wtorek, 30 września 2014

Większe recenzje - WYSPA NA PRERII - Wojciech Cejrowski

WYSPA NA PRERII
Wojciech Cejrowski
Wydawnictwo Zysk i S-ka
stron 295
 6/6

Wojciech Cejrowski jest postacią tak niezwykłą, że nie sposób przejść koło niego obojętnie. A jednak, przez wiele lat skutecznie omijałem wszelkie przystanie jakie się z nim wiązały. Pamiętam jeszcze sławetny „WC kwadrans”, widziałem pana jeszcze kilka razy w telewizji, ze trzy na Jarmarku Dominikańskim, ale wciąż moje zainteresowania kręciły się wokół zupełnie innych osób, wzorców i zdarzeń. Pętla zaczęła się powoli zacieśniać, gdy moi bliscy i znajomi zaczęli zdradzać objawy WC-mani podróżniczej. I tak oto i ja stałem się miłośnikiem „Boso przez świat” i z osoby, która do tej pory chciała jedynie wyjechać do Providence na grób H.P. Lovecrafta, zmieniłem się powoli w osobnika, który snuje jakieś marzenia o Meksyku, Egipcie, uczy się hiszpańskiego... Do tej pory WC-mania postępowała jednak powoli, bo skutecznie udawało mnie się unikać książek pana Cejrowskiego. Kiedy jednak sięgnąłem po „Wyspę na prerii” zostałem po prostu potrącony buldożerem. Muszę czytać dalej i więcej. I na prerię też chcę pojechać.

„Wyspa na prerii” to niezwykle barwna opowieść o ranczo, jakie autor zdobył dzięki szczęściu i przypadkowi ponad dwadzieścia lat temu. Pozwoliło mu to, w sławetnym „WC kwadrans” prezentować się polskiemu widzowi jako kowboj i mówić o swojej ziemi w Ameryce. Dziś, kiedy każdemu podróżnik kojarzy się z bosymi stopami i hawajskimi koszulami, sam obala wszystkie mity, wyjaśniając jednocześnie wszystkie zagadki z nim związane. A przede wszystkim snując w przezabawny sposób barwną i wciągającą opowieść o współczesnym Dzikim Zachodzie. Okazuje się bowiem, że to wspaniałe ranczo to rudera pośrodku Wielkiego Nigdzie otoczona skrawkiem ziemi tak jałowej, że jego właściciel musi wypasać swoje krowy na ranczu sąsiada, a tamtejszą rzeczywistością rządzą prawa dla przeciętnego Polaka niepojęte.

Cejrowski jest właśnie takim Polakiem, który zaprasza nas do siebie i przybliża przeróżne opowieści i anegdoty, czasem podkolorowując, czasem bez skrępowania opisując przygody bardziej wstydliwe. Nie sposób jednak nie zachwycić się lekkością, z jaką całość została napisana, co podkreślają liczne dygresje i dywagacje, odbiegające od tematu, czasem, jak u Pratchetta, przeradzające się w osobne akapity w didaskaliach. O ile jednak u twórcy „Świata Dysku” mamy do czynienia z nieposkromioną wyobraźnią, to Mr Gringo (jak każe się nazywać Amerykanom nie potrafiącym wymówić jego imienia Cejrowski) wyłuskuje cały humor i radość życia z zastanej rzeczywistości. Pomagają mu w tym jego trzy (!) korektorki i (nieistniejąca) tłumaczka (!). Błyskotliwość uwag i stylu nie przyćmiewa jednak tego co w książce najważniejsze. Opowieści o prerii w Arizonie, gdzie czas i prawo biegnie własnym trybem, gdzie obok Biblii najważniejszy jest almanach „Rocznik Farmera”, gdzie ludzie wychodzą na całodzienne (i całonocne) spacery by nie słyszeć „Pieśni Błękitnych Traw”, gdzie koty dostarcza się spakowane do skrzynki na listy, a podstawowym prawem jest prawo do posiadania broni palnej, do zakupu której zachęca miejscowy szeryf, instruując jednocześnie jak daleko może wejść na posesję intruz zanim będzie go można zastrzelić. Ta skrajna w niektórych momentach wolność wyraźnie zachłysnęła Cejrowskiego, który notorycznie powtarza, że „tak jest w Ameryce, tak powinno być wszędzie”. I wraz z kolejnymi rozdziałami książki nie sposób się z nim nie zgodzić. Tak jak nie sposób nie przyznać, że jest to jedna z najlepszych książek (nie tylko w kategorii podróżniczej) jakie w tym roku czytałem.

P.s. Osobną sprawą jest znakomite wydanie, pełne barwnych ilustracji, odpowiednio jednak dyskretnych, by nie zdradzić miejsca pobytu pana WC. On sam zresztą prosi w tym wypadku o prywatność, któremu to pragnieniu w ogóle się nie dziwię. Do tego okładka i twarda oprawa stylizowana na klimat country & western. To trzeba mieć na półce.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz