Osiemdziesiąt siedem
Od ostatniego wpisu
minęły trzy tygodnie, od adnotacji blogowej jeszcze więcej. Znaczy
to, że wrzesień okazał się wyjątkowo ciężkim i morderczym
miesiącem. W zasadzie, nie licząc dwóch koncertów, które
wydarzyły się w tak zwanym międzyczasie, praca zawodowa i
obowiązki dodatkowe pochłonęły mnie na tyle, że pobiłem rekordy
w niewysypianiu się i pracy ponad normę i formę. Szczegóły nie
są teraz istotne. Tym bardziej, że mam teraz dosłownie kilka dni,
gdy tempo nieco spadło, ale wcale się nie zanika. Mam jednak
nadzieję, że najdalej za tydzień nieco uporządkuję tutejsze
sprawy i będę wiedział coś o jakichkolwiek dalszych działaniach
literacko muzycznych. Bo prace trwają.
W tym tygodniu muszę
natomiast ponadrabiać zaległości w redakcjach, szczególnie w
Atmospheric Magazine, a na blogu pojawią się recenzje:
„Niewidzialnej Korony” Elżbiety Cherezińskiej, „Vader: Wojna
Totalna” Jarka Szubrychta, „Busem przez świat” Karola
Lewandowskiego, „Wyspa na prerii” Wojciecha Cejrowskiego i
„Upadek Gubernatora” Kirkmana i Bonamasy. Jak widać, z dumą
donoszę o nawiązaniu współpracy również z wydawnictwem SQN.
„Cieszymy się, Vince”.
Na koniec jeszcze dwie
informacje promocyjne, o które proszono mnie już jakiś czas temu,
a ja z przepracowania, nie fałszywej skromności tego nie uczyniłem.
Niniejszym nadrabiam:
Damage Case zagra w
najbliższą niedzielę w Toruniu z ETERNAL DEFORMITY i HYPERIAL.
Zapraszamy!
Właśnie ukazał się
e-book „Dziedzictwo Mastertona”, a w nim opowiadanie Roberta i
moje - „Ofiary”. Kto jeszcze nie zna, nie czytał, zapraszam
również.
I tyle na dziś,
dokumentacja i prace wszelakie wzywają. Dorzucam zaś klasyczny
wątek na tapecie, ale przyznaję, że wszystkie tytuły pochodzą z
końcówki sierpnia, ale nie miałem kiedy zamieścić o nich
informacji. Nadrabiam. Choć już przypomniałem sobie o trzech filmach, o których nie napisałem...
FILMY:
„Zombie w samolocie” Scott Thomas.
To nie zapowiadało się dobrze, a jednak film, choć sztampowy do
bólu, potrafi wykrzesać z wyświechtanego schematu odrobinę
emocjonującej rozrywki. Oczywiście, trzeba przymknąć oko na kilka
fabularnych umowności (a więc dlaczego zwykłym samolotem
pasażerskim jest przewożony tak niebezpieczny ładunek...), można
się pośmiać z braku znajomości fizyki (wywoływanie eksplozji na
pokładzie samolotu, by wybić zombie na jednym z poziomów). Ale w
gruncie rzeczy twórcy odrobili wzorcowo lekcję z opowiadania o
ataku zombie na niewielkiej, zamkniętej przestrzeni. Przymykam oko
na naiwności i umowności. Jest krwawo, jest brutalnie, a żywe
trupy wyglądają naprawdę dobrze. Idealne kino klasy B.
„Zombie Massacre” Luca Bori i Marco Ristori. O tym filmie
z kolei nie da się powiedzieć nic dobrego. Nie wiem, czy coś
wspólnego z całokształtem ma fakt, że Uwe Boll maczał palce jako
producent tego „dzieła”, ale mogę stwierdzić na temat tego
seansu dwie rzeczy. Jest dużo zombie i film jest bezdennie głupi.
Nielogiczny scenariusz, drętwe aktorstwo, zwroty akcji
niewiarygodnie durne, a postacie tak sztuczne, że w zasadzie tylko
żal osób, które podjęły się próby wcielenia w te żałosne
schematy, no i cyfrowe efekty specjalne, szczególnie zombiaki.
Szkoda czasu, chyba, że ktoś jest absolutnym maniakiem filmów o
żywych trupach. Ja jestem. Dlatego obejrzałem, w większości na
podglądzie.
„Horda” Yannick Dahan i Benjamin Roher. A tu muszę
przyznać, zaskoczyłem się bardzo pozytywnie. Hiszpańska produkcja
o zombie, która spokojnie może równać się z filmami
amerykańskimi, a jej jedynym problemem jest to, że porusza temat, w
którym trudno powiedzieć coś oryginalnego. Ale kogo to obchodzi?
Mamy świetnie zarysowane postaci, dobre aktorstwo i parę sprawnych
zwrotów akcji. Fabuła jest prosta. Oto grupka tajniaków chce
pomścić kumpla i w wielkim budynku planują zamordować wyjątkowo
wrednego mafiozo. Szybko okazuje się, że wieżowiec jest opanowany
przez zombie, a dawni wrogowie muszą stać się partnerami by
przetrwać. Powtórzę. Zaskoczeń tu nie było żadnych, ale za to
kawał naprawdę dobrego kina o żywych trupach.
KSIĄŻKA:
„Sekta” Graham
Masterton. Masti w wydaniu thrillerowo-sensacyjnym. I chociaż chodzi
o religijny fanatyzm i terroryzm za pomocą śmiertelnego wirusa, to
nie obyło się bez scen erotycznych i dużej dawki nadprzyrodzonych
zdarzeń, tutaj wyjaśnionych hipnozą. Zasadniczo, dobre czytadło,
w wielu momentach ukazujące inne oblicze Mastertona. Niezła
rozrywka na parę godzin i nic poza tym.
Tyle na dziś.
Bez odbioru
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz