środa, 13 marca 2013

Tolkien i Żydzi

Siedem.
To numer wpisu nie recenzja filmu. Dla porządku zapisuję, bo może kiedyś dotrę do liczb dwu i trzycyfrowych.
Na tę chwilę tradycyjnie nie będzie emocjonalnego uzewnętrzniania czy plastusiowego pamiętnikowania. Pomijając owe kwestie ostatnio na tapecie u mnie jest Tolkien. O odświeżaniu trylogii i "Hobbita" już wspominałem, teraz zabraliśmy się z małżonką za wersje filmowe. A jak szaleć, to szaleć - więc wersje reżyserskie, rozszerzone.
I tak: "Drużyna Pierścienia" - dłuższa o ponad 40 minut ładnie uzupełnia wątki Boromira, samych hobbitów i rozterek innych bohaterów. Nie rozumiem dlaczego niektóre sceny wywalono wstawiając w to miejsce rzygawiczno-romantyczne scenki Aragorn i Arwena. Całość do książki ma się jak przysłowiowe siodło do świni.
"Dwie Wieże" - czas wydłużenia podobny, brak logicznych wpadek ziejących z kinowej wersji. I dlaczego wycięto sceny z Fangornu? Czemu usunięto całkowicie wątek Denetora i Boromira? Żeby zmieścić idiotyzmy o Arwenie i Aragornie. Ja lubię te filmy. Naprawdę. Ale jak widzę tę parę, albo robiącego maślane oczka Froda, czy pseudomyślącego Legolasa, to jednak nie wyrabiam. Co za dużo to i wspomniana świnia nie zeżre.
Tyle ze świata filmu i Tolkiena.

Teraz o Żydach.





Długo oczekiwana przeze mnie nowa powieść Marka Świerczka poraża już samą wstrząsającą i przerażającą okładką, później nie jest lżej. Już sam wstęp nie zna litości. A autor nie patyczkuje się opisując Polskę Ludową w 1946 roku. I nie wybiela ludności tępiącej Naród Wybrany. Książkę niemalże połknąłem, nie mogąc się oderwać od wciągającej akcji i znakomicie (choć przerażająco) oddanych realiów. A że w trakcie i wzruszyłem się i zasmuciłem srodze, a i nawet cytaty ze dwa wypisałem, takoż za bardzo dobrą powieść ową uznaję, Świerczka jednym z mych ulubionych autorów znajdując.
Jednakże ponarzekam lekko, bo to i mój blog i mnie tu wolno. A poza tym książka owa ma pewne wady. Po pierwsze w wielu momentach kompozycyjnie, a przede wszystkim w konstrukcji bohaterów przypomina "Bestię". Podobny główny bohater, podobna kompania, podobne rozmowy i wątki z pieśniami. Z jednej strony znać sznyt autora, z drugiej alarmowy dzwonek dał znać - "co będzie w trzeciej powieści"? Bo otrzymałem wszystko to co mnie w "Bestii" urzekło, jednak momentami w zbyt podobnym sosie. Drugim minusem jest minimalna znajomość historii... czytelnika. Gdy zobaczyłem czas akcji i miejsce, do którego zmierzają bohaterowie, finał odgadłem bez pudła. Ale cóż - tak, niestety, toczyły się koleje naszego nieszczęsnego państwa. Cieszę się, że są w tym kraju autorzy, którzy prócz makabry, groteski i horroru potrafią jeszcze w swoich książkach przekazać ważkie treści. Do tego w jakże znakomitej językowo formie. Gratuluję i zazdroszczę.
Niniejszym obrażam się na kilka dni na horrory. Po Kingu i Świerczku trzeba odpocząć.
Na tapecie "Omerta" Marco Puzo.
Bez odbioru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz