Setka
22 lutego 2013 roku
dokonałem pierwszego wpisu na blogu, który założyłem...
wcześniej. Nie pamiętam kiedy, nieistotne. Nie sądziłem, że to
wszystko rozwinie się tak ładnie, jak jest teraz. Na blogu znaczy.
Bo tak ogólnie, to plagi egipskie sypią się w ostatnich dwóch
tygodniach. Nie będę jednak ich omawiał, od początku założyłem,
że uzewnętrzniania tutaj nie będzie.
Powinny teraz strzelić
korki szampana, konfetti i inne takie. Setny wpis! Ale jaki blog,
taki jubileusz, czyli żadnego. Planowałem różne sposoby
świętowania, ale najlepszym i najbardziej mnie zadowalającym jest
jednak praca. Dlatego dziś sypią się recenzje i jeszcze jakieś na
pewno się pojawią. Tak wygląda mój dzień wolny, jutro znów do
pracy w szkole i przy książkach.
W kwestii książek –
już jest pewne, że w listopadzie BHO III nie będzie. To musi być
co najmniej dobre, nawet w swojej klasie, a z tego co mam nie jestem
dostatecznie zadowolony. Dlatego premierę przesuwamy na grudzień, a
może i przyszły rok. Zobaczymy. Jeszcze nie umieram, więc czasu
trochę zostało. Za to w tym tygodniu rozstrzygnie się sprawa
zbioru „Horror Klasy B” - i być może to on będzie miał swoją
premierę za niecałe trzy tygodnie w Szczecinku? Na razie kwestia
Szczecinka i „Horroru...” pozostaje otwarta. Jak większość
kwestii. Chyba wpadam w depresyjno-filozoficzny nastrój.
Czas kończyć.
Zwracam jeszcze tylko
uwagę na nowy numer Grabarza Polskiego, w którym znalazł się mój
króciutki przegląd najbardziej znanych filmów paradokumentalnych.
Tymczasem na tapecie:
„Iron Sky” Timo
Vuorensola. O Matko! O Tatko! Naziści po wojnie ukrywają się
na księżycu, a potem powracają na Ziemię, gdzie ich program
zachwyca Amerykanów. Stąd już tylko krok do gwiezdnych wojen, w
których nazistowskie spodki kosmiczne stają do walki ze
zjednoczonymi siłami ziemian. Przewspaniała komedia dla tych co
lubią kino takiego szalonego misz-maszu. Znów przypadkiem
zobaczyliśmy to w telewizji i wciągnęliśmy się z małżonką
niesamowicie. Już zapowiadają dwójkę – tym razem naziści
przyjdą z wnętrza planety wraz z dinozaurami. Cudo! Nie mogę się
doczekać.
„Coś” John
Carpenter. Skoro był remeake/prequel, to trzeba było sobie
odświeżyć oryginał. Wersji z lat 50-tych nie liczę. Cóż mogę
powiedzieć? Minęło dwadzieścia pięć lat, a film dalej trzyma w
napięciu, dalej potrafi przestraszyć, wciąż jest nad wyraz
obrzydliwy, a efekty biją na głowę cyfrowe okropności z nowej
wersji. Podtrzymuję więc opinię o jednym z najlepszych horrorów
wszech czasów.
„Tak to się teraz
robi” Josh Gordon, Will Speck. Miła komedyjka z Jasonem
Batemanem i Jennifer Anniston. On jest permanentnym marudą,
malkontentem i hipochondrykiem. Ona szaloną i wyzwoloną kobietą.
Przyjaźnią się do czasu gdy ona postanawia zajść w ciążę i w
tym celu znajduje dawcę. Pijany Bateman postanawia dokonać
podmiany nasienia. Ona wyjeżdża. Gdy wraca po kilku latach z małym
chłopcem, zaczyna się zabawa. Film momentami bardzo naiwny,
Jennifer starzeje się z godnością, Bateman gra jak umie najlepiej,
ale i tak całość kradną Jeff Goldblum i Juliette Lewis w
drugoplanowych rolach.
„Za garść dolarów”
Sergio Leonne. To przez Maćka Lewandowskiego. Wrzucił na fejsie
muzykę z „Za garść dolarów więcej”, ale zdjęcie było z
jedynki, więc... A że uwielbiamy z żoną trylogię dolara, którą
możemy oglądać na okrągło, tak też i poleciał Eastwood
broniący honoru swego muła. Ja wiem, że ten film nie jest
doskonały, ale uważam go za jeden z najwybitniejszych w gatunku. I
nikt mi zdania nie zmieni.
KSIĄŻKI:
„Infekcja” Graham
Masterton. Kolejna część przygód Harry'ego Erskine'a, który
znów staje do walki z indiańskimi demonami, które starają się
wymordować Amerykę. Tym razem za pomocą morderczego wirusa. Czyżby
to była sprawka Misquamacusa? Znów odniosłem wrażenie, jakby
Masti napisał thriller o wirusie, do którego dorzucił starych
znajomych. Wyszło jednak lepiej niż w „Armagedonie”. Wybitnie
nie jest, ale czyta się przyjemnie.
„Bo śmierć to
dopiero początek” Sylwia Błach. Debiutancka powieść Sylwii
trochę mnie przerażała jeszcze zanim ją przeczytałem. Gotyckie
zamiłowania autorki plus wampiryczna treść powodowała, że włosy
jeżyły mnie się na karku, bowiem zazwyczaj odrzuca mnie od
wszystkiego co nad wyraz "mhroczne". Zachęcony jednak opowiadaniami Sylwii
sięgnąłem po lekturę i... Bardzo przyjemnie się zaskoczyłem.
Oczywiście, należy przymknąć (jeśli się jest mną) oko na
pretensjonalne momentami ujęcia gotyckich niewiast i chłopców (ja
wiem, że tacy są i że tak jest, ale to wypieram), są tu pewne niuanse
logiczne, do których można (ale absolutnie nie ma potrzeby) się
przyczepić. Całość bowiem to dobrze przemyślana, a przede
wszystkim, bardzo dobrze napisana powieść, która zaskakuje
dojrzałością języka i starannością konstrukcji. Gratuluję
Sylwii debiutu, czekam na kolejną powieść, z nadzieją, że będzie
jednak mniej gotycka i mniej wampiryczna.
„Kronika relacji
intymnych” Mariusz Wojteczek. O rany. Tu się dopiero
zaskoczyłem. Debiutancki zbiorek Mariusza przynosi historie mroczne
i ponure, ale całkowicie odległe od horroru, grozy, czy thrillera
nawet. To przesycone smutkiem i erotyzmem obyczajowe dramaty, w
których płeć męska toczy bezustanną walkę z płcią
zdecydowanie piękniejszą. Nad wszystkim unosi się duch dobrego
rocka i bluesa, a całość została opisana językiem tak
zaskakująco dojrzałym i przemyślanym, że na moment postanowiłem
przestać pisać, głęboko zawstydzony swoimi drugoligowymi i
trzecioligowymi horrorkami.
Prócz tego, było
jeszcze kilka książek (dwie Cejrowskiego i jedna o bieganiu), ale na dniach pojawią się ich większe
recenzje (lub pojawiły, jak Black Sabbath dziś), więc podaruję
sobie ich wpisywanie teraz.
Tyle na dziś.
Bez odbioru.
Zdecydowanie mniej - tym razem będą zombie :P Dziękuję ślicznie za ciepłe słowa :) :)
OdpowiedzUsuń