Krakon
coraz bliżej. Tak. Jestem tym faktem podekscytowany. Zaczynam stresować
się przed swoimi wystąpieniami. Cieszę się, że z całą rodzinką
pozwiedzam gród Kraka. Tymczasem zaś oglądamy z żoną koncert My Dying
Bride na DVD i ogarniamy kwestie zdjęciowe z Seven Festiwal. A działo
się tam niemało. Żeby było ciekawiej, my wybraliśmy koncerty bardzo
egoistycznie i subiektywnie, udając się tylko na te, które faktycznie
nas interesowały (w dniu pierwszym) i gratulując sobie tej decyzji, gdy
dnia drugiego czekaliśmy na występ MDB i zmuszeni byliśmy niejako do
obejrzenia i tego co dla nas ciekawym nie było. Najważniejsze jednak
jest to, że pierwszego dnia Tiamat zachwycił nas wyjątkowym koncertem, o
którym pewnie napiszę więcej do Atmospherica. Wymiana gitarzysty wyszła
grupie na dobre, chórki jakimi wspierali Johana basista i wspomniany
gitarzysta powinny zostać zarejestrowane, a miny, pozy i żarty lidera
zapamiętamy na długo. Jak cały koncert. Znakomity.
Drugi dzień
upłynął deszczowo, wśród przedziwnych spotkań z muzykami m.in.
Closterkellera, Riverside i Hunter, przede wszystkim zaś na pogawędkach z
Bartem Krawczykiem, z którym wreszcie udało mi się spotkać „na żywca”. W
końcu dwóch maniaków MDB musiało być w tym miejscu. A skoro maniacy
spotykają się pod sceną, to tam też i spotkałem Sezmotha, no bo gdzie
indziej mógł być drugi gitarzysta Acrybii? Zybiego, ostatniego
acrybiowego spotkaliśmy już po koncercie. Świat jest mały. My Dying
Bride tymczasem wstrząsnęło i zachwyciło, żal tylko, że nie grali jako
gwiazda i nie dane im było bisować. Nie mieliśmy już co oglądać.
Wróciliśmy do domu i tu pokłony dla małżonki mej, która dzielnie
prowadziła przez cztery nocne godziny po drogach, które i za dnia do
lekkich nie należą.
A z innej beczki. Stwierdziliśmy z żoną, że
wtórny analfabetyzm nie jest dla nas dobry, wszak przed wiekami byle
szlachcic porozumiewał się biegle kilkoma językami. A my co? Ledwie
komunikatywny angielski, zapomniane podstawy łaciny, kilka zwrotów po
niemiecku… Mało. Małżonka jeszcze coś z rosyjskiego pamięta, ja nie mam
skąd. Tym samym podjęliśmy szaloną decyzję i takoż rozpoczęliśmy naukę
hiszpańskiego. O efektach nie ma co mówić, ledwie pięć lekcji za nami,
ale bakcyl połknięty. Chcemy więcej.
Na tapecie:
KSIĄŻKA:
"Skazaniec" Krzysztofa Spadło. Miałem okazję przeczytać przedpremierowo i porównać do "Skazanych na Shawshank" wiadomo kogo. Rewelacyjna książka, o której na razie mówić nie mogę. Wypatrujcie jej nadejścia jesienią. Polecam.
FILM:
"Casino Royale" Martina Campbella. Ostre wejście w rolę Daniela Craiga, powrót do literackiego pierwowzoru i rezygnacja z komedii na rzecz brutalności i realizmu. Poza faktem, że jednak z Craiga żaden gentelman, to jako Bond sprawdza się świetnie i rewelacyjnie wpisuje sie w postać stworzoną przez Flaminga. Dobra rzecz.
Tyle na dziś.
Bez odbioru.
Ano, Krakon, Krakon, fajnie Cie będzie zobaczyć ;]
OdpowiedzUsuńNo i jakbyś w wolnej chwili potrzebował przewodnika - to też mów.
(znam tajemnicę dobrych miejsc z dobrym piwem!)