Trzydzieści trzy.
No i jesteśmy znów w domu po
wielkiej wyprawie na południe Polski. Wielkiej, albowiem z dziećmi
i teściową na pokładzie. Michał Gacek pewnie do dziś się
zaśmiewa, bo nie mógł uwierzyć, że faktycznie wziąłem mamę
mojej żony na konwent fantastyki i horroru. A jednak. Mam nawet jej
zdjęcia z Grahamem Mastertonem. Zresztą, chyba każdy, kto był
wówczas na Krakonie ma takowe.
Do rzeczy jednak. Kraków zwiedzony
niemal w całości (obejmującej oczywiście tylko Stare Miasto), co
zachwyciło moją rodzinkę w sposób niewyobrażalny. Na dokładkę
udaliśmy się więc jeszcze do Zakopanego, a wracając zajechaliśmy
do Częstochowy. Nazwiedzałem się więc więcej niż w ciągu
ostatnich kilku lat. Pochwał szczędzić nie będę mojej żonie,
która dzielnie prowadziła nasz pojazd przez całą Polskę, ani
dzieciom, które dzielnie zniosły trudy kilu(nasto)godzinnej
podróży. Oto kilka radosnych fotek rodzinnych:
Co do Krakonu - obszerna relacja
zapewne znajdzie się na Horror Online, póki co mogę to opisać w
punktach to co dotyczyło bezpośrednio mnie (w końcu to mój blog):
- Dzień pierwszy (czwartek) - zjechaliśmy tuż przed 20stą, zdążyłem na swoją prelekcję o adaptacjach prozy Lovecrafta, która okazała się niespodziewanym sukcesem. Na pewno moim najlepszym wystąpieniem na Krakonie. Czytanki, które miałem przeprowadzić z Michałem Gackiem i Krzysztofem T. Dąbrowskim nie całkiem udało się zrealizować (musieliśmy opuścić budynek przed czasem). Zainteresowanych dalszym ciągiem mojego „Robaczywka” odsyłam do pierwszego numeru zina „Horror Masakra”. Już wkrótce będzie tam miał premierę. Na deser zaś spotkałem Roberta Cichowlasa, Piotra Pocztarka, Aleksandrę Zielińską, Macieja Kazimierczaka, Rafała Christa, Krzysztofa Bilińskiego, Franciszka Zglińskiego, Tomasza Czarnego, Tomasza Siwca, Marka Grzywacza, Grahama Mastertona, no i oczywiście zarządzającego panelem horroru Michała Stonawskiego. Pozdrawiam wszystkich.
- Dzień drugi (piątek) miał być dla mnie dniem wolnym, który chciałem spędzić z rodziną na Starówce, ewentualnie zajrzeć na jakieś ciekawsze panele. Wyszło zaś tak, że miasto wchłonęło nas całkowicie, a zamiast paneli trafił mnie się indywidualny wywiad z Grahamem Mastertonem, który wycałował mi teściową, pobłogosławił dzieci i adorował żonę. Na wieczorne panele po prostu już nie miałem siły.
- Dzień trzeci (sobota) zaczął się spotkaniem z Redakcją Grabarza, przy okazji pojawiła się również ekipa z Horror Online. Wyprawa na Wawel (i moje gapiostwo) sprawiły, że nie dotarłem na panel Zombiefilii, ale grupa była i tak na tyle liczna, że mojej nieobecności nie zauważył chyba prawie nikt. Tomasza Siwca już przeprosiłem, jeszcze raz powtórzę, że za upór z jakim mnie szukał i mijał się ze mną, ma u mnie egzemplarz autorski każdej kolejnej książki. Pozdrawiam! Dzień skończył się panelem 10-lecia HO, gdzie dodatkowo, oprócz Mariusza Juszczyka, Olgi Piech i Pawła Waśkiewicza pojawił się sam Adam Kałużny, znany jako wieloletni, legendarny szef serwisu. Ostatecznie wylądowaliśmy z żoną na afterparty, gdzie dołączyliśmy do Wojciecha Pawlika, Mariusza Wojteczka, Krzysztofa Maciejewskiego, Kazimierza Kyrcza, Dawida Kaina, ich żon, dziewczyn, osób towarzyszących, wyżej wspominanych autorów i wielu innych znanych postaci. Działo się.
Bardzo dziękuję Michałowi
Stonawskiemu za zaproszenie, a Piotrowi Pocztarkowi za spotkania z
Mastertonem. Przede wszystkim zaś mojej żonie, Dagmarze, że mnie
tam dowiozła.
Na koniec jeszcze kilka słów o
twórczości własnej. Wspomniałem o „Robaczywku”. To krótki
tekst (20000 znaków), którym niejako powróciłem bo BHO'wych
eksperymentach do klasycznego dla mnie horroru realistycznego. Bardzo
realistycznego i ponurego. Miło było się odblokować.
Jeśli chodzi o BHO, to drugi tom
ukazał się tydzień temu i już go nie ma. Ponieważ był Krakon,
nie zdążyłem go zareklamować, ale i tak ściągnęło go ponad
200 osób. Teraz go nie ma, z nieznanych mi przyczyn stanu tego
zmienić chwilowo nie mogę, zobaczymy co będzie dalej. Szkoda czasu
na stres.
Dodam jeszcze tylko, że właśnie dziś
ogłoszono oficjalnie okładkę „Pradawnego Zła” mojego i
Roberta Cichowlasa. Z blurbem Mastertona. A co! Jesteście ostrzeżeni
- premiera jesienią.
Na tapecie:
FILM:
Znów mamoniowo - powtórka wszystkiego
co już widziałem.
„Underworld” Lena Wisemana.
Po dość przyjemnym seansie z „Butem Lykanów” postanowiliśmy z
małżonką obejrzeć kultową część pierwszą. Nie pamiętam
jakie wrażenia miałem przed laty oglądając to „dzieło” (to
też o czymś świadczy), teraz byłem po prostu zdruzgotany głupotą,
naiwnością i eksponowaniem żony reżysera w głównej roli. Nawet
w „Resident Evil” odbywa się to mniej nachalnie. Cały konflikt
wampirów i wilkołaków, które są tu pretekstem do fabuły można
sobie wsadzić w kieszeń, bo chodzi tylko o to, żeby Kate
Beckinsale sobie pobiegała i postrzelała. Poza tym film postarzał
się okrutnie i badziewiem trąci.
„Manitou” Williama Girdlera.
Adaptacja najsłynniejszej powieści Grahama Mastertona opowiadająca
o odradzającym się w ciele młodej kobiety okrutnym szamanie
indiańskim. To co w książce było przerażające, tutaj jest
ledwie emocjonujące. Pierwsza godzina to całkiem udane kino
familijne z niesamowitością w tle, ciąg dalszy to już kuriozalne
odejścia od pierwowzoru w stronę gwiezdnych wojen. Całość ratuje
jeszcze Tony Curtis jako Harry Erskin, ale film również mocno się
zestarzał. Miałem okazję pogawędzić o nim z Mastertonem. Dalej w
to nie wierzę.
„King-Kong” Petera Jacksona.
Mając dwójkę dzieci zrobiliśmy sobie z żoną z tego filmu
trzyodcinkowy serial, bowiem na jeden raz nie byliśmy w stanie objąć
całości. Tak jak przed laty, tak i teraz utrzymuję, że jest to
jeden z najlepszych reamaków jakie kiedykolwiek zrobiono. Mimo iż w
ogóle nie pasuje mi do tego filmu Jack Black. Jeśli chodzi o
resztę, o przerażająco smutną historię gigantycznej małpy
zakochującej się w niewinnej młodej dziewczynie, Jackson
opowiedział to na nowo w sposób prawdziwie ujmujący. Wyjątkowa
wersja wyjątkowego dzieła. Wspaniałe kino.
„Quantum of Solace” Marca
Forestera. Jedyny Bond będący kontynuacją poprzedniego. I
jedyny w którym tak bardzo zapomniano o fabule, przetykając jakieś
nieskładne dialogi i puste banały o zemście, obowiązku i
patriotyzmie z efekciarskimi, niekończącymi się scenami pościgów,
wybuchów, pojedynków i katastrof. Z irytującą Kurylenko na
dokładkę, która ni to jest dziewczyną 007, ni to jego partnerką
(?). Króciutki to film, może ktoś z rozpędu wyciął sens? Tak
jak podobało mnie się „Casino Royale”, tak tutaj nie mogę się
odnaleźć. To bardziej Bourne'a przypomina niż agenta Królewskiej
Mości. W mym rankingu, mimo efektów i nowoczesności, ląduje na
dole rankingu.
KSIĄŻKA:
„Ikon” Grahama Mastertona.
Wspaniały dowód na to, że autor „Manitou” potrafi pisać
równie pasjonujące thillery. W jednym z miast ginie starsza
kobieta, która okazuje się być... Szkoda, że okładka (jakże
tandetna) zdradza tak dużo, niemniej zwrotów akcji i typowej dla
Mastertona brutalności przyprawionej szczyptą seksu nie sposób nie
pomylić z innym pisarzem. Zimna wojna w intrygującym wydaniu z
zaskakującym pomysłem wyjściowym. Nie jest to na pewno lektura z
górnej półki, ale niewątpliwie świetna książka na lato.
„American Psycho” Breta Eastona
Ellisa. Wreszcie dorwałem, przeczytałem i zostałem wgnieciony
w ziemię. Absolutnie miażdżąca, piorunująco okrutna i
wstrząsająca książka opowiadająca o młodym yuppie zatracającym
się w świecie konsumpcjonizmu, otoczonego najdroższym sprzętem i
ubraniami, zagubionego w wyścigu szczurów, absurdalnej pracy i
spotkaniach w nocnych klubach z podobnymi mu, kompletnie nijakimi
biznesmenami. Z drugiej strony jest to też opowieść okrutnego i
bestialskiego mordercy i gwałciciela, nekrofila i kanibala. Tylko
czy nie jest to jedynie wytwór skatowanej wyobraźni? Jest to
książka trudna i ciężka, gdzie obok niekończących się opisów
spotkań w klubach, szczegółowych analiz dokonań grup popowych czy
zasad mody i ogłady pojawiają się sceny tak okrutnych i
niewiarygodnie nieludzkich zbrodni, że nie ma, podkreślam – nie
ma w świecie horroru równie drastycznych opisów. Wsadźcie sobie w
kieszeń Lee, Ketchuma i innych. Co więcej, epatowanie dzikim
okrucieństwem nie jest tutaj celem samym w sobie. Nie sposób
przejść obojętnie obok lektury, nie sposób o niej zapomnieć. Nie
polecam więc jej nikomu. Pewnie jej nawet nigdy nie tknę. Stwierdzam jedynie, że jest to jedna z
najlepszych, choć może raczej powinienem napisać najważniejszych
książek jakie przeczytałem.
„Najlepsze opowiadania tom2”
H.P. Lovecrafta. No co? Nic nigdy nie odgoni mnie od Loviego, a
gdy dojrzałem tę książkę w krakowskim empiku, nabyłem bez
zastanowienia. Znam te wszystkie teksty, oczywiście, ale przypisy
S.T. Joshiego i Mateusza Kopacza odkrywają przede mną zawsze nowe
tajemnice utworów „Samotnika z Providence” i pozwalają jeszcze
bardziej zachwycać się jego geniuszem. Co też czynię.
Tyle na dziś
Odbiór.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz