Dwadzieścia dziewięć.
Nie mam pomysłu na wstęp, więc od
razu przejdę do dalszego wpisu. Ponieważ wciąż nie nadrobiłem
recenzenckich zaległości, dalej wstrzymuję drugi tom „Bóg
Horror Ojczyzna”. I coraz bardziej się zastanawiam, czy
rzeczywiście chcę w to dalej brnąć. W horror polski znaczy się.
Coraz poważniej myślę o bajkach i książkach dla dzieci. Strach
pomyśleć jak poważnie.
Dobra; „Wszystko spłonie”, bo taki
tytuł nosi druga część Stonki i Maksa, ukaże się tym miesiącu.
Na pewno. Bardzo prawdopodobne, że jeszcze przed Krakonem. I małe
sprostowanie, książka moja i Roberta Cichowlasa będzie nosić
tytuł „Pradawne zło”, a nie jak pisałem „pierwotne”. Niby
drobiazg, ale istotny. Wojny o tytuł nie było, ale mnie się
wdrukował roboczy i stąd zmyłka.
Ostatnio było dość thrashowo, bowiem
DAMAGE CASE miało szansę pokoncertować trochę w Gdańsku, za co
dziękuję kapelom: DRILLER, METALIATOR, THE MEIZTERZ, REPULSOR, THE
MECHANIX i TESTER GIER, z którymi mogliśmy dzielić sceny. Był
szał dżinsowych katan, białych adidasów i naszywek. Nie ma co,
stary thrash ma się świetnie.
W związku z tym, doszedłem do etapu,
że niczym bohater „Worka Kości” Stephena Kinga, zamiast napisać
nowy tekst do antologii, pogrzebałem w swym kartonie (czyli twardym
dysku) i wydobyłem utwór, który miał się ukazać w zbiorku
„Horror Klasa B”, ale z przyczyn obiektywnych ujrzy światło już
jesienią w antologii u boku kilku bardzo i bardziej znanych pisarzy.
Rzecz zwie się „A czerwiec był piękny tego roku” i,
oczywiście, jest krwawym horrorem. Co bardzo mnie cieszy, w
antologii pojawi się również prawdopodobnie tekst pewnego
znamienitego polskiego autora, który nawiązał nieco do mego
uniwersum BHO. I wierzcie mi, zrobił to w swoim stylu – czyli
brutalniej, przewrotniej i lepiej. Zresztą, taki pisarz fuszerek nie
odstawia.
Na zakończenie jeszcze zdradzę, że
ruszyły prace nad nowym materiałem ACRYBII. Czas dotrzymać
obietnic, jakie złożyłem jakiś czas temu, mówiąc, że kolejny
materiał to będzie epka w całości poświęcona Boudelaire'owi. I
tak też będzie. Cztery utwory, dwa znane, dwa nowe, wszystkie
nagrane na nowo w okrojonym, trzyosobowym składzie. Rzecz zwać się
będzie „Koniec Dnia” i ukaże się wkrótce.
Na tapecie:
FILM:
"Underwold: Bunt Lykanów" Patricka
Tatopoulosa. Stało się więc, żona mnie przekonała i obejrzałem
trzecią część serii o wojnie wampirów z wilkołakami. Przyznaję
bez bicia, że tematyka ta przestała mnie interesować lata temu, a
wampiryzmowi i gotycyzmowi podziękowałem lat temu naście. I długo
by wyjaśniać dlaczego. Grunt, że długi odwyk od
zmierzchopodobnych szajsów spowodował, że naprawdę dobrze bawiłem
się w trakcie tego seansu. Trzeba przyznać, że widowisko od strony
cyfrowej przygotowano znakomicie, wrażenie robią też cyfrowe
rzeźnie, w których pikselowa krew tryska strumieniami. Proszę mnie
źle nie zrozumieć. Ma to swój przeuroczy klimat i film sprawdza
się znakomicie w roli dobranocki odstresowującej przed snem. I
nawet klasyczne nadęcie wampirów nie jest tu tak irytujące jak
zwykle. Niestety, Michael Sheen nijak mi nie pasuje do roli
praprzodka wszystkich lykanów (momentami wręcz kojarzył mnie się
z Simonem Peggiem), a Bill Nighy już na zawsze pozostanie dla mnie
starym rock n' rollowcem, Billy Mack'iem z „To właśnie miłość”.
Dlatego gdy patrzyłem na niego jak robi groźne miny jako król
wampirów, zaraz przed oczami miałem jego wygłupy we wspomnianej (i
skądinąd wybornej) komedii romantycznej i resztki klimatu rozsypały
się w pył.
"Golden Eye" Martina Campbella. Ciąg
dalszy bondomanii. Tym razem pierwsze wejście Pierce Brosnana w roli
007, polski akcent pod postacią Izabelii Scorupco, wredny jak zawsze
Sean Bean i pierwsza od lat dobra piosenka tytułowa w wykonaniu Tiny
Turner. Fabuła tak naprawdę nie ma znaczenia, bowiem istotny jest
tu popis fajerwerków, jakich seria nie widziała od dawna. Bond
pojawia się co chwilę w innym miejscu, uwodzi i daje się uwodzić
(groteskowa rola Famke Janssen, która zabija dusząc... udami) i
rozbija w drobny mak wszystko co spotka na swej drodze. Jest humor,
jest widowisko, jest akcja, czyli wszystko co w bondach najlepsze.
Scena pościgu czołgiem to z kolei w moim mniemaniu jedna z
najlepszych w całej serii.
"Jutro nie umiera nigdy" Rogera
Spottiswoode'a. Osiemnasta odsłona serii, w której 007 musi zmierzyć
się szalonym potentatem prasowym, który planuje wywołać III wojnę
światową by mieć odpowiednie nagłówki do gazet. Intrygujące
podejście do tematu, a całość zrealizowana niemal w konwencji
teledysku. Akcja rozpędza się od początku i nie zwalnia nawet na
moment. Tym samym zostaje wyznaczony kanon, w jakim będzie poruszał
się Bond w wydaniu Brosnana. Jest on może mniej humorystyczny niż
Moore, ma w sobie coś z elegancji Connery'ego, brak tu jednak
realizmu Daltona. Jest za to kalejdoskopowo prowadzona akcja,
dziesiątki wybuchów i trzy dziewczyny 007, które pojawiają się
tutaj jakby tylko dlatego, że tego wymaga konwencja. Miłe
patrzydło, ale po wielkim otwarciu (scena na targu z bronią) i
ucieczce z bombami na pokładzie myśliwca, późniejsze akcje nie
robią już takiego wrażenia. Nawet szaleństwa Brosnana i Yeoh na
motorze przed helikopterem. Dobry film, ale daleko mu do klasyków.
KSIĄŻKA:
„Piłsudski 1867-1935” Andrzeja
Garlickiego. Wreszcie
ukończyłem tę jakże wyczerpującą biografię Marszałka. Muszę
przyznać, że wiele faktów wstrząsnęło mną na tyle, że minie
trochę czasu nim sobie w głowie poukładam wszystkie zdarzenia i
przewartościuję to wszystko na tyle by wydać ostateczny osąd. Bo
że Piłsudski Wielkim Polakiem był to wiadomo. Patriotą takoż.
Jednakże wiele jego działań i metod było dość radykalnych, a
jeszcze więcej po prostu dziełem odpowiedniej propagandy. Jak
zaznaczałem wcześniej, książka nie wybiela, podaje tylko fakty -
nawet tak dosadne jak dokładny przebieg sekcji Marszałka. Wyjątkowa
lektura o wyjątkowym człowieku.
„Joyland” Stephena Kinga. Oj,
starzeje się Mistrz, starzeje. Coraz mniej u niego horroru, coraz
więcej sentymentalizmu. Bił on po oczach w „Dallas '63”, chwyta
za serce i tutaj. Sentymentalna podróż do czasów młodości
bohatera, gdy przeżył wyjątkowe wakacje (i jesień) pracując w
wesołym miasteczku Joyland, przypomina mi tego Kinga jakiego
pamiętam ze „Skazanych na Shawshank” czy „Ciała”, choć i
kilka innych tytułów przyszłoby mi do głowy, gdybym zechciał
podejść do półki z książkami... Dość powiedzieć, że Mistrz
formę ma znakomitą, a książka jest po prostu wspaniała.
„The Walking Dead: Droga do
Woodbury” Roberta Kirkmana i Jaya Bonansinga. Przyznaję bez
bicia, komiks „The Walking Dead” przerwałem po dwóch zeszytach,
bo za trudno je było kiedyś dostać. Jak jest teraz, nie wiem - nie
interesuję się. Próbuję ogarnąć Thorgale, a w kolejce czeka
Funky Koval. Serial zacząłem oglądać z wielkim zainteresowaniem i
poddałem się po trzecim odcinku. Pierwszej serii, żeby nie było.
Wychodzi na to, że za długo siedziałem kiedyś w temacie, bo jakoś
mi się ten zombizm przejadł. Odkryłem to, niestety, ostatnio ze
zdziwieniem, po napisaniu przeciętnego opka do „Zombiefilii”. W
szufladzie czekają jeszcze dwa teksty z żywymi trupami, które
niewątpliwie ujrzą światło dzienne, ale ja już chyba nie czuję
klimatu. A co do książki? Świetnie uzupełnia uniwersum świata,
to na pewno. Ładnie rozbudowuje „Narodziny Gubernatora”. Ale nie
zaskakuje niczym. Dokładnie jak komiks, dokładnie jak serial.
Trzyma się schematu, który pozwala już na początku odgadnąć
zakończenie i co gorsza losy poszczególnych postaci. Szkoda. Choć
napisane dobrze i czyta się błyskawicznie. Trzecią część też
więc pewnie kupię. Bo jednak na tę zombiefilię choruję.
„Podpalaczka” Stephena Kinga.
Jedna z pierwszych książek autora, opowiadająca o dziewczynce
posiadającej dar pirokinezy, która wraz z ojcem telepatą ucieka
przed arcyniebezpiecznymi agentami rządowymi. Czytać „Podpalaczkę”
po „Joyland” to jak obejrzeć „Zły smak” po „Niebiańskich
Istotach”. Niby jest o.k., ale widać, że to jeszcze nie to.
Historia smutna, przejmująca, ale czegoś mi brak. Przed ostatecznym
osądem wstrzymam się jednak aż przeczytam do końca. Tak, to
kolejna z książek, które mi lata temu umknęły...
GRY:
Fallout - dalej szukam
Waterchipa i bawię się świetnie. Czasu nie mam na to za wiele, ale
z radością przemierzam postapokaliptyczny świat z moimi
towarzyszami niedoli. Plądrujemy Hub.
Tyle na dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz