
indiańskimi i awanturniczymi, próżno szukając w nich jednak
prawdziwej grozy. Tę oferował nieco później Amber i Phantom
Press, na zawsze wypaczając mój gust. Strach pomyśleć, jak
wspaniale wyglądałaby dzisiejsza scena polskiego horroru, gdybyśmy
mieli dostęp do tego typu książek. Makabrycznych i brutalnych jak
cała ta wspomniana tandeta, ale jednocześnie znakomicie napisanych
i perfekcyjnie skonstruowanych.
„Badacz potworów”
imponuje bowiem rozmachem. Jest to historia młodego chłopaka, który
najpierw dowiaduje się, że jego ojciec był pomocnikiem Warthrope'a
i wiedział o wszystkich jego makabrycznych praktykach, doktor zaś
również kontynuuje rodzinną tradycję, a z braku pomocników
korzysta z pomocy małego Willa. W ten sposób chłopiec dowiaduje
się o istnieniu antropofagów bezgłowych potworów żywiących się
ludzkim mięsem. Cała powieść koncentruje się na rozwikłaniu
misternej tajemnicy skąd wzięły się na Nowym Kontynencie (akcja
rozgrywa się, jak przystało, w XIX wieku), ile ich jest i jak je
powstrzymać. Szokują już pierwsze opisy sekcji zwłok, jakich
dokonuje doktor próbując dojść przyczyny śmierci pierwszego
znalezionego antropofaga. Wywlekanie z gardła zdartej twarzy
dziewczyny, czy wyciąganie z jej ciała płodu potwora to dopiero
przedsmak tego, co przygotował autor. Proszę mi wierzyć, pod
względem makabry i brutalności w niczym nie ustępuje on „dorosłym”
pisarzom, a większość z nich nawet przewyższa (scena ataku antropofagów na wielodzietną rodzinę i skutki tegoż zostają na długo w pamięci!). Co jednak istotne,
najważniejszą rolę odgrywa tu przygoda i tajemnica, które
składają się na znakomitą i wyjątkową powieść. Niektórym
oczywiście może przeszkadzać to, co dla mnie jest największą
siłą tej powieści, a więc liczne rozmowy, nauki i dywagacje
między Warthropem i jego uczniem, ale także i innymi postaciami.
Przypomina mnie to kolejny znamienity tytuł, a raczej twórczość
Arthura Conan Doyle'a. Poza tym pogłębia to relację i więź
między głównymi bohaterami, ale także i czytelnikiem. Jeśli
dzisiejsza młodzież będzie czytać takie książki, to o
przyszłość polskiego horroru mogę być spokojny. Gorąco polecam
i młodszym i starszym!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz