wtorek, 11 listopada 2014

Setka - czyli blog klasyczny bez jubileuszu

Setka
22 lutego 2013 roku dokonałem pierwszego wpisu na blogu, który założyłem... wcześniej. Nie pamiętam kiedy, nieistotne. Nie sądziłem, że to wszystko rozwinie się tak ładnie, jak jest teraz. Na blogu znaczy. Bo tak ogólnie, to plagi egipskie sypią się w ostatnich dwóch tygodniach. Nie będę jednak ich omawiał, od początku założyłem, że uzewnętrzniania tutaj nie będzie.
Powinny teraz strzelić korki szampana, konfetti i inne takie. Setny wpis! Ale jaki blog, taki jubileusz, czyli żadnego. Planowałem różne sposoby świętowania, ale najlepszym i najbardziej mnie zadowalającym jest jednak praca. Dlatego dziś sypią się recenzje i jeszcze jakieś na pewno się pojawią. Tak wygląda mój dzień wolny, jutro znów do pracy w szkole i przy książkach.
W kwestii książek – już jest pewne, że w listopadzie BHO III nie będzie. To musi być co najmniej dobre, nawet w swojej klasie, a z tego co mam nie jestem dostatecznie zadowolony. Dlatego premierę przesuwamy na grudzień, a może i przyszły rok. Zobaczymy. Jeszcze nie umieram, więc czasu trochę zostało. Za to w tym tygodniu rozstrzygnie się sprawa zbioru „Horror Klasy B” - i być może to on będzie miał swoją premierę za niecałe trzy tygodnie w Szczecinku? Na razie kwestia Szczecinka i „Horroru...” pozostaje otwarta. Jak większość kwestii. Chyba wpadam w depresyjno-filozoficzny nastrój.
Czas kończyć.


Zwracam jeszcze tylko uwagę na nowy numer Grabarza Polskiego, w którym znalazł się mój króciutki przegląd najbardziej znanych filmów paradokumentalnych.

Tymczasem na tapecie:
Iron Sky” Timo Vuorensola. O Matko! O Tatko! Naziści po wojnie ukrywają się na księżycu, a potem powracają na Ziemię, gdzie ich program zachwyca Amerykanów. Stąd już tylko krok do gwiezdnych wojen, w których nazistowskie spodki kosmiczne stają do walki ze zjednoczonymi siłami ziemian. Przewspaniała komedia dla tych co lubią kino takiego szalonego misz-maszu. Znów przypadkiem zobaczyliśmy to w telewizji i wciągnęliśmy się z małżonką niesamowicie. Już zapowiadają dwójkę – tym razem naziści przyjdą z wnętrza planety wraz z dinozaurami. Cudo! Nie mogę się doczekać.

Coś” John Carpenter. Skoro był remeake/prequel, to trzeba było sobie odświeżyć oryginał. Wersji z lat 50-tych nie liczę. Cóż mogę powiedzieć? Minęło dwadzieścia pięć lat, a film dalej trzyma w napięciu, dalej potrafi przestraszyć, wciąż jest nad wyraz obrzydliwy, a efekty biją na głowę cyfrowe okropności z nowej wersji. Podtrzymuję więc opinię o jednym z najlepszych horrorów wszech czasów.

Tak to się teraz robi” Josh Gordon, Will Speck. Miła komedyjka z Jasonem Batemanem i Jennifer Anniston. On jest permanentnym marudą, malkontentem i hipochondrykiem. Ona szaloną i wyzwoloną kobietą. Przyjaźnią się do czasu gdy ona postanawia zajść w ciążę i w tym celu znajduje dawcę. Pijany Bateman postanawia dokonać podmiany nasienia. Ona wyjeżdża. Gdy wraca po kilku latach z małym chłopcem, zaczyna się zabawa. Film momentami bardzo naiwny, Jennifer starzeje się z godnością, Bateman gra jak umie najlepiej, ale i tak całość kradną Jeff Goldblum i Juliette Lewis w drugoplanowych rolach.

Za garść dolarów” Sergio Leonne. To przez Maćka Lewandowskiego. Wrzucił na fejsie muzykę z „Za garść dolarów więcej”, ale zdjęcie było z jedynki, więc... A że uwielbiamy z żoną trylogię dolara, którą możemy oglądać na okrągło, tak też i poleciał Eastwood broniący honoru swego muła. Ja wiem, że ten film nie jest doskonały, ale uważam go za jeden z najwybitniejszych w gatunku. I nikt mi zdania nie zmieni.

KSIĄŻKI:

Infekcja” Graham Masterton. Kolejna część przygód Harry'ego Erskine'a, który znów staje do walki z indiańskimi demonami, które starają się wymordować Amerykę. Tym razem za pomocą morderczego wirusa. Czyżby to była sprawka Misquamacusa? Znów odniosłem wrażenie, jakby Masti napisał thriller o wirusie, do którego dorzucił starych znajomych. Wyszło jednak lepiej niż w „Armagedonie”. Wybitnie nie jest, ale czyta się przyjemnie.

Bo śmierć to dopiero początek” Sylwia Błach. Debiutancka powieść Sylwii trochę mnie przerażała jeszcze zanim ją przeczytałem. Gotyckie zamiłowania autorki plus wampiryczna treść powodowała, że włosy jeżyły mnie się na karku, bowiem zazwyczaj odrzuca mnie od wszystkiego co nad wyraz "mhroczne". Zachęcony jednak opowiadaniami Sylwii sięgnąłem po lekturę i... Bardzo przyjemnie się zaskoczyłem. Oczywiście, należy przymknąć (jeśli się jest mną) oko na pretensjonalne momentami ujęcia gotyckich niewiast i chłopców (ja wiem, że tacy są i że tak jest, ale to wypieram), są tu pewne niuanse logiczne, do których można (ale absolutnie nie ma potrzeby) się przyczepić. Całość bowiem to dobrze przemyślana, a przede wszystkim, bardzo dobrze napisana powieść, która zaskakuje dojrzałością języka i starannością konstrukcji. Gratuluję Sylwii debiutu, czekam na kolejną powieść, z nadzieją, że będzie jednak mniej gotycka i mniej wampiryczna.

Kronika relacji intymnych” Mariusz Wojteczek. O rany. Tu się dopiero zaskoczyłem. Debiutancki zbiorek Mariusza przynosi historie mroczne i ponure, ale całkowicie odległe od horroru, grozy, czy thrillera nawet. To przesycone smutkiem i erotyzmem obyczajowe dramaty, w których płeć męska toczy bezustanną walkę z płcią zdecydowanie piękniejszą. Nad wszystkim unosi się duch dobrego rocka i bluesa, a całość została opisana językiem tak zaskakująco dojrzałym i przemyślanym, że na moment postanowiłem przestać pisać, głęboko zawstydzony swoimi drugoligowymi i trzecioligowymi horrorkami.

Prócz tego, było jeszcze kilka książek (dwie Cejrowskiego i jedna o bieganiu), ale na dniach pojawią się ich większe recenzje (lub pojawiły, jak Black Sabbath dziś), więc podaruję sobie ich wpisywanie teraz.

Tyle na dziś.
Bez odbioru.

1 komentarz:

  1. Zdecydowanie mniej - tym razem będą zombie :P Dziękuję ślicznie za ciepłe słowa :) :)

    OdpowiedzUsuń