sobota, 27 września 2014

Większe recenzje - THE WALKING DEAD UPADEK GUBERNATORA - Kirkman i Banansinga

THE WALKING DEAD 
UPADEK GUBERNATORA cz.1
Robert Kirkman i Jay Bonansinga
Wydawnictwo SQN
stron 246
5/6
Seria „The Walking Dead” przysporzyła setki tysięcy fanów zombie na całym świecie. I chociaż wielu upatruje w tym wielkiego boomu na żywe trupy, to niżej podpisany należy do tej grupy maniaków, którzy fenomenowi zombie uległy znacznie wcześniej za sprawą filmów George'a Romero i Lucio Fulciego, a następnie całej rzeszy jego epigonów. Spędziłem radosne lata w redakcji Zombie Zone, sam wypuściłem żywe trupy na Polskę w kilku własnych opowiadaniach, a do dziś notorycznie czytam, oglądam i gram we wszystko, gdzie temat zombie się pojawia. I tutaj paradoks. Mimo wręcz fanatycznego zainteresowania tematem, nie uległem modzie „The Walking Dead”. Przeczytałem tylko dwa tomy komiksu, i chociaż bardzo mnie zainteresował, jego dostępność i cena uniemożliwiły mi jego cykliczne czytanie. Serial znudził mnie (tak, tak! Znudził!) po trzecim odcinku bijąc na głowę wiele innych nielogicznych filmów o zombiakach udowadniając, jak można rozdmuchać dobrą fabułę, żeby ciągnęła się jak najdłużej, nieważne, że kosztem atrakcyjności. „The Walking Dead” dla mnie to przede wszystkim książki, których trzeci tom niedawno wylądował w księgarniach.

Fakt, że nie uległem modzie na serial i komiks, nie znaczy, że nie orientuję się w ogóle w uniwersum Żywych Trupów. Postać Gubernatora jest tak interesująca, że nie sposób przejść obok niej obojętnie. Nic więc dziwnego, że powieść „Narodziny Gubernatora” okazała się strzałem w dziesiątkę i wspaniale opisała historię powstania tej postaci, jednocześnie bardzo dobrze motywując ją psychologicznie. „Droga do Woodbury” wprowadziła nową postać, Lilly Caul, a wydany obecnie „Upadek Gubernatora” łączy historię tych dwóch postaci i tytułem zdradza zakończenie. Można utyskiwać na rozciąganie niepotrzebnie akcji, kumulację przymiotników i nachalne wręcz opisy. Ale właśnie to buduje klimat tego uniwersum i wytwarza specyficzną aurę postapokaliptycznego świata po wybuchu plagi zombie. Przeplatanie się wątków Lilly i Blake'a urozmaica lekturę, bowiem wątki z dziewczyną są jakby przebłyskami światła w tym ponurym świecie, szczególnie w mroku, który gęstnieje coraz bardziej wraz z postępującym szaleństwem Gubernatora. Chociaż sam bardziej interesowałem się nakręcającą spiralą obłędu Blake'a niż rodzącym się romansem Lilly, to jednak stwierdzam, że brak tego drugiego znacznie spłyciłby książkę, a już na pewno nie uderzyłby tak mocno finałem.

Finał to już eskalacja przemocy i uczta dla miłośników gore, które co wrażliwszych może przyprawić o obrzydzenie. Autorzy przez całą książkę nie unikają krwawych, drastycznych opisów, z pieczołowitością i najdrobniejszymi detalami opisując wszelkie walki z truposzami, jak ich szczegółowy wygląd, wraz ze stopniem rozkładu. Mimo to, w finale udaje im się wzbić na szczyty, które może nie sięgają zenitu zastrzeżonego dla horroru ekstremalnego, ale próżno szukać równie brutalnych scen w innej mainstremowej (bądź co bądź) książce. Przetykanie krwawych i ponurych scen wątkami Lilly pozwala wziąć co chwilę oddech przed ponownym zanurzeniem się w postapokaliptyczny świat, gdzie wszelkie ludzkie wartości zdają się być równie martwe co większość społeczeństwa.

Wszelkie narzekania na tego typu literaturę można więc wrzucić do kosza, kto nie rozumie i nie docenia tej książki, nie rozumie fenomenu zombie, a już na pewno nie ma pojęcia o co naprawdę chodziło choćby w pierwszej trylogii Romero. „The Walking Dead” to na pewno znakomity odpowiednik tych filmów w świecie literackim i na pewno najlepszy cykl o zombie wśród książek. Przynajmniej do tej pory.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz