Sześćdziesiąt osiem.
Dziś znów bez
introwertycznych ucieczek, choć z drugiej strony ujawniam swój
zachwyt nad książką i filmem w sposób, który mówi o mnie dość
dużo...
KSIĄŻKA:
„H.P. Lovecraft -
Biografia”. S.T. Joshi. Wreszcie ukończyłem to niewątpliwie
wybitne dzieło. Ale czy można być obiektywnym wobec książki,
która w tak szczegółowy, drobiazgowy i obiektywny (w większości
przypadków) sposób na ponad 1000 stron opisuje życie mojego
ulubionego pisarza? Czy można być obiektywnym, jeśli redakcję tej
książki przeprowadził mój przyjaciel i współautor – Robert
Cichowlas? I po raz trzeci spytam o obiektywizm, gdy tłumaczem jest
największy znawca i specjalista od H.P.L-a, Mateusz Kopacz, którego
chciałbym nazwać przyjacielem, niestety, nie starcza mi czasu,
erudycji i oczytania by równać się z jego poziomem... Powtórzę
jednak, biografia Lovecrafta autorstwa Joshiego to rzecz wybitna.
Spowodowała, że na całe mnóstwo rzecz spojrzałem inaczej, ba,
wciąż analizuję różne jej aspekty czy to w kategoriach filozofii
czy literatury. Wstydzę się tego, że lat temu dziesięć sam
uważałem się za speca od Loviego, bo tak naprawdę nie wiedziałem
NIC. I cieszę się, że rok temu, gdy podjąłem decyzję o
napisaniu popularno-naukowej książki związanej z Lovecraftem,
postanowiłem najpierw dokładniej przysiąść do badań, na które
mi czasu nie starczyło. Pomysł zamierzam ruszyć znowu, ale na
pewno będzie to wyglądało inaczej niż planowałem. No i na pewno będę musiał prosić o pomoc specjalistów :)
Zawsze to mówiłem,
zawsze podkreślałem, że Samotnik z Providence (ha, samotnik, dobre
sobie) to człowiek niezwykły, którego dzieła zmieniły oblicze
literatury i grozy. Nie zdawałem sobie jednak sprawy, jak wybitnym,
złożonym, ale i błądzącym był człowiekiem. Z biografii wyłania
się bowiem postać geniusza, kompletnie zagubionego w swoim własnym
świecie, nie potrafiącego często odnaleźć się w realiach świata
rzeczywistego. Jest to lektura imponująca i wstrząsająca, która
odmienia życie. Tak jak twórczość Loviego, tak jak on sam. Nawet
tyle lat po śmierci, swoją osobowością i wypowiedziami wpływa na
innych. A przede wszystkim skłania do przewartościowania wielu
aspektów własnego życia. Tak wielu, że wgłębiać się tutaj nie
będę. Chcę tylko zwrócić uwagę na jedną rzecz, która dzięki
Mateuszowi Kopaczowi, wydawnictwu SQN i paru innym osobom ostatnio
zaczyna docierać do polskich czytelników. Lovecraft nie był ojcem
i mistrzem horroru. On był mistrzem słowa pisanego, a jego żywiołem
były listy, które są wprost niewiarygodną kopalnią wiedzy,
spostrzeżeń i filozoficznych odniesień. Groza? Opowiadania? To
tylko dodatek do wybitnej twórczości epistolarnej. Warto by jeszcze
wspomnieć o wierszach, ale rozbije mi to całkiem akapit i wpis...
FILM:
„Wałęsa: Człowiek z
nadziei” Andrzej Wajda. Nie przepadam za polskim kinem. Szczególnie
w wydaniu Wajdy, który zawsze tworzył filmy nad wyraz patetyczne.
Ale może ja po prostu do nich nie dojrzałem? Pamiętam, że wbrew
wszystkim, „Pan Tadeusz”, mnie się podobał. Do tego filmu
zabierałem się jednak długo i nie byłem pewien, czy chcę go
zobaczyć. Przekonał mnie kumpel z pracy, co więcej, sam przyniósł
własną kopię DVD, żeby mnie zachęcić. No i obejrzałem.
Przykre patrzeć, czy
raczej uświadamiać sobie, jak szybko zapomina się o tym co złe
było, jak szybko znieważa się tych, którzy o wolność i spokój
naszych czasów walczyli. Bo i ja w pewnym momencie o Wałęsie
myślałem różne rzeczy, szczególnie gdy wyskakiwał mi zewsząd
ze swoją rodziną i głupkowatymi wypowiedziami. Potem zniknął, a
jego sława też mocno przygasła. A wystarczyło kilka pierwszych
minut, by wszystkie wspomnienia dzieciństwa i młodości powróciły
i uderzyły mocną falą. Wajda nie ukrywa, że tym filmem wystawił
pomnik Wałęsie. Pomnik często przekoloryzowany, bo wiele scen
nigdy w rzeczywistości nie zaistniało. A jednak jest to obraz,
który z chęcią polecę innym, z radością puszczę swym dzieciom
gdy dorosną, a swoim uczniom ze starszych klas w odpowiednim
momencie. Bo Wałęsa jest taki jak pokazał, jak zagrał go tutaj
wybitnie Robert Więckiewicz. Może i prosty, by nie rzec prostacki,
ale pewien swych racji, swej walki o wolną Polskę. To co było
potem, różne mniejsze lub większe skandale z dziećmi czy w
programach telewizyjnych nie przesłonią tego co dla naszego kraju
uczynił. I taki pomnik ja szanuję i doceniam. Doceniam też to co
zrobił Wajda. Znakomita realizacja, zdjęcia i aktorstwo, to już
standard w przypadku tego reżysera. Fakt, że akcja rozgrywa się w
miejscach, w których bywałem wielokrotnie (Stocznia Gdańska na ten
przykład) tylko wzmocniło moją empatię. Ale absolutnym
mistrzostwem jest muzyka. Wajda zrezygnował z klasycznej,
orkiestrowej oprawy, która ściskałaby patosem gdy trzeba, a
dodawała animuszu w innych momentach. Zamiast tego wykorzystał
nieśmiertelne utwory z epoki, które mówią same za siebie i
subtelniej podkreślają wymowę. Bo czy gniewne protest songi
Brygady Kryzys, Aya RL, czy wreszcie evergreen Chłopców z Placu
Broni „Wolność-kocham i rozumiem” nie wyraża więcej niż
nadęta orkiestra dęta? Czy trzeba więcej pokazać, gdy w trakcie
strajku w stoczni w tle łupie Proletaryat ze swoim „Hej, naprzód
marsz?”. Zabawne, ale Wajda nakręcił właśnie swój najlepszy
film w moim mniemaniu. Za humor, za pomnik, za muzykę i podejście.
Wielkie brawa. Ja jestem świadom pewnych nagięć, umowności i tego, że ten film ma bardzo dużo wad, które nie zapewnią mu miejsca pośród klasyków. Ale ma tę wspomnianą w tytule nadzieję, chęć do życia i walki o swoje, która czyni go dla mnie wyjątkowym. Bo takie filmy też są potrzebne.
GRA:
„Alice: Madness
Returns”. Wreszcie skończyłem. Uff. Początek był średniawy,
końcówka duużo lepsza. Szczegóły w recenzji na HO.
Tyle na dziś.
Bez odbioru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz