Trzydzieści siedem.
Sierpień zbliża się
ku końcowi. Mimo skrytych marzeń nie jesteśmy dziś na koncercie
Rogera Watersa i „The Wall”. Nie powiem, żebym żałował
szczególnie, bowiem po widowisku Big Four jestem przeciwnikiem
stadionowych imprez. Krótko mówiąc, starzeję się i nie mam
ochoty tłuc się przez pół (lub całą) Polskę, po to by na
telebimie obejrzeć nawet największego idola, tkwiąc w spoconym
tłumie i potem znów odbywać tę samą podróż. Lubię koncerty,
gdzie widzę faktycznie na żywo wykonawcę, gdzie mogę dotrzeć pod
scenę. Opcja trybun na końcu stadionu w cenie ponad 200 złotych to
kolejna sprawa, która skutecznie zniechęciła mnie do pomysłu
wyjazdu na ów koncert.
Niezmiennie, „The Wall” pozostaje moją
biblią, zarówno płyta jak i film zajmują unikalne miejsce w życiu
moim i mojej żony, nieprzypadkowo też ACRYBIA popełniła już
kower „Anybody out there”, a uchylę rąbka tajemnicy, że
przygotowujemy następną przeróbkę z tej płyty. Cóż, brzmi to
jak lekkie użalanie się i przekonywanie samego siebie, ale prawdą
jest, że w tym roku celowo zrezygnowaliśmy z takich występów jak
RAMMSTEIN, SLAYER, czy IRON MAIDEN (bo o SOAD to chyba nawet nie
wiedzieliśmy), po to by wybrać się na te, które faktycznie
pozwoliły nam na obejrzenie wykonawców na żywo. Na ten rok marzy mnie się jeszcze MOONSPELL i NAPALM DEATH. Oba jesienią całkiem blisko. I klubowo.
Skoro już wspomniałem
ACRYBIĘ, zdradzę, że epka poświęcona Charlesowi Baudelaire'owi
najpewniej ujrzy światło dzienne jeszcze w tym miesiącu, góra na
początku przyszłego. Cieszę się na nią niezmiernie, bo jakby nie
patrzeć, nie licząc składanki i DVD, będzie to nasze pierwsze
wydawnictwo od dwóch lat. W zasadzie nigdy nie mieliśmy takiej
przerwy wydawniczej. Niniejszym też zauważam, że szansa, na
pełnowymiarowy album w tym roku jest naprawdę znikoma, by nie rzec
równa zeru. Chociaż nagrania jakieś tam popełniamy, coś się
klaruje, przy okazji dłubiemy też przy różnych kowerach. Może i
z tego coś wyniknie, choć nikt by nie uwierzył, jakie już
przeróbki nagraliśmy w ostatnich latach ku własnej uciesze i
pochowaliśmy je do szuflady. Pewnie na zawsze. Wrócę jednak do
epki. Poza faktem, że będą tam dwa stare numery w nowych wersjach,
znajdą się tam też dwie premiery. Dziś zwracam uwagę na numer
„Podróż”. Okazało się, że możemy grać jeszcze wolniej. Ci,
którzy uznawali nas za prawdziwy funeral doom na dwóch ostatnich
płytach, zobaczą, że potrafimy bardziej. I jeszcze ciężej. Czy
to wyznacznik nowej drogi? Ciężko powiedzieć. Epki są po to, by
sobie pozwolić na odrobinę swobody i eksperymentu. Tak też
czynimy. Co ja bredzę - ACRYBIA zawsze pozwala sobie na swobodę i
eksperyment. Choć przyznam, że brzemię ostatnich albumów jest dla
mnie odczuwalne.
Literacko zaś brnę do
przodu. Na razie się nie będę chwalił, by słomianym zapałem nie
błysnąć, ale coś się rodzi nowego. Pracuję nad zamówionymi
opowiadaniami, ale czas powrócić do form dłuższych. O tym
wkrótce. Tymczasem przypomnę jeszcze o unikatowej czeskiej
antologii „Trinacta Hodina”, w której będzie miało premierę
moje opowiadanie „Chlat' Lasky'”, czyli „Smak miłości”.
Wzruszająca i romantyczna opowiastka z jakich słynę. Oprócz mnie,
polski horror reprezentują w niej Robert Cichowlas, Kazimierz Kyrcz
Jr, Dawid Kain, Łukasz Orbitowski, Damian Węgielek i Bartosz
Czartoryski, z nami zaś dumnie kroczą autorzy czescy: Honza Vojtíšek, Otomar Dvořák, Anna Šochová, Klára Mayerová, Roman Vojkůvka, Ivana Prajerová i inni. Będzie ciekawie, już 6 września.
Tyle na dziś.
Na tapecie:
FILM:
„Hobbit” Petera
Jacksona. Kolejny seans (zdaje się, że piąty), przekonuje mnie
dalej, że jest to bardzo dobry film rozrywkowy, w znakomity sposób
podkreślający Jacksonową wizję Śródziemia. I jakby nie patrzeć,
dalej nie przekonują mnie jego krasnoludy, wyglądające czasem jak
Muppety, czasem jak boysband, czasem jak wojownicy z rozkładówki
„Długowłosi i uzbrojeni” (nie szukajcie, sam to teraz
wymyśliłem). Oczywiście da się to przeżyć, ale brak bród u
krasnoluda powinien być karany czymś bardzo przykrym. To tyle z
narzekania, bo uwierzcie, w nosie mam zmiany jakich dokonano na rzecz
adaptacji. Takie prawo twórcy. Wiadomo, że książka zawsze lepsza,
film zaś naprawdę znakomicie się ogląda. Za każdym razem, czy w
kinowym 3d, czy w domowym zaciszu. Bojkotuję jednak wersję
rozszerzoną, która jest zamachem na mój portfel i obrazą
lojalności. No bo po co ja kupuję wersję specjalną dwupłytową,
jak potem okazuje się, że jest jeszcze bardziej wypasiona? Już
miałem tak przy trylogii pierścieniowej, drugi raz się wkopać nie
dam. Czekam zawzięcie na grudniową premierę części drugiej.
„Batman Begins”
Christophera Nolana. Tak, wiem, że całkiem niedawno, a na pewno w
tym roku już ten film oglądałem, ale kiedy wczoraj żona
zaproponowała odświeżenie sobie TEJ trylogii, jakoś nie mogłem
odmówić. I choć przez pierwsze kilka minut myślałem, że jednak
za mało czasu minęło od ostatniego seansu, to tradycyjnie
wciągnąłem się i zachwyciłem. Dziś będę trąbił laury na
temat psychologizacji głównego bohatera i wplecenia wątków
dramatu psychologicznego w film o facecie w pelerynie. Nolan dokonał
tu cudu i brawa należą mu się za to niewątpliwie. Plus za
zaangażowanie w rolach drugoplanowych takich sław jak Michael
Caine, Morgan Freeman, Rutger Hauer i Gary Oldman. Zwłaszcza ci dwaj
pierwsi wybijają się znacznie przed szereg i stwierdziliśmy z
małżonką, że brak nam będzie pary Alfred i Wayne w wydaniu Caine
i Bale. Autentycznie martwię się jak będzie wyglądał kolejny
film o mej ulubionej komiksowej postaci. I kiedy, za czyją sprawą
pojawi się na ekranach kin. Po siedmiu dotychczasowych spodziewam
się wszystkiego.
KSIĄŻKA
„Strefa Śmierci”
Stephena Kinga. Kolejna znana książka, której nie czytałem. I
bodajże jedna z pięciu kingowych, które do przeczytania mi
zostały. Opowieść o mężczyźnie, który posiadł niewygodny dar
przepowiadania przyszłości zmieszana z thillerem, nie tylko
politycznym. Nie wiem, może ta polityka odepchnęła mnie kiedyś od
tej książki, dość powiedzieć, że przez lata jakoś celowo
unikałem i jej i jej adaptacji. Zupełnie niepotrzebnie, bowiem jest
to jedna z najciekawszych i najlepiej napisanych książek autora. A
może po prostu właśnie takiego Kinga lubię, gdy poza dziwacznymi,
obrzydliwymi pomysłami, jawi się jako czujny obserwator
rzeczywistości, wrażliwy opowiadacz miłosnych historii i surowy
moralizator współczesnego mu świata. Przyznaję, że pierwsza
część książki pochłonęła mnie absolutnie, przez drugą raczej
się przebijałem, niemniej finał wynagrodził mi poświęcenie.
Bardzo dobra rzecz.
GRA:
Bez niespodzianek.
Zamuliłem się w „Falloucie 2” - odbijam się między Gecko i
Kryptopolis i choć klimat miejscówek jest naprawdę niezły, to
jednak haczyka z jedynki, który połknąłem momentalnie jakoś mi
brak. A smaczek, że co rusz natykam się na hydroprocesory, od
których zależało życie mojej postaci w poprzedniczce jest
„przezabawny”. I wredny. Podoba mnie się.
Na drugim biegunie zaś
mamy „Dead Island”. Tu wciągłem się na dobre, pewnie dlatego,
że można sobie niezobowiązująco wykonać questa i wrócić do
innych spraw, zamiast ślęczeć przed monitorem. Akt II, broń
palna, miasto owładnięte chmarami zombie i resztkami bandytów.
Robi się ciekawie i gorąco. Zanosi się, że skończę drugą grę
w tym roku.
Tyle na dziś
Bez odbioru.
We don't need no education.
OdpowiedzUsuńWe don't need no thought control.
No dark sarcasm in the classroom.
Teachers, leave them, kids, alone.
Hey, Teacher, leave us, kids, alone!
All in all you're just another brick in the wall.
All in all you're just another brick in the wall.
Tak mi się skojarzyło w związku z Twoją profesją. Czy uczniowie wiedzą, co jest biblią ich psora ;-)
Wiedzą, wiedzą ^^ ;-)
UsuńI co, podśpiewują mu czasami wyżej cytowany kawałek?
OdpowiedzUsuńJak dotąd nie słyszałem :) Poczekamy :)
OdpowiedzUsuń