Killian Jornet
Wydawnictwo Sine Qua Non
stron 256
4/6
W dzisiejszych czasach,
gdy nie sposób przejść ulicą by nie natknąć się na grupkę
biegaczy nie dziwi fakt coraz większej popularności tego sportu.
Wszelkiego rodzaju biegi, półmaratony i maratony odbywają się w
zasadzie przy każdej nadarzającej się okazji. W moim rodzinnym
mieście również nie brak fanatyków tego sportu, którzy
obstawiają każdą możliwą imprezę gdzie jest bieżnia, albo
chociaż skrawek nawierzchni do biegania. Znam też kilku zapaleńców,
z których jeden jeszcze cztery lata temu pasował do opisu „kawał
chłopa” i na rozgrzewkę wyciskał 120 kg na ławeczce, a teraz
sam waży prawie dwa razy mniej i śmiga razem z innymi z wiatrem na dystansach, tak
długich, że mnie się nawet samochodem jeździć by nie chciało. Od nich
dowiedziałem się o bieganiu esktremalnym, ultramaratonach, które
nie dosyć, że dłuższe niż tradycyjne, to jeszcze po górach.
Stąd droga do Killiana Jorneta, mistrza skyrunningu, który
wbiegł i zbiegł z Kilimandżaro i ustanowił rekordy świata na
ekstremalnych trasach Ultra-Trail du Mont Blanc, Transpirenaica czy
wyprawa dookoła jeziora Tahoe. Książka „Biec albo umrzeć” to
nie tylko dziennik opisujący te zdarzenia. To historia człowieka,
który wbrew przeciwnościom losu zmienił swoje życie, to opowieść
sportowca, który samodyscyplinę doprowadził do perfekcji, to dowód
biegacza, który wymyka się wszelkim klasyfikacjom.
Zazwyczaj zaczytuję się
w biografiach muzyków rockowych, rzadziej aktorów, do opowieści o
sportowcach do tej pory nie miałem szczególnego przekonania. Tym
bardziej ucieszyłem się, że „Biec albo umrzeć” to nie
biografia. Zawiodą się ci, którzy będą szukać życiorysu,
dokładnej chronologii, czy konkretnych osiągnięć i wyników. Te
na upartego można bez większego problemu odnaleźć w Internecie.
Na treść książki składają się luźne opowieści samego
Killiana, który dzieli się swoimi spostrzeżeniami, przemyśleniami,
emocjami, często fakty spychając na drugi plan, albo zupełnie o
nich zapominając. Liczy się na przykład jak pokonał męczący go
skurcz, a nie, że przebiegł jeden z najtrudniejszych ultramaratonów
w Pirenejach. Nie wiem na ile treść jest dziełem samego biegacza,
ale sądząc po filmikach zamieszczanych na serwisie You.Tube, humor
i otwartość, oraz swoboda opowieści są u niego naturalne. To też
czyni książkę interesującą – mamy możliwość zobaczyć świat
oczyma człowieka, który udowadnia, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że w młodości doznał kontuzji,
która teoretycznie powinna wyeliminować go z biegania, a na przekór
światu udowodnił, że jest inaczej?
Nie jestem biegaczem i
nigdy nie zostanę. Mój ulubiony sport to czytanie i nie zamierzam
zmieniać nawyków. Po lekturze „Biec albo umrzeć” nie zapałałem
nagle chęcią kupienia sobie sportowego obuwia i biegania z żoną
po kilka(naście) kilometrów „dla sportu”. A jednak znalazłem w
książce wiele rad i wskazówek, które można odnieść do każdej
dziedziny życia. Nie będę więc komentował uwag, które słyszałem
(że tłumacz niedokładnie przetłumaczył niektóre sportowe
terminy, itp.). Mnie to nie interesuje. Interesuje mnie kolejny
człowiek, który zmienił swoje życie uporem, konsekwencją i
bezwzględną determinacją. Z uśmiechem na twarzy. Poznajcie
Killiana. Może i Wasze życie się dzięki temu odmieni?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz