poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Dla porządku jedynie

Trzydzieści cztery.

          Dziś nie będzie o niczym konkretnym, gdyż myśli kłębią mnie się w głowie przeróżne, a nie chcę wpadać w pseudonaukowe tony jak to co poniektórzy na swych blogach czynią. Sentymentalnych wycieczek również czynić nie zamierzam, bo to nie miejsce po temu. Na dłuższe przemyślenia na temat literatury, horroru, czy czasu wolnego (jest coś takiego) też przyjdzie pora. Wpis, ot tak, dla porządku, żebym nawyku nie stracił.
          Dziś zapisałem się na kolejny kurs, którego sekretów na razie nie zdradzę. Nauka hiszpańskiego pozwala mi na tę chwilę zapytać o drogę do kościoła i hotelu. Zaiste niezbędne umiejętności. Tym samym w Krakowie rozmowy z rodowitymi Hiszpanami sprowadziły się do „no etiendo” i „dilo inglese por vavour”. Czy jakoś tak. Nieważne. Na szczęście żona mi pomogła wybrnąć z tych potyczek językowych.

        Dla porządku (mojego, niczyjego innego) przegląd rzeczy na tapecie. Po co? Bo to mój blog i mój pamiętnik. Mam zamiar wykorzystać to do własnych statystyk i analiz.

Na tapecie

FILMY:


Omen” Richarda Donnera. Ponieważ na Krakonie ominęła mnie prelekcja Jarosława Urbaniuka o horrorze satanistycznym, a potrzeba równowagi związana z wizytą w Częstochowie była ogromna, tedy sięgnąłem po ową nigdy nie starzejącą się perłę kinematografii, jaką jest „Omen” z Gregory Peckiem w roli głównej. Czy może być bardziej przerażający horror odwołujący się do kultury chrześcijańskiej niż ten, w którym rodzi się Antychryst i przez zakłamanych księży zostaje jako niemowlę podrzucony robiącemu karierę senatorowi? Może i jest to „Egzorcysta”, ale nie o tym i nie teraz. Genialny scenariusz, pełen stopniowo odkrywanej tajemnicy, gwałtowne zwroty akcji i niesamowicie upiorne sceny zgonów ofiar małego Antychrysta, wsparte genialną muzyką Jerry'ego Goldsmitha czynią ten film arcydziełem. Scena z psami na cmentarzu to już w ogóle wisienka na torcie w tym genialnym dziele. Wracam do tego filmu co jakiś czas i chyba nigdy nie przestanę. Fakt, że mam wydanie wraz z kolejnymi trzema częściami i remake'iem o czymś świadczy. Że nigdy tych pozostałości nie oglądam - również.



Nędznicy” Toma Hoopera. I w takich chwilach wychodzi z człowieka burak. Znaczy się ze mnie. Wspaniały, absolutnie rewelacyjny film oparty na prozie Victora Hugo, opowiadający wzruszającą i wstrząsającą historię „świętego zbrodniarza” Jean Van Jeana i ścigającego go Jarves należy do klasyki gatunku, musical zaś od kilkudziesięciu lat jest absolutnym rekordzistą kasowym. Ja przyznaję, kapitalne zdjęcia, wstrząsające sceny, poruszający scenariusz. Ale jakoś nie mogłem się otrząsnąć, że oni do mnie cały czas śpiewają. I to nie byle jacy oni, ale Hugh Jackman i Russell Crowe. Nie żeby robili to źle, ale nie mogłem się przyzwyczaić, że Wolverine i Gladiator stoją i śpiewają do siebie. I to nie tak, że ja nie lubię musicali. „Skrzypek na dachu” czy „Moulin Rouge” należą do moich ulubionych filmów. Ale jak napisałem. Wychodzi ze mnie burak i sztuka owa za wysoką dla mnie się być zdaje.


KSIĄŻKI:


Trauma” Grahama Mastertona. Niezwykła to książka tegoż autora. Thiller nie horror. Opowiada historię Bonnie, która zajmuje się sprzątaniem na miejscach zbrodni. Ostatnie kilka przypadków jest wyjątkowo brutalnych i przerażających. Intrygujący pomysł, świetne wykonanie. Potwierdzam, że jest to jedna z najciekawszych i najlepszych książek Mastertona. Replikowskie wydanie rozszerzyło ją o dwa dodatkowe opowiadania: „Bazgroły” i „Szamański kompas”. Z jednej strony, miły prezent, z drugiej rozbija to nieco ponury realistyczny wydźwięk głównego tekstu. Polecam.


Wylęgarnia” Roberta Cichowlasa. Chwalić książkę autora, z którym właśnie napisało się inną to takie trochę niesmaczne. Dlatego skrytykuję, że zbiór ów zawiera swoisty „the best off” Roberta, znalazły się tu bowiem teksty świeże, jak i pochodzące z czasów zamierzchłych, rozrzucone tu i ówdzie. I cieszy mnie to, bo miło było sobie odświeżyć kultowe „Przedstawienie”, wciągnąć się w mroczne „Odgłosy Cytadeli” czy zachwycić rewelacyjną wprost historią tytułową. A że niekoniecznie w moje gusta trafiają teksty typu „Krwavissimo!” czy „Zasiedlenie” to już inna bajka. Jaki Cichowlas jest, każdy wie. Tutaj mamy świetny przykład - dla każdego coś strasznego. Warto mieć na półce.


Album” Krzysztofa Maciejewskiego. Takie zbiorki miażdżą. Udowadniają mi, że nie powinienem parać się słowem pisanym, ani nawet za głośno mówić jaki jest mój zawód wyuczony (i wykonywany). Krzysztof ociera się o geniusz w swoich opowiadaniach oprócz niezwykłych fabuł tworząc absolutnie rewelacyjne konstrukcje zdaniowe, genialne sploty myśli i niewiarygodne węzły słów. To nie jest lektura dla każdego. Przeciętny czytelnik załamie się, przygnieciony barokowymi opisami, czy poetycko brzmiącymi akapitami. A ja zachwyciłem się do tego stopnia, że „połknąłem” lekturę naraz, nie mogąc się oderwać. Szkoda tylko, że im dalej w las, tym większe pole do popisu zyskiwał absurd, bo pierwsze teksty (włącznie ze znaną mi już wcześniej „Biblioteką rąk”) znacząco sugerowały moje błędne myślenie, że Krzysztof nie powinien pisać horrorów, bo się marnuje. Jeśli ma to robić w taki sposób, niech pisze. Boję się tylko, że środowisko horroru nie jest jeszcze gotowe na tak inteligentną literaturę.



Bond Leksykon” Kamila M. Śmiałkowskiego. No przecież. Chyba nikogo to nie dziwi. Wspaniała lektura dla każdego bondomaniaka, w tym i mnie. Niemal wszystko o wszystkim co dotyczy serii, a ponadto arcyciekawe felietony na temat poszczególnych filmów autorstwa profesorów, dziennikarzy, blogerów i Łukasza Orbitowskiego. Wspaniała rzecz.

GRY:


Fallout” Ponieważ otrzymałem od żony „Fallout: New Vegas” sprężyłem się wreszcie by ukończyć kultową jedyneczkę po raz szósty (?). I znów poraził mnie ponury i absolutnie rewelacyjny finał. Na śmierć zapomniałem również o upiornym Nadzorcy w Katedrze. Jak nic nie była to ostatnia wizyta w świecie pierwszego „Fallouta”. Jak tylko znajdę chwilę czasu znów tam wrócę z inną postacią. Najlepsza gra wszech czasów. No, i jeszcze "Planescape: Torment" i "Wiedźmin".


Dead Island” Wreszcie kupiłem. Czekałem na wersję z poprawkami, a dostałem niemal za darmo w CD-Action. No i wsiąkłem. Dla porównania „Dead Rising” każda odsłona przyciągała mnie na kilka (naście) minut, po to by ewentualnie męczyć się przy nich w celach recenzenckich. „Dead Island” to mistrzostwo gatunku w dziedzinie walk z zombie na rozległym terenie. Naprawdę ogromna wyspa tropikalna, wspaniały kurort wypoczynkowy i hordy żywych trupów. Kombinacje broni (co znajdziesz tym możesz walczyć), różne zachowania agresorów, pułapki, klimat osaczenia no i gore... Jest więc gra, w którą chce się grać, a nie powstała 10 lat temu i nie jest „Wiedźminem”. Brawo.


Fallout 2” Skończyłem jedynkę, zaistalowałem dziś dwójkę. Przyznam, że nie ukończyłem jej nigdy, a nie grałem w nią dłużej niż godzinę. Bo to nie to co pierwsza. Sprawdzimy czy starczy mi zapału tym razem.
Tyle na dziś.
Bez odbioru.

6 komentarzy:

  1. O, też obecnie Roba czytam. Na zmianę z Kingiem i Twoim ebookiem. Doborowe towarzystwo ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. trzeba trochę przemęczyć tę pierwszą godzinę Fallout 2 albo pierwsze dwie-trzy godziny, że tak się wyrażę, a potem nie można się oderwać. przynajmniej miałem tak ja i wszyscy moi znajomi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie za poradę - spróbuję wytrwać :) Pozdrawiam

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń