niedziela, 24 sierpnia 2014

Większe recenzje - ZGROZA W DUNWICH - H. P. Lovecraft

ZGROZA W DUNWICH
Howard Philips Lovecraft
Wydawnictwo Vesper
stron: 795
6/6


Dziś zdaje się to być sprawą nie do pomyślenia, ale jeszcze kilkanaście lat temu, mimo uznania na świecie, Lovecraft w Polsce był postacią znaną jedynie garstce zapaleńców i bibliofilów, z których część, dzięki opinii Stanisława Lema uznawała Samotnika z Providence za „antykwarycznego pisarza”. Na szczęście obecnie sytuacja uległa diametralnej zmianie, nie ma osoby mieniącej się miłośnikiem horroru, która nie zna dokonań ojca Mitów Cthulhu, sprawnie działa serwis hplovecraft.pl, a na półkach księgarń co rusz lądują zbiory opowiadań. Pytanie – czy warto kupować kolejne wydania, skoro w gruncie rzeczy mamy do czynienia z tym samym miksem opowiadań?
Większość stwierdzi, oczywiście, że takie zbiory jak omawiana „Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści” to nic innego jak skok na kasę, bowiem nie ma tu ani jednego opowiadania, które nie ukazałoby się w którejś z wcześniejszych antologii. Tych zaś jak dotąd mamy w Polsce trzydzieści dwie (!) W zasadzie wszystkie utwory pochodzą z najsłynniejszego zbioru „Zew Cthulhu”, wzbogacone zostały o minipowieści „Przypadek Charlesa Dextera Warda”,„W górach szaleństwa”; „Szczury w murach” i opowiadanie „Święto” (wcześniej nieudolnie tłumaczone jako „Festyn”. Jest to więc swoiste „the best off”, pigułka dla wszystkich miłośników pisarza. Co jednak wyróżnia ten tom od innych? Niewątpliwie sprawca zamieszania, a więc wydawnictwo Vesper i redaktor, tłumacz, doktor i teoretyk literatury – Maciej Płaza, który podjął się tytanicznej pracy i przetłumaczył klasyka na nowo. Już przy okazji „Opowieści o miłości, śmierci....” Edgara Allana Poe niezwykle pozytywnie zaskoczył mnie profesjonalizm i zaangażowanie, które ze zbioru opowiadań uczyniło jednocześnie pomnik autora i kompendium jego twórczości. Nie inaczej jest i tym razem.

Nie ma sensu w tym miejscu przytaczać fabuły i treści poszczególnych opowiadań. „Szepczący w ciemności”, „Muzyka Ericha Zanna”, „Kolor z Przestworzy” (tu przetłumaczony jako „Kolor z innego Wszechświata”) czy „Zew Cthulhu” to absolutne klasyki, mus nie tylko dla miłośników horroru, ale literatury w ogóle. W tym wydaniu najważniejsze jest bowiem słowo.

A ze słowem w Polsce Lovecraft często miał pod górkę, na co wielokrotnie zwracał uwagę największy w kraju znawca Samotnika z Providence, redaktor i tłumacz – Mateusz Kopacz. Koszmarne tłumaczenia ukazywały oczywiście geniusz pisarza, bowiem zawierały kwintesencję jego pomysłowości, jednakże nieudolnie przełożone, okaleczone, pozwalały przez lata rzucać dyletantom opinie, według których „Lovecraft ocierał się o grafomanię”; „nie radził sobie z przymiotnikami”; „miał ubogi styl”. Dziś, wreszcie i nareszcie można poznać prawdziwy kunszt Mistrza. Płaza bowiem sprawnie radzi sobie zarówno za archaicznymi stylizacjami, jakich u Lovecrafta nie brakuje, jak i z pogmatwanymi, złożonymi zdaniami, które wielokrotnie enigmatyczny pisarz eksponował. Tłumacz nie tylko korzystał z sugestii S.T. Joshiego, opartych na rękopisach autora, ale wykazuje się znakomitą znajomością wszelkich niuansów, pozwalając tym samym poznać prawdziwą głębię i fenomenalny, unikatowy styl Samotnika z Providence. I wierzcie mi, mimo iż sam mienię się ogromnym fanem i jednym z największych znawców tematu, to jednak kolana ugięły się pode mną z zachwytu gdy na nowo odkrywałem poszczególne teksty. Czasem są to niuanse. Drobne przestawienie szyku zdania, które po prostu sprawia, że opowiadania czyta się lepiej niż wcześniejsze, toporne wersje. Czasem są to przekłady zmieniające wymowę całych akapitów, podkreślające grozę, uwypuklające wymowę utworów. I sprawiające, że po raz kolejny składam pokłon geniuszowi Lovecrafta i chylę czoła przed ogromem pracy Macieja Płazy.

Oczywiście, można trochę ponarzekać na niektóre tłumaczenia tytułów. Dziwi wspomniany "Kolor z Innego Wszechświata” (Wszechświat mamy przecież tylko jeden, bez liczby mnogiej), „Nawiedziciel Mroku” zamiast „Ducha Ciemności”, jednak są to drobiazgi, które w żaden sposób nie odbierają przyjemności z obcowania z tą niezwykłą literaturą.

„Zgroza w Dunwich i inne straszne opowieści” to niezwykły monument, najlepsza na rynku antologia twórczości Lovecrafta i jeden z najlepszych zbiorów w ogóle. Znakomicie przetłumaczona, świetnie zilustrowana (najsłynniejsze prace Johna Coultharta ze albumu „The Haunter of the Dark and Other Grotesque Visions”) i fachowo, rzetelnie i profesjonalnie opracowana. Obowiązkowa pozycja dla każdego fana grozy. Wracając do pytania z początku, czy warto wydawać pieniądze na kolejny tom znanych opowiadań? Po pierwsze – nowe wersje ukazują utwory w znamienitszym, nowym świetle. Po drugie – zasadniczo zapomnijcie o kalekich wersjach sprzed lat. TO jest biblia dla Lovecraftofilów. Warta każdego grosza. Brawa dla tłumacza, brawa dla wydawcy. Stojąca owacja dla Mistrza z Providence.

P.s. Recenzję ową napisałem w pełni władz umysłowych. Zaświadczam również, że w żaden sposób nie zostałem przekupiony/nagrodzony/podjudzony przez którąkolwiek z osób wychwalanych w powyższym tekście. Zaznaczam to na wszelki wypadek, bowiem nigdy nie napisałem jeszcze takiej laurki. Bo i nie miałem okazji.

Recenzja napisana dla portalu Horror Online. Oryginał tutaj.

2 komentarze:

  1. Kiedyś będę musiał sięgnąć po HPL'a, bo - nie wstydzę się przyznać - do tej pory nie miałem styczności z jego prozą, poza tematami poruszanymi przez Morbid Angel w utworach i wywiadach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma się czego wstydzić. :) Ja poznałem HPL'a w dokładnie tej samej kolejności. Najpierw Morbid Angel, potem "Zew Cthulhu". Nawet nie wiedziałem, że Metallica i setki innych, których słuchałem, też do niego nawiązywały. Odkryłem to dopiero później. Czyli jakieś 15 lat temu :D

      Usuń