wtorek, 9 lipca 2013

Garść różności

Dwadzieścia dziewięć.
Nie mam pomysłu na wstęp, więc od razu przejdę do dalszego wpisu. Ponieważ wciąż nie nadrobiłem recenzenckich zaległości, dalej wstrzymuję drugi tom „Bóg Horror Ojczyzna”. I coraz bardziej się zastanawiam, czy rzeczywiście chcę w to dalej brnąć. W horror polski znaczy się. Coraz poważniej myślę o bajkach i książkach dla dzieci. Strach pomyśleć jak poważnie.
Dobra; „Wszystko spłonie”, bo taki tytuł nosi druga część Stonki i Maksa, ukaże się tym miesiącu. Na pewno. Bardzo prawdopodobne, że jeszcze przed Krakonem. I małe sprostowanie, książka moja i Roberta Cichowlasa będzie nosić tytuł „Pradawne zło”, a nie jak pisałem „pierwotne”. Niby drobiazg, ale istotny. Wojny o tytuł nie było, ale mnie się wdrukował roboczy i stąd zmyłka.
Ostatnio było dość thrashowo, bowiem DAMAGE CASE miało szansę pokoncertować trochę w Gdańsku, za co dziękuję kapelom: DRILLER, METALIATOR, THE MEIZTERZ, REPULSOR, THE MECHANIX i TESTER GIER, z którymi mogliśmy dzielić sceny. Był szał dżinsowych katan, białych adidasów i naszywek. Nie ma co, stary thrash ma się świetnie. 


W związku z tym, doszedłem do etapu, że niczym bohater „Worka Kości” Stephena Kinga, zamiast napisać nowy tekst do antologii, pogrzebałem w swym kartonie (czyli twardym dysku) i wydobyłem utwór, który miał się ukazać w zbiorku „Horror Klasa B”, ale z przyczyn obiektywnych ujrzy światło już jesienią w antologii u boku kilku bardzo i bardziej znanych pisarzy. Rzecz zwie się „A czerwiec był piękny tego roku” i, oczywiście, jest krwawym horrorem. Co bardzo mnie cieszy, w antologii pojawi się również prawdopodobnie tekst pewnego znamienitego polskiego autora, który nawiązał nieco do mego uniwersum BHO. I wierzcie mi, zrobił to w swoim stylu – czyli brutalniej, przewrotniej i lepiej. Zresztą, taki pisarz fuszerek nie odstawia.
Na zakończenie jeszcze zdradzę, że ruszyły prace nad nowym materiałem ACRYBII. Czas dotrzymać obietnic, jakie złożyłem jakiś czas temu, mówiąc, że kolejny materiał to będzie epka w całości poświęcona Boudelaire'owi. I tak też będzie. Cztery utwory, dwa znane, dwa nowe, wszystkie nagrane na nowo w okrojonym, trzyosobowym składzie. Rzecz zwać się będzie „Koniec Dnia” i ukaże się wkrótce.

Na tapecie:

FILM:


"Underwold: Bunt Lykanów" Patricka Tatopoulosa. Stało się więc, żona mnie przekonała i obejrzałem trzecią część serii o wojnie wampirów z wilkołakami. Przyznaję bez bicia, że tematyka ta przestała mnie interesować lata temu, a wampiryzmowi i gotycyzmowi podziękowałem lat temu naście. I długo by wyjaśniać dlaczego. Grunt, że długi odwyk od zmierzchopodobnych szajsów spowodował, że naprawdę dobrze bawiłem się w trakcie tego seansu. Trzeba przyznać, że widowisko od strony cyfrowej przygotowano znakomicie, wrażenie robią też cyfrowe rzeźnie, w których pikselowa krew tryska strumieniami. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Ma to swój przeuroczy klimat i film sprawdza się znakomicie w roli dobranocki odstresowującej przed snem. I nawet klasyczne nadęcie wampirów nie jest tu tak irytujące jak zwykle. Niestety, Michael Sheen nijak mi nie pasuje do roli praprzodka wszystkich lykanów (momentami wręcz kojarzył mnie się z Simonem Peggiem), a Bill Nighy już na zawsze pozostanie dla mnie starym rock n' rollowcem, Billy Mack'iem z „To właśnie miłość”. Dlatego gdy patrzyłem na niego jak robi groźne miny jako król wampirów, zaraz przed oczami miałem jego wygłupy we wspomnianej (i skądinąd wybornej) komedii romantycznej i resztki klimatu rozsypały się w pył. 


"Golden Eye" Martina Campbella. Ciąg dalszy bondomanii. Tym razem pierwsze wejście Pierce Brosnana w roli 007, polski akcent pod postacią Izabelii Scorupco, wredny jak zawsze Sean Bean i pierwsza od lat dobra piosenka tytułowa w wykonaniu Tiny Turner. Fabuła tak naprawdę nie ma znaczenia, bowiem istotny jest tu popis fajerwerków, jakich seria nie widziała od dawna. Bond pojawia się co chwilę w innym miejscu, uwodzi i daje się uwodzić (groteskowa rola Famke Janssen, która zabija dusząc... udami) i rozbija w drobny mak wszystko co spotka na swej drodze. Jest humor, jest widowisko, jest akcja, czyli wszystko co w bondach najlepsze. Scena pościgu czołgiem to z kolei w moim mniemaniu jedna z najlepszych w całej serii.


"Jutro nie umiera nigdy" Rogera Spottiswoode'a. Osiemnasta odsłona serii, w której 007 musi zmierzyć się szalonym potentatem prasowym, który planuje wywołać III wojnę światową by mieć odpowiednie nagłówki do gazet. Intrygujące podejście do tematu, a całość zrealizowana niemal w konwencji teledysku. Akcja rozpędza się od początku i nie zwalnia nawet na moment. Tym samym zostaje wyznaczony kanon, w jakim będzie poruszał się Bond w wydaniu Brosnana. Jest on może mniej humorystyczny niż Moore, ma w sobie coś z elegancji Connery'ego, brak tu jednak realizmu Daltona. Jest za to kalejdoskopowo prowadzona akcja, dziesiątki wybuchów i trzy dziewczyny 007, które pojawiają się tutaj jakby tylko dlatego, że tego wymaga konwencja. Miłe patrzydło, ale po wielkim otwarciu (scena na targu z bronią) i ucieczce z bombami na pokładzie myśliwca, późniejsze akcje nie robią już takiego wrażenia. Nawet szaleństwa Brosnana i Yeoh na motorze przed helikopterem. Dobry film, ale daleko mu do klasyków.


KSIĄŻKA:


Piłsudski 1867-1935” Andrzeja Garlickiego. Wreszcie ukończyłem tę jakże wyczerpującą biografię Marszałka. Muszę przyznać, że wiele faktów wstrząsnęło mną na tyle, że minie trochę czasu nim sobie w głowie poukładam wszystkie zdarzenia i przewartościuję to wszystko na tyle by wydać ostateczny osąd. Bo że Piłsudski Wielkim Polakiem był to wiadomo. Patriotą takoż. Jednakże wiele jego działań i metod było dość radykalnych, a jeszcze więcej po prostu dziełem odpowiedniej propagandy. Jak zaznaczałem wcześniej, książka nie wybiela, podaje tylko fakty - nawet tak dosadne jak dokładny przebieg sekcji Marszałka. Wyjątkowa lektura o wyjątkowym człowieku.


Joyland” Stephena Kinga. Oj, starzeje się Mistrz, starzeje. Coraz mniej u niego horroru, coraz więcej sentymentalizmu. Bił on po oczach w „Dallas '63”, chwyta za serce i tutaj. Sentymentalna podróż do czasów młodości bohatera, gdy przeżył wyjątkowe wakacje (i jesień) pracując w wesołym miasteczku Joyland, przypomina mi tego Kinga jakiego pamiętam ze „Skazanych na Shawshank” czy „Ciała”, choć i kilka innych tytułów przyszłoby mi do głowy, gdybym zechciał podejść do półki z książkami... Dość powiedzieć, że Mistrz formę ma znakomitą, a książka jest po prostu wspaniała. 


The Walking Dead: Droga do Woodbury” Roberta Kirkmana i Jaya Bonansinga. Przyznaję bez bicia, komiks „The Walking Dead” przerwałem po dwóch zeszytach, bo za trudno je było kiedyś dostać. Jak jest teraz, nie wiem - nie interesuję się. Próbuję ogarnąć Thorgale, a w kolejce czeka Funky Koval. Serial zacząłem oglądać z wielkim zainteresowaniem i poddałem się po trzecim odcinku. Pierwszej serii, żeby nie było. Wychodzi na to, że za długo siedziałem kiedyś w temacie, bo jakoś mi się ten zombizm przejadł. Odkryłem to, niestety, ostatnio ze zdziwieniem, po napisaniu przeciętnego opka do „Zombiefilii”. W szufladzie czekają jeszcze dwa teksty z żywymi trupami, które niewątpliwie ujrzą światło dzienne, ale ja już chyba nie czuję klimatu. A co do książki? Świetnie uzupełnia uniwersum świata, to na pewno. Ładnie rozbudowuje „Narodziny Gubernatora”. Ale nie zaskakuje niczym. Dokładnie jak komiks, dokładnie jak serial. Trzyma się schematu, który pozwala już na początku odgadnąć zakończenie i co gorsza losy poszczególnych postaci. Szkoda. Choć napisane dobrze i czyta się błyskawicznie. Trzecią część też więc pewnie kupię. Bo jednak na tę zombiefilię choruję.


Podpalaczka” Stephena Kinga. Jedna z pierwszych książek autora, opowiadająca o dziewczynce posiadającej dar pirokinezy, która wraz z ojcem telepatą ucieka przed arcyniebezpiecznymi agentami rządowymi. Czytać „Podpalaczkę” po „Joyland” to jak obejrzeć „Zły smak” po „Niebiańskich Istotach”. Niby jest o.k., ale widać, że to jeszcze nie to. Historia smutna, przejmująca, ale czegoś mi brak. Przed ostatecznym osądem wstrzymam się jednak aż przeczytam do końca. Tak, to kolejna z książek, które mi lata temu umknęły...

GRY:

Fallout - dalej szukam Waterchipa i bawię się świetnie. Czasu nie mam na to za wiele, ale z radością przemierzam postapokaliptyczny świat z moimi towarzyszami niedoli. Plądrujemy Hub.

Tyle na dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz