wtorek, 2 lipca 2013

Oldschoolowo, mamoniowo - wakacje.

Dwadzieścia siedem.
No i stało się. Wakacje.
Nie sposób wyrazić jak bardzo ich potrzebowałem i jak bardzo liczę, że podładuję akumulatory w najbliższych tygodniach. Jeszcze tylko doczekać do piątku, gdy formalnościom stanie się zadość i niewątpliwie będziemy świętować z rodzinką czas wolny. Jak? Zobaczymy. Niewątpliwie wybierzemy się z żoną na MY DYING BRIDE i TIAMAT, bo takich okazji się nie przepuszcza (ja wiem, że pojutrze Iron Maiden w Gdańsku, ale widziałem ich już cztery razy i cena biletu też robi swoje). Może pojedziemy z całą rodzinką na Krakon. Piszę może, bo choć jestem oficjalnym gościem, wciąż nie wiem co/gdzie/kiedy. A ponieważ inni wiedzą, lekką paranoję już sieję. A u mnie to wystarczy by nie wyjść z domu przez tydzień. Przynajmniej w teorii, bo bułek przez allegro nie przesyłają, a dzieci na zewnątrz jakoś lubią wychodzić. (Po co? Po co? Ja się pytam? Można przecież balkon otworzyć!).
Od soboty po sieci krąży „Zombiefilia”, bestsellerowa antologia o zombie, w której znalazło się moje jedno opowiadanie i teksty m.in. Krzysztofa T. Dąbrowskiego, Aleksandry Zielińskiej, Dawida Kaina, Marcina Podlewskiego, Magdaleny M. Kałużyńskiej i całej plejady młodych gniewnych. Przyznam, że jeszcze nie czytałem. Ale innym nie bronię. Ja poczekam. Sporo innych rzeczy jest na głowie.
Uparcie wstrzymuję dalszy ciąg „BHO”. Z lenistwa, żeby nie było. Muszę przysiąść do paru rzeczy, a nie miałem kiedy. Teraz natomiast nastał czas relaksu. Przynajmniej w teorii. Na dniach ogarnę zaległe recenzje do wszystkich redakcji i wtedy stanie się on rzeczywistością. I mniej więcej wtedy, czyli może pod koniec przyszłego tygodnia Stonka i Maks wpadną w kolejne, bardziej spektakularne, ale zdecydowanie mniej mroczne tarapaty (trzeba się przygotować na finał w tomie trzecim). Tymczasem są już wstępne terminy premiery „Pradawnego zła” Roberta Cichowlasa i mojego, gdzie pokażemy naprawdę makabryczne i chore oblicze horroru. Żeby było weselej w hołdzie klasykom: H.P. Lovecraftowi, S. Grabińskiemu i... J. Herbertowi. No i jeszcze zdradzę, że opowiadanie „Smak miłości”, które wydarłem ze swojego zachomikowanego zbiorku będzie miało premierę w... Czechach. Jesienią, w przedziwnej antologii, o której jeszcze nic napisać nie mogę. I bez obaw. Ten tekst to pełnokrwisty, brutalny horror. Gorzej natomiast, że mam zamówienie na pięć kolejnych tekstów do rozmaitych miejsc. Czas się brać za robotę, bo nieładnie oczekujący zbiorek odchudzać.

Na tapecie:


FILM:


Dobry, zły i brzydki” Sergio Leone. Najlepszy western wszech czasów. I będę się przy tym upierał i nie przekona mnie nikt, że jest inaczej. Koronacja „trylogii dolara”, gdzie Clint Eastwood rozwinął do perfekcji rolę milczącego „dobrego” rewolwerowca, gdzie Lee van Cleef stworzył mistrzowski czarny charakter, a i tak cały film kradnie im Eli Walach jako przewrotny i podstępny, w gruncie rzeczy zaś fałszywy i pocieszny Tuco. Rewelacyjny, rozbudowany i realistyczny (w odróżnieniu od amerykańskich bajeczek o kowbojach i szeryfkach) scenariusz, wymieszany z historycznym tłem brutalnej i krwawej wojny secesyjnej, wszechobecny brud i brak pozytywnych wzorców czynią z tego filmu dzieło niezapomniane, o którym można by i należy pisać godzinami. Wybitne zdjęcia, niezapomniane kreacje i właśnie to wyjątkowe podejście do kanonu westernu sprawiło, że nawet na zachodzie zwrócono uwagę na taki sposób przedstawiania historii o rewolwerowcach. A Eastwood rozpoczął niewiarygodną karierę. Dodajmy do tego jeszcze absolutnie perfekcyjną muzykę Ennio Morricone i mamy film genialny. A utwór „Ecstasy of Gold” udało mi się nawet dwa razy usłyszeć na żywo - raz przed Metallicą jako ich klasyczne „intro” w Warszawie, drugi raz na koncercie samego Morricone w Gdańsku.

KSIĄŻKI:


On” Łukasz Henel – kolejny polski autor literatury grozy, który kroczy ścieżką bardziej tradycyjną, unikając (na szczęście) popularnych obecnie eksperymentów lub nadmiernego epatowania brutalnością. Jest tu bardzo dużo ze Stefana Dardy, niemało z klasyki, a całość wypada zaskakująco dobrze. Więcej już wkrótce w recenzji na Horror Online.


Joyland” Stephen King. W zasadzie nie ma co pisać, bo dopiero zacząłem i przeczytałem ledwie stokilkadziesiąt stron. Ale i tak już jestem zachwycony. Potem napiszę więcej.

GRY:
Skoro wolnego i relaksu mnie się zachciało, to kupiłem sobie dwie nowe gry („Resident Evil 5” i „Mafia II”), po czym udowodniłem sobie, że jednak ze mnie Mamoń i oldschoolowiec, bo zainstalowałem sobie:


Diablo”. Tak. Pierwsza część klasycznego hack n' slash'a, który średnio raz w roku jest przeze mnie ukańczany. I mimo lat, grafika wciąż się jakoś broni, a klimat niszczy wszystkie pochodne i epigońskie gry w gatunku. Dwójka już tego klimatu nie ma i choć ukończyłem ją niegdyś z obowiązku, drugi raz uczynić tego nie potrafię. Choć czasem próbuję. Trójki nie uznaję w ogóle. Jeszcze dziś idę na Króla Leorica.


Fallout”. Zgadza się. Oldschoolu ciąg dalszy. Absolutnie najlepszy RPG wszech czasów, z niesamowitym klimatem, światem postapokalipsy i ścieżkami rozwoju postaci. Grafika mocno oberwała, szczególnie bez stosownych patchy, ale bieganie za Waterchipem wciąż ekscytuje mnie tak samo jak przeszło piętnaście lat temu. Ukończyłem dotąd ledwie trzy razy (średnio raz na pięć lat), więc w porównaniu do „Diablo” wypada to blado. Tym razem jednak planuję rozpędzić się aż do trójki, a może i dalej (dziś nawet trzymałem w rękach „New Vegas”, ale odłożyłem na półkę. Takie jakieś... nowoczesne to...).
 
Ja nawet płyty jak sobie ostatnio kupiłem, to TIAMAT „Summerian Cry” z 1989 i MORBID ANGEL „Blessed Are The Sick” z 1991. Jak widać, zatrzymałem się w swojej młodości i na topie nie jestem w ogóle.

Tyle na dziś.
Odbiór.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz