wtorek, 20 sierpnia 2013

Koniec sierpnia coraz bliżej

Trzydzieści siedem.
          Sierpień zbliża się ku końcowi. Mimo skrytych marzeń nie jesteśmy dziś na koncercie Rogera Watersa i „The Wall”. Nie powiem, żebym żałował szczególnie, bowiem po widowisku Big Four jestem przeciwnikiem stadionowych imprez. Krótko mówiąc, starzeję się i nie mam ochoty tłuc się przez pół (lub całą) Polskę, po to by na telebimie obejrzeć nawet największego idola, tkwiąc w spoconym tłumie i potem znów odbywać tę samą podróż. Lubię koncerty, gdzie widzę faktycznie na żywo wykonawcę, gdzie mogę dotrzeć pod scenę. Opcja trybun na końcu stadionu w cenie ponad 200 złotych to kolejna sprawa, która skutecznie zniechęciła mnie do pomysłu wyjazdu na ów koncert. 
Niezmiennie, „The Wall” pozostaje moją biblią, zarówno płyta jak i film zajmują unikalne miejsce w życiu moim i mojej żony, nieprzypadkowo też ACRYBIA popełniła już kower „Anybody out there”, a uchylę rąbka tajemnicy, że przygotowujemy następną przeróbkę z tej płyty. Cóż, brzmi to jak lekkie użalanie się i przekonywanie samego siebie, ale prawdą jest, że w tym roku celowo zrezygnowaliśmy z takich występów jak RAMMSTEIN, SLAYER, czy IRON MAIDEN (bo o SOAD to chyba nawet nie wiedzieliśmy), po to by wybrać się na te, które faktycznie pozwoliły nam na obejrzenie wykonawców na żywo. Na ten rok marzy mnie się jeszcze MOONSPELL i NAPALM DEATH. Oba jesienią całkiem blisko. I klubowo.
       Skoro już wspomniałem ACRYBIĘ, zdradzę, że epka poświęcona Charlesowi Baudelaire'owi najpewniej ujrzy światło dzienne jeszcze w tym miesiącu, góra na początku przyszłego. Cieszę się na nią niezmiernie, bo jakby nie patrzeć, nie licząc składanki i DVD, będzie to nasze pierwsze wydawnictwo od dwóch lat. W zasadzie nigdy nie mieliśmy takiej przerwy wydawniczej. Niniejszym też zauważam, że szansa, na pełnowymiarowy album w tym roku jest naprawdę znikoma, by nie rzec równa zeru. Chociaż nagrania jakieś tam popełniamy, coś się klaruje, przy okazji dłubiemy też przy różnych kowerach. Może i z tego coś wyniknie, choć nikt by nie uwierzył, jakie już przeróbki nagraliśmy w ostatnich latach ku własnej uciesze i pochowaliśmy je do szuflady. Pewnie na zawsze. Wrócę jednak do epki. Poza faktem, że będą tam dwa stare numery w nowych wersjach, znajdą się tam też dwie premiery. Dziś zwracam uwagę na numer „Podróż”. Okazało się, że możemy grać jeszcze wolniej. Ci, którzy uznawali nas za prawdziwy funeral doom na dwóch ostatnich płytach, zobaczą, że potrafimy bardziej. I jeszcze ciężej. Czy to wyznacznik nowej drogi? Ciężko powiedzieć. Epki są po to, by sobie pozwolić na odrobinę swobody i eksperymentu. Tak też czynimy. Co ja bredzę - ACRYBIA zawsze pozwala sobie na swobodę i eksperyment. Choć przyznam, że brzemię ostatnich albumów jest dla mnie odczuwalne.

        Literacko zaś brnę do przodu. Na razie się nie będę chwalił, by słomianym zapałem nie błysnąć, ale coś się rodzi nowego. Pracuję nad zamówionymi opowiadaniami, ale czas powrócić do form dłuższych. O tym wkrótce. Tymczasem przypomnę jeszcze o unikatowej czeskiej antologii „Trinacta Hodina”, w której będzie miało premierę moje opowiadanie „Chlat' Lasky'”, czyli „Smak miłości”. Wzruszająca i romantyczna opowiastka z jakich słynę. Oprócz mnie, polski horror reprezentują w niej Robert Cichowlas, Kazimierz Kyrcz Jr, Dawid Kain, Łukasz Orbitowski, Damian Węgielek i Bartosz Czartoryski, z nami zaś dumnie kroczą autorzy czescy: Honza Vojtíšek, Otomar Dvořák, Anna Šochová, Klára Mayerová, Roman Vojkůvka, Ivana Prajerová i inni. Będzie ciekawie, już 6 września.
Tyle na dziś.

Na tapecie:
FILM:

      „Hobbit” Petera Jacksona. Kolejny seans (zdaje się, że piąty), przekonuje mnie dalej, że jest to bardzo dobry film rozrywkowy, w znakomity sposób podkreślający Jacksonową wizję Śródziemia. I jakby nie patrzeć, dalej nie przekonują mnie jego krasnoludy, wyglądające czasem jak Muppety, czasem jak boysband, czasem jak wojownicy z rozkładówki „Długowłosi i uzbrojeni” (nie szukajcie, sam to teraz wymyśliłem). Oczywiście da się to przeżyć, ale brak bród u krasnoluda powinien być karany czymś bardzo przykrym. To tyle z narzekania, bo uwierzcie, w nosie mam zmiany jakich dokonano na rzecz adaptacji. Takie prawo twórcy. Wiadomo, że książka zawsze lepsza, film zaś naprawdę znakomicie się ogląda. Za każdym razem, czy w kinowym 3d, czy w domowym zaciszu. Bojkotuję jednak wersję rozszerzoną, która jest zamachem na mój portfel i obrazą lojalności. No bo po co ja kupuję wersję specjalną dwupłytową, jak potem okazuje się, że jest jeszcze bardziej wypasiona? Już miałem tak przy trylogii pierścieniowej, drugi raz się wkopać nie dam. Czekam zawzięcie na grudniową premierę części drugiej.



       „Batman Begins” Christophera Nolana. Tak, wiem, że całkiem niedawno, a na pewno w tym roku już ten film oglądałem, ale kiedy wczoraj żona zaproponowała odświeżenie sobie TEJ trylogii, jakoś nie mogłem odmówić. I choć przez pierwsze kilka minut myślałem, że jednak za mało czasu minęło od ostatniego seansu, to tradycyjnie wciągnąłem się i zachwyciłem. Dziś będę trąbił laury na temat psychologizacji głównego bohatera i wplecenia wątków dramatu psychologicznego w film o facecie w pelerynie. Nolan dokonał tu cudu i brawa należą mu się za to niewątpliwie. Plus za zaangażowanie w rolach drugoplanowych takich sław jak Michael Caine, Morgan Freeman, Rutger Hauer i Gary Oldman. Zwłaszcza ci dwaj pierwsi wybijają się znacznie przed szereg i stwierdziliśmy z małżonką, że brak nam będzie pary Alfred i Wayne w wydaniu Caine i Bale. Autentycznie martwię się jak będzie wyglądał kolejny film o mej ulubionej komiksowej postaci. I kiedy, za czyją sprawą pojawi się na ekranach kin. Po siedmiu dotychczasowych spodziewam się wszystkiego.

KSIĄŻKA

     „Strefa Śmierci” Stephena Kinga. Kolejna znana książka, której nie czytałem. I bodajże jedna z pięciu kingowych, które do przeczytania mi zostały. Opowieść o mężczyźnie, który posiadł niewygodny dar przepowiadania przyszłości zmieszana z thillerem, nie tylko politycznym. Nie wiem, może ta polityka odepchnęła mnie kiedyś od tej książki, dość powiedzieć, że przez lata jakoś celowo unikałem i jej i jej adaptacji. Zupełnie niepotrzebnie, bowiem jest to jedna z najciekawszych i najlepiej napisanych książek autora. A może po prostu właśnie takiego Kinga lubię, gdy poza dziwacznymi, obrzydliwymi pomysłami, jawi się jako czujny obserwator rzeczywistości, wrażliwy opowiadacz miłosnych historii i surowy moralizator współczesnego mu świata. Przyznaję, że pierwsza część książki pochłonęła mnie absolutnie, przez drugą raczej się przebijałem, niemniej finał wynagrodził mi poświęcenie. Bardzo dobra rzecz.

GRA:

       Bez niespodzianek. Zamuliłem się w „Falloucie 2” - odbijam się między Gecko i Kryptopolis i choć klimat miejscówek jest naprawdę niezły, to jednak haczyka z jedynki, który połknąłem momentalnie jakoś mi brak. A smaczek, że co rusz natykam się na hydroprocesory, od których zależało życie mojej postaci w poprzedniczce jest „przezabawny”. I wredny. Podoba mnie się.
Na drugim biegunie zaś mamy „Dead Island”. Tu wciągłem się na dobre, pewnie dlatego, że można sobie niezobowiązująco wykonać questa i wrócić do innych spraw, zamiast ślęczeć przed monitorem. Akt II, broń palna, miasto owładnięte chmarami zombie i resztkami bandytów. Robi się ciekawie i gorąco. Zanosi się, że skończę drugą grę w tym roku.

Tyle na dziś
Bez odbioru.

4 komentarze:

  1. We don't need no education.
    We don't need no thought control.
    No dark sarcasm in the classroom.
    Teachers, leave them, kids, alone.
    Hey, Teacher, leave us, kids, alone!
    All in all you're just another brick in the wall.
    All in all you're just another brick in the wall.

    Tak mi się skojarzyło w związku z Twoją profesją. Czy uczniowie wiedzą, co jest biblią ich psora ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. I co, podśpiewują mu czasami wyżej cytowany kawałek?

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak dotąd nie słyszałem :) Poczekamy :)

    OdpowiedzUsuń