Jadę z koksem, bo to co się ostatnio wyprawia, to już nawet na komentarze i opisy nie zasługuje. Nadciągają jednak wakacje i zamierzam z nich skorzystać, a wtedy może więcej konkretnych rzeczy tutaj zapiszę. Daruję więc sobie górnolotne tytuły i nadęte uzewnętrznianie się. Życie toczy się dalej i tylko to się liczy.
Na koniec czerwca zaplanowałem upublicznienie drugiego tomu "Bóg Horror Ojczyzna", ale myślę, że lepiej dla niego będzie, jeśli ukaże się trochę później. Po pierwsze, na dniach ma premierę "Zombiefilia" antologia poświęcona zombie, w której premierę będzie miał mój tekst "Trójca. Oto słowo moje." Utwór taki sobie, poczytajcie antologię dla innych autorów. Mellicka III, Kaina, Zielińskiej, Kałużyńskiej, Dąbrowskiego i innych. Nie chciałbym więc nadmiernie eksploatować tematu, bowiem zombie odegrają sporą rolę w kolejnej przygodzie Stonki i Maksa. Po drugie, czas ogarnąć kilka innych projektów, do których zostałem zaproszony i temu poświęcę następny tydzień. I zapewne kolejny wpis. Wciąż muszę milczeć, ale sprawa dwóch antologii, w tym jednej zagranicznej już jest zamknięta, na jesień z bardzo dużym prawdopodobieństwem możecie spodziewać się „Pierwotnego Zła” autorstwa Roberta Cichowlasa i mojego. A to dopiero początek. Mimo podciętych skrzydeł, pędzę do przodu. Jak struś.
Na tapecie:
FILM:
„Licencja na zabijanie” John
Glen. Szesnasty film o przygodach 007, który moim zdaniem nie
trafił w swój czas, albo po prostu producenci to skończeni
kretyni. Dziś ludzie zachwycają się Danielem Craigiem i jego
Bondem, że realistyczny, brutalny i „się nie patyczkuje”.
Dwadzieścia lat wcześniej taki sam był Timothy Dalton, który w
tej części rzuca robotę w wywiadzie i tytułową licencję, by
pomścić okaleczenie przyjaciela i śmierć jego żony. Motyw ten
akurat zaczerpnięto z powieści „Żyj i pozwól umrzeć”, reszta
zaś to klasyczne kino akcji lat 80-tych, gdzie 007 mierzy się z
bossem mafii narkotykowej przy nieznacznej pomocy gadżetów Q. Nie
rozumiem, czemu film nie zadowolił producentów, może w pamięci
widzów wciąż za bardzo zakorzenione były wspomnienia błazeństw
Rogera Moore'a? Nie dziwię się, że rozgoryczony Dalton zrezygnował
z dalszego wcielania się w rolę Bonda. Szkoda.
„Silent Hill – Apokalipsa”.
Bardzo długo czekałem na ten film. Pierwsza część w
większości spełniła moje oczekiwania i z niecierpliwością
wyglądałem kontynuacji ekranizacji przeboju Konami. Przyznać
muszę, że efekty specjalne są nawet niezłe, a widok potworów, w
szczególności Piramidogłowego zadowalający. Reszta jest po prostu
porażką, która ledwo trzyma się kupy i marnuje potencjał gorzej
niż kolejne filmowe „Resident Evil'e”.
KSIĄŻKA:
„Chudszy” Stephen King.
Wyborna książka Richarda Bachmana, czyli alter ego Stephena Kinga,
opowiadająca o cygańskiej klątwie rzuconej na pewnego otyłego
mężczyznę, który potrącił ze skutkiem śmiertelnym starszą
kobietę i wybielił się dzięki znajomościom. Muszę przyznać, że
po latach jeszcze bardziej widać rozbieżność od stylu
„tradycyjnego” Kinga, ba, niektóre rozwiązania bardziej
pasowałyby do Mastertona wręcz, niemniej książka wciąga jak
sokowirówka. Niestety, w połowie przypomniałem sobie jaki jest
finał (a jest znakomity!) więc odświeżenie lektury nieco się
popsuło.
„Osiem” Krzysztof Maciejewski.
Ech, jak się czyta takie książki, to się potem nie chce pisać
własnych. Biorąc pod uwagę, co Krzysztof wyprawia w ostatnich
antologiach, zastanawiam się, dlaczego? Nie żeby to było złe, ale
„Osiem” to zbiór unikatowych, onirycznych opowieści, gdzie
dbałość o język i konstrukcję zdania może wpędzić w kompleksy
adeptów sztuki pisanej. I pomyśleć, że grafomania się szerzy, a
taki autor wciąż pozostaje w niszy horroru, choć to co
zaprezentował w debiutanckim zbiorku o literaturę grozy ociera się
jedynie od niechcenia. Bo stoi zdecydowanie dużo wyżej. Oby nie
zatracił się w tym wyświechtanym horrorze, jaki dziś piszą
wszyscy, włącznie ze mną. Szkoda takiego talentu. Krzysztofa, nie
mojego.
„Howard Philips Lovecraft -
przeciw światu, przeciw życiu” Michel Houekkebecq. To jest
kontrowersyjna książka. Raz, że ukazuje jak specyficzną,
zakompleksioną i rasistowską osobistością był H.P.L. Dwa, że
większość tych faktów to spore przegięcia i nadinterpretacje
autora. Niezależnie od tego, jest tu kilka wartych zbadania
zagadnień, kilka intrygujących (i nie przekręconych) szczegółów,
a przede wszystkim wspaniały wstęp Stephena Kinga. Czyli warto.
Łukasz,
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki za miłe słowa...
Krzysiek