sobota, 27 września 2014

Muzyczne podróże - Metallica cz. II

Metallica po ogromnych sukcesach na metalowym poletku miała dwa wyjścia. Albo uparcie bronić bastionów thrash metalu, który wówczas powoli chwiał się w posadach, albo spróbować wypłyną na szersze wody. Potencjał był, chęci były, były nawet umiejętności i pieniądze. I tak oto Metallica wzbiła się na szczyt muzyki rozrywkowej w ogóle, lecz później... Po kolei jednak.

Muzyczne podróże
METALLICA cz. II
okres rockowy


"Metallica" 1991 To bez wątpienia najpopularniejszy i w mniemaniu wielu tysięcy fanów najlepszy album Metalliki. Ja mam z nim ogromny problem, bo w zasadzie nigdy mnie się szczególnie nie podobał. Zaznaczam – szczególnie – bo jak już go włączę, to bawię się przy tych piosenkach świetnie, ale prawda jest taka, że nie włączam go zbyt często. Możliwe, że zarżnąłem go w podstawówce, bo gdy wyszedł, słuchaliśmy go praktycznie na okrągło. Koniec końców na „Enter Sandman” dziś reaguję alergicznie, choć przyznaję, że według mnie to jeden z najbardziej ikonicznych riffów obok „Smoke on the Water” czy „Iron Man”. Co do reszty, to naprawdę fenomenalne piosenki (tak piosenki!), które stanęły dosłownie na granicy ciężkiego rocka i metalu, minimalnie jeszcze zaznaczając swą przynależność do tego drugiego. Trudno mi do dziś wyobrazić sobie lepiej wyprodukowaną płytę. I trudno znaleźć taką, na której głos Jamesa brzmiał równie pewnie i drapieżnie. Paradoksalnie najbardziej przypadają mi jednak do gustu znienawidzone przez metalowców ballady „Nothing Else Matters” i najlepsza chyba w dorobku - „The Unforgiven”. Mój gust niech zaś do końca zobrazuje fakt, że po upływie dwudziestu trzech lat od premiery płyty, najchętniej słucham „Of Wolf and Man” i „The God That Failed”, utworów, których przed laty nie ceniłem i nie rozumiałem. Tak czy inaczej, bardzo dobra płyta. Choć już nie tak znakomita jak poprzedniczki.

„Load" 1996 I tu pojawi się bluźnierstwo dla wielu osób, ale uważam, że „Load” jest albumem fenomenalnym! Absolutnie wspaniałym i nad wyraz dojrzałym. Tylko nie powinien ukazać się pod tą nazwą. Pamiętam, jak latami wyczekiwałem na nowe nagranie Metallicy i specjalnie czekałem na radiową premierę „Until it Sleeps”. To był szok, po którym długo nie mogłem się pozbierać. To ma być Metallica? Potem kuzyn kupił kasetę i z niesmakiem oglądałem tę wkładkę, a później z mieszanymi uczuciami słuchałem poszczególnych nagrań. Ale potrzebowałem czasu, by zrozumieć, że mam do czynienia z jedną z najlepszych płyt blues-rockowych, gdzie metal jest tylko odległym tłem. Pomijając więc fakt, że to nie powinno się nazywać Metallicą, to James śpiewa tu absolutnie rewelacyjnie. Śmiem twierdzić, że tu osiągnął szczyt swoich możliwości, a dowodem niech będzie „Bleeding Me”. Tu Kirk wreszcie wzbił się na wyżyny solówek gitarowych tworząc uzupełniające całość klimatyczne arcydzieła, zamiast nudnawego zarzynania pentatoniki. Tu wreszcie mógł poszaleć Jason, bo jego bas wreszcie brzmi jak trzeba – tłusto, soczyście. Ponadto wybornie podkreśla wymowę wszystkich kompozycji. No i na koniec Lars. Wreszcie gra prosto i równo, bo wolno. I naprawdę wychodzi mu to znakomicie. Jeśli o mnie chodzi, Metallica mogła zmienić nazwę i nagrywać dalej podobne płyty. Niestety, wyszło inaczej. Nie wymienię tym razem najlepszych utworów, bo podobają mnie się wszystkie, choć może „Ain't My Bitch” i „2x4” najmniej. Tak, oznacza to, że nawet „Mama Said” podoba mnie się bardzo. Ale niech będzie - „Bleeding Me” to jedna z najlepszych kompozycji Metallicy w ogóle. I w szczególe. Takie jest moje zdanie od lat i już.

„Reload” 1997 Znów wspominam. Jak miało to wyjść, to było zapowiedziane, że będzie lepiej niż na „Load”, które wtedy było okrutnym ciosem dla całej sceny metalowej. I na pierwszy rzut oka/ucha można się było nabrać. Bo rzeczywiście, całość sprawia wrażenie cięższej i szybszej wersji poprzednika. Nie wiem jakimi kryteriami zespół kierował się dzieląc płyty (bo obie były nagrane podczas tej samej sesji), ale dla mnie na „Reload” trafiły kompozycje gorsze. A czasem wręcz najgorsze. Jest to najrzadziej włączany przeze mnie album Metalliki, nie rozumiem „Fuel”, nie robi mi ciężar „Devil's Dance”, irytuje mnie „Carpe Diem Baby”. Da się słuchać „Attitide” i „Fixxxer”, ciekawostką jest „Low Man's Lyrics” i „The Unforgiven II” (choć tu może przemawiać sentyment), a jedyną kompozycją, która naprawdę mnie się podoba jest „The Memory Remains”, ale też dlatego, że wybija się na tle innych. Ładunek był świetny, Przeładunek zbędny.

„Garage Days Inc” 1998 Oto ostateczny dowód na to, że najlepsze czasy Metallica ma za sobą. Na piętnastolecie wydała podwójny album z coverami, gdzie na jedną płytę trafiły kompozycje nagrane specjalnie z myślą o tej składance, a na drugą zbiór coverów nagranych przez poprzednie lata. I tu wyszło szydło z worka. Znów wspominam. Poleciałem do empiku w dniu premiery, sprawdziłem listę numerów i pomyślałem – nie jest źle – Thin Lizzy, Black Sabbath, Mercyful Fate... A potem włączyłem to w akademiku i mina mi zrzedła. Wszystko jest nagrane poprawnie, ale bez żadnego pazura. Punkowe covery z wyczyszczonym brzmieniem brzmią kuriozalnie, wersje sabatów i mercyfuli też takie jakieś grzeczne, co szczególnie uwypuklał wytrenowany głos Jamesa, który stracił gdzieś swoją moc i agresję, a wszędzie po prostu ładnie śpiewa. Wychodzi to ładnie w country, jakim jest cover The Alman Brothers Band, ale blednie w takim „Lover Man” Nicka Cave'a. Okazuje się, że wersja autora „Gdy oślica ujrzała anioła” jest cięższa i mroczniejsza... Więc chyba coś nie tak. Broni się jako tako „Whiskey in the Jar” Thin Lizzy (choć i tu śpiewność wokalna bardzo mi przeszkadza), a jedyny numer, który mnie się naprawdę podoba, to „Turn the Page” z repertuaru Boba Sagera. A gdzie wspomniane szydło? Bo okazuje się, że wszystkie poprzednie garażówki Metalliki są o wiele lepsze niż ta najnowsza. To na nich znajdziemy kultowe metalowe i twórcze covery Misfits, Killing Joke, Motorhead, Budgie czy Queen. To co wypełnia pierwszą płytę „Garage Inc” jest nad wyraz odtwórcze. Ot, ładnie odegrane przez zdolnych muzyków ładne piosenki. Posłuchać można, ale po co? Wspomniałem, że kupiłem kasetę w dniu premiery. To prawda. Do dziś jest to jedyne wydawnictwo Metalliki, którego nie mam na CD.

1 komentarz:

  1. Też uważam, że Load powinien zostać nagrany pod inną nazwą zespołu. Zresztą to samo dotyczy St. Anger.

    OdpowiedzUsuń