Krakon coraz bliżej, ale jest to nieistotne, bowiem już dziś będę z żoną na koncercie TIAMAT (co jest oczywiste, bowiem pada - zawsze pada jak idziemy na TIAMAT). To też w sumie nie jest takie ważne, bowiem jutro zobaczymy MY DYING BRIDE, co dla mnie osobiście może być przeżyciem niemal duchowym. Nie bez powodu uzbieraliśmy taką oto małą kolekcyjkę:
Dobra, dosyć lansu, trzeba dokończyć pakowanie. Dla porządku dodam jeszcze tylko, że widziałem już okładkę "Pradawnego Zła". Nie wiem, co zrobiło na mnie większe wrażenie - okładka, czy blurb na niej. Zobaczycie pewnie już we wrześniu. Co do książki. Już się boję. Niewątpliwie to najbardziej chora i obrzydliwa rzecz jaką stworzyłem. Podobnie jest w przypadku Roberta, czujcie się więc ostrzeżeni. To prawdziwy horror w hołdzie klasykom.
Na tapecie:
FILM:
"Świat to za mało" Michaela Apteda.Dziewiętnasta odsłona Bonda przynosi ciekawą próbę zmian w postaci przewrotnej roli Sophie Marceau, z psychotycznym i nadnaturalnym Renardem jako przeciwnikiem, wreszcie z udanym zamachem na sekcję M16. Nie chcę zdradzać za dużo, bowiem są tu wątki, które skutecznie wymykają się schematowi. Z drugiej jednak strony, nawet Marceau gra tu schematycznie i aż dziw bierze, że można grać jeszcze gorzej dziewczynę Bonda (można - Dennise Richards otrzymała za rolę tutaj Złotą Malinę). Film ogólnie widowiskowy, choć nie tak spektakularny jak poprzednie z Brosnanem. Wart jednak zobaczenia z powodu ostatniego występu Desmonda Llewelyna w roli Q (aktor zginął wkrótce po zakończeniu zdjęć) i pojawieniu się jego następcy - R. A w postać tego "młodzieńca" wcielił się sam John Cleese. Monthy Python w Bondzie to po prostu coś wspaniałego.
"Śmierć nadejdzie jutro" Lee Tamahoriego. Jubileuszowy, dwudziesty Bond rozpoczyna się brawurowo od pochwycenia i uwięzienia 007 na całe 14 miesięcy, w trakcie których poddawany jest torturom. Tak odważne odejście od schematu kończy się wraz z wybrzmieniem ostatnich dźwięków w wykonaniu piosenki tytułowej (która kompletnie nie pasuje ani do filmu, ani konwencji - ja rozumiem, że to Madonna, ale do cholery, to jest BOND!). Potem mamy Jamesa ścigającego arcygroźnego (jak zawsze) azjatyckiego wojskowego, który podszywa się pod kogoś innego. Pomaga mu agentka CIA (w tej roli Hale Barry), która w odróżnieniu od dotychczasowych pomocnic 007, rzeczywiście działa. W filmie nie brak licznych nawiązań do poprzednich części (szczególnie w scenie z Q), a efekty specjalne i widowiskowość ocierają się momentami o science-fiction. Film do tej pory robi a mnie wrażenie swoją spektakularnością i brakiem nastroju Bondów. Niemniej - świetne patrzydło.
KSIĄŻKI:
"Podpalaczka" Stephena Kinga. Wspominałem, że szło mi ciężko z tą książką i tak jest w istocie. Znaczy, skończyłem ją, ale jestem zawiedziony rozwlekaniem pewnych wątków i rozciąganiem nadmiernym pewnych scen. Niewątpliwie, King złych książek nie pisze, ta jest naprawdę niezła, ale daleko jej do późniejszych dzieł Mistrza.
GRY:
Wciąż "Fallout" nr 1. Mam waterchip, poszedłem do Blasku. Czyli prawdziwa zabawa dopiero przede mną. Ech, ta gra naprawdę się nie starzeje.
Tyle na dziś.
Bez odbioru.
Czekam z niecierpliwością na waszą wspólną powieść, zwłaszcza, że po lekturze "Ofiar" z Dziedzictwa Manitou daliście interesujący przedsmak pracy w duecie. Mam nadzieję, że wspólne pisanie powieści również przyniesie spodziewane efekty, czyli pierwszorzędną rozrywkę. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJacek Piekiełko
Dziękuję Jacku! Mam nadzieję, że Cię nie zawiedziemy!
OdpowiedzUsuń