sobota, 7 czerwca 2014

Sequelowo-mamoniowo

Sześćdziesiąt sześć.
Są dni kiedy nie chce się nic pisać, bo strach, że się napisze za dużo.
Nie będzie więc żadnego co u mnie, nie mam też ochoty na autopromocję.
Dziś krótko o filmach, które obejrzałem w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Jak widać, jest tu bardzo mamoniowo i sequelowo.

FILMY:

Superman II” Richard Donner, Richard Lester. Kapitalny film katastroficzny. Na ziemię przybywa trzech pobratymców Kal Ela, w tym szalony generał Zorg. Wszyscy dysponują takimi samymi mocami jak Człowiek ze Stali, a ten tymczasem postanowił się uczłowieczyć i oddał serce Lois, by zostać zwykłym śmiertelnikiem. Pamiętam, że byłem dzieciakiem, kiedy wujek zabrał mnie na ten film do kina. Powiedziałbym, że pewnie dlatego mam do niego taki sentyment. Ale jeśli spojrzeć na to, że był kręcony razem z jedynką, a współczesna wersja bardzo do niego nawiązuje, wypada tylko powiedzieć, że to dobry film jest. I choć te wszystkie efekty trącą już myszką, a większość akcji bardziej śmieszy, to jednak jest to produkcja, na której nie sposób nie bawić się dobrze. Żeby nie było za wspaniale, tak jak w pierwszej części trzeba było coś zepsuć i Superman potrafił cofnąć czas, tak tutaj potrafi pocałunkiem wywołać... amnezję. Opuszczam zasłonę milczenia, bo mógł to być najlepszy Facet w majtkach na rajstopach z Reevem.

Superman III” Richard Lester. Na ten film też zabrał mnie wujek. Ciekawe, czy chciał zaimponować siostrzeńcowi, czy po prostu wstyd mu było iść samemu. Nieważne. Ważne, że ten zachwycił mnie jeszcze bardziej, a dziś dalej należy do ulubionych. Dlaczego? Bo tu już nikt nic nie udaje. Richard Pryor sprawił, że film stał się pełnoprawną komedią, co najlepiej udowadnia przezabawny początek pełen slapstikowych gagów niczym z czarnobiałych komedii z Charlie Chaplinem albo Flipem i Flapem. Fabuła? Genialny informatyk na zlecenie szalonego milionera ma zabić Supermana tworząc kryptonit. W wyniku pomyłki i niedopatrzenia stworzona skała zamiast uśmiercić superbohatera czyni go złym. Albo po prostu ludzkim. Supcio więc przestaje pomagać, za to chętnie rozrabia, również po pijaku. Oczywiście, musi dojść do wewnętrznej walki, a potem wielkiego finału z megakomputerem jako przeciwnikiem. Śmieszny to film. Z każdym rokiem coraz śmieszniejszy, a dzięki temu coraz lepszy. Tylko jak człowiek patrzy, że to lata 70-te, a technologia w Stanach była taka jak u nas trzydzieści lat później...

Piątek 13stego part II” Ron Kurz. Sequel, który zrodził najdziwniejszą serię horroru. Dlaczego najdziwniejszą? Będzie spoiler. W części pierwszej matka mordowała młodzież w leśnym obozie, bo mściła się za śmierć swego małego syna, który utopił się w wyniku nieodpowiedzialności opiekunów. W części drugiej mamy streszczenie poprzednika, a potem ktoś morduje (w jej własnym mieszkaniu!!!) jedyną ocalałą z masakry w „Crystal Lake”. Okazuje się, że Jason (ten utopiony chłopczyk) jest już duużym facetem, od lat żyje sam w lesie (skąd więc trafił za jedyną ocalałą??), i mści się na przypadkowych obozowiczach za śmierć swojej matki. Tak, tej, która zginęła mszcząc się za jego śmierć. Durne, prawda? A jednak twórcom udało się dość krwawo i banalnie poprowadzić (niezbyt długą) całość do końca, kopiując przy tym co się da z oryginału, włącznie z finałowym pojawieniem się Jasona. Głupie to to, ale klimat lat 80-tych oddaje znakomicie i wciąż pozostaje niezłym slasherem. Tylko ta fabuła...

Piątek 13stego part III” Steve Miner. Udało się raz, czemu nie mogłoby znowu? Jason nie zginął więc w części poprzedniej, ale dalej metodycznie zabija kolejnych idiotów, znaczy młodzież, która przyjechała nad jezioro w celach... różnych. Idzie mu to bardzo dobrze, bo choć film jest jeszcze bardziej absurdalny od poprzednika (w finale z jeziora wychodzi Pamela – matka Jasona!), to po pierwsze Jason tutaj wreszcie zaczyna szaleć z maczetą, po drugie, to tutaj wkłada hokejową maskę, która stanie się jego odwiecznym atrybutem. Film sam w sobie jest bardzo średnim, no dobra, kiepskim slasherem, ale sprawił, że zaczęto myśleć nad częścią kolejną.

Piątek 13stego part IV – Ostatni Rozdział”  Joseph Zito. No i ta pojawia się wraz z odsłoną zatytułowaną „The Final Chapter”. Logiką nikt się nie przejmuje, więc Jason grasuje dalej nad jeziorem, ale w odległości od „swojego” obozu. Chyba po prostu metodycznie wykańcza każdy napotkany. W tym akurat, oprócz kolejnej partii chętnych do zabawy i rozbieranek młodzieńców i niewiast znajduje się młody, wrażliwy chłopiec – Tommy (w tej roli już rozpoznawalny, ale jeszcze stojący na progu wielkiej kariery Corey Feldman. Stanie się on nemezis Jasona. Film poza częścią pierwszą najlepszy w serii, bo choć niepozbawiony wad slasherów lat 80-tych, potrafił wycisnąć z wyświechtanej fabuły coś ciekawego, a do tego zapewnia godziwą rozrywkę wciśniętą w ramy standardowych 90-ciu minut. Po co robić dłuższe filmy?!

Piątek 13stego part V – Nowy początek”  Danny Steinmann. Widać poprzednie sprzedały się zbyt dobrze, by zrezygnować z kolejnej. I oto Jason powraca, tym razem mordując pensjonariuszy młodzieżowego zakładu resocjalizacyjnego. Oczywiście znajdującego się nad jeziorem. Znamienny jest fakt, że jednym z pacjentów jest dorosły już Tommy (dlaczego oni tak szybko rośli w latach 80-tych? W poprzedniej części, nakręconej rok wcześniej chłopak ma lat 12, rok później co najmniej 17-ście). Twórcy zaś uparcie starają się nam wmówić, że to nie Jason (no bo to nie on, w końcu nie żyje, nie?) tylko Tommy, któremu się w główce pomieszało. To mogłoby się udać, bo sam pomysł nie był zły, ale aktorstwo i fatalna fabuła rozbijają wszystko. Ta młodzież, która gra „lekko upośledzonych świrów”, dobija sztucznością i idiotyzmem. I jeszcze ten mały chłopak, który zawsze wyglądał dla mnie jakby się urwał z jakiegoś Webstera albo Cosby Show, a przynajmniej chyba wydaje mu się, że tam gra... Widać, że ktoś tu chciał zrobić rzeczywiście nowy początek, tworząc naśladowcę Jasona. Pomysł zacny, ale król jest tylko jeden. Niestety, ja muszę odpocząć od serii. Uwielbiałem ją przed laty, pałowałem się każdą odsłoną, ale chyba lata robią swoje. Na razie tylko dwie odsłony jako tako zniosły próbę czasu...

Hellraiser” Clive Barker. Natomiast ten film nie zestarzeje się nigdy. Arcydzieło Clive'a Barkera, które poraża pomysłowością i brutalnością. Czy raczej obrzydliwością. Bo w końcu to gore jest, a więc pokaz obrzydliwości, nie grozy. Jest to historia bardzo złego Franka, który przez życie szukał rozkoszy cielesnych i znalazł je w... Piekle. Udało mu się stamtąd uciec, ale by odzyskać ciało, potrzebuje ofiar. Te dostarcza mu żona jego brata, zakochana w nim Julia. I już samo to wystarczyłoby za mocny film, ale Barker dorzucił tu jeszcze Cenobitów, absolutnie oryginalne demony, które ścigają Franka i pojawiają się na wezwanie, którym jest kostka Le Marchanda, otwarta przez Ashley, pasierbicę Julii. Chociaż Cenobici pojawiają się na ekranie na krótko i dopiero po 60-ciu minutach filmu, chociaż końcówka jest po prostu idiotyczna, film i tak pozostanie dla mnie kultowym. I nie dam się przegadać.

Tyle na dziś.
Bez odbioru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz