Pięćdziesiąt osiem
Niech strzelą korki
szampana! Wyszedł „Bóg Horror Ojczyzna: Złego Początki”.
Mariusz Orzeł Wojteczek jest wielki! Dzięki jego „Oficynie
Wydawniczej Literat” jedna z najbrutalniejszych książek w Polsce
trafiła na papier. Dorównuje jej chyba tylko „Pradawne Zło”,
że tak bezczelnie zażartuję. Jestem równie podekscytowany jak co
niektórzy z Was i również z niecierpliwością czekam na swój
egzemplarz. Może już wkrótce, na pewno najpóźniej w przyszłym
tygodniu. Tom drugi, spytacie? Może w przyszłym miesiącu...
Cieszmy się tą chwilą, jest bowiem co świętować.
Chwila smutku i toast
pamięci wznoszę wirtualnym szampanem abstynenta za pamięć Jakuba
Wojnarskiego, o którego śmierci dowiedziałem się dzisiaj. Znany
co poniektórym jako lider NIEGRZECZNEJ PENSJONARKI, szef Klang
Terror Records odszedł po nierównej walce z chorobą. Spotkaliśmy
się tylko raz przed laty, wiele potem korespondowaliśmy, mieliśmy
kiedyś wspólne plany muzyczne, ale czas je zweryfikował, dziś
rzec by można - ostatecznie.
W ostatnich dniach
poświęciłem się jedynie pisaniu powieści „Utrapieni”, bo
mnie Robert pogania, ale i tak nie mam na nią tyle czasu ile bym
chciał. Niemniej, idziemy ostro do przodu. No i daliśmy wywiad do
czeskiego „Howarda”. Dziękujemy, Honza!
Wyszedł „Krwawnik”,
jak zwykle przesłany wzorcowo przez Kostnicę wraz z gadżetami i o
czasie. Tak, nawiązuję do tego, że egzemplarza autorskiego „Księgi
wampirów” nie mam do dziś. Studio Truso troszeczkę chyba
przesadza. Inni się jednak wykłócają, poczekam. Niemniej zaczynam
się bardzo gniewać. Co do „Krwawnika” zaś... Nie zdążyłem
przeczytać całości i szczerze się boję. Ogarnąłem tylko
tradycyjnie swoje opowiadania i o ile jedno jest całkiem całkiem,
to drugie już niekoniecznie... Strach pomyśleć - inni będą ode
mnie lepsi :)
Muzycznie zaś kolejny
przełom, to znaczy dzięki Radkowi Nowickiemu ksyw wszelakich,
stałem się posiadaczem kultowych klawiszy, na których rejestrowano
słynny materiał Agalirept. Tym samym, nastąpią wkrótce kolejne
nagrania, a Acrybia zrealizuje nowy materiał najpóźniej latem.
Nowy/stary skład krzepnie, ale idzie ku lepszemu. Jak nie
najlepszemu. Niestety, po dwunastu latach, opuścił nas ostatecznie
Sezmoth, który stwierdził, że jest „martwy twórczo”. Nie mogę
nikogo do niczego zmuszać, stojąc zaś w miejscu i czekając, sam
stanę się martwy.
Damage Case ma już osiem
nowych numerów, finał coraz bliżej, nowa płyta też może zostać
nagrana przed wakacjami. No i Wilcy. Nie mam pojęcia, kiedy się
ukażą. Wszyscy schowali się za filar i bądź tu mądry. Żeby nie
było, w tym tygodniu czas ruszyć też z grind/deathowym projektem.
Wszystko zależy od organizacji czasowej.
A z zupełnie innej
beczki. Ostatnio ustrzegłem się przed nabyciem gry „Rambo: Video
Game”, niemniej, poczekam aż stanieje, sam zaś nabrałem ochoty
na powrót do filmów z rzeczonym bohaterem. Zanim wybrałem właściwy
tytuł, włączyłem TV, a tam:
FILMY:
„Rocky” John G.
Avildsen . Niespodzianka, prawda? Jestem pewien, że już pisałem
o tym filmie. Dodam więc, że za każdym razem nie mogę się
nadziwić, jaki potencjał tkwił i w Stallone'm i w całej tej
historii, która później tak rozmieniła się na drobne. Pierwsza
część jednak za każdym razem podoba mnie się coraz bardziej i
niezmiennie uważam ten film za wybitny. Zaryzykuję nawet
stwierdzenie, że gdyby nie pozostałe filmy, ten jeden uczyniłby
Sly'a nie aktorem akcji, a twórcą uznanym i bardzo cenionym. Gdyby
zaś nie kontynuacje, nikt by się nie uśmiechał litościwie na
myśl o tym tytule, lecz wspominał z dumą – jak „Wściekłego
byka” czy „Za wszelką cenę”. Bo to jest film najwyższej
klasy. Koniec, kropka. Kto twierdzi inaczej może wyjść ze mną na
ring.
„John Rambo”
Sylvester Stallone. Czwarta
część kultowego cyklu i powrót po latach niezwykłego bohatera.
Również przypadkiem złapana w TV. Tym razem nieustraszony i
niepokonany Rambo rozbija armię w Birmie. Dlaczego? Bo go
sprowokowali, a on przecież nie chciał. Prosili go tylko by
podwiózł pomoc medyczną na tereny ogarnięte wojną. A dalej?
Dalej jest cudownie! Ten film to dokładnie to, czego oczekiwałem od
kontynuacji. Z tą różnicą, że jest czymś więcej niż kultowe,
choć średnie części druga i trzecia. Nie dorasta, oczywiście, do
dramatyzmu „jedynki”, ale jest filmem wybornym. Brutalnym,
mocnym, dosadnym, a jednocześnie tak cudownie oldschoolowym i
niepoprawnym politycznie. A nawiązania do klasyków z Dziką Bandą
na czele... Miodzio. To nie jest film wybitny. Nawet nie jest
świetny. Ale jest po prostu mistrzostwem w swojej klasie. Widziałem
z pięć razy i już się waham, czy DVD nie odnaleźć na półce...
„Muppety: Poza
prawem” James Bobin. Ha! I znów niespodzianka. Zabrałem córkę
do kina, bo synuś jeszcze za mały. I jakże się zdziwiłem, gdy po
kiepskiej części pierwszej (nie liczę na chwilę odsłon z wieku
ubiegłego) sequel okazuje się tym czego od Muppetów oczekiwałem.
Absurdalną komedią pełną równie dzikiego humoru i gwiazd
światowej klasy w epizodach. Christopher Waltz walcujący z potworem
w Teatrze Narodowym w Berlinie. Salma Hayek tratowana przez byki w
Madrycie. Dany Treyo
w gułagu w Rosji. I wiele, wiele innych.
Bawiliśmy się świetnie.
„Pręgi” Magdalena
Piekorz. Nieistotne, dlaczego naszło mnie, by wygrzebać ten
film z naszej domowej DVD-teki. Ale zachciało się mnie i już, a
poza tym, czasem warto siąść z żoną i wyciszyć się po stresach
dnia codziennego. „Pręgi” to film, który kiedyś wzbudził
spory zamęt i bardzo wysoko oceniono go z przeróżnych powodów.
Nieważne już dziś jakich. Ale warto wspomnieć, że reprezentował
nas w walce o Oscara. Nie miał szans. Historia chłopca,
maltretowanego przez ojca i pytanie, czy dziecko, gdy dorośnie
będzie takie samo? W filmie tym zawsze ujmował mnie wybitny Jan
Frycz. Z jednej strony okrutny i nad wyraz wymagający, z drugiej
jednak wyraźnie starający się i nie potrafiący kochać. W drugiej
zaś dominuje Michał Żebrowski, jako dorosła ofiara, teraz
próbująca odnaleźć miłość w życiu. Bo Żebrowski grać
potrafi. Szkoda, że w Polsce nie ma co. Co do całości... Wiem, że
całość została złagodzona w stosunku do pierwowzoru
literackiego. Akurat to odbieram jak plus filmu, bo czasem powiedzieć
i pokazać mniej, to lepiej. Szwankuje mi jednak finał. Na siłę
hollywoodzki i troszeczkę zbyt szybko rozwiązany. Sprawia to, że
film zamiast być znakomitym, jest tylko dobrym. Wartym obejrzenia.
KSIĄŻKI:
„Dziewicza podróż”
Grahama Mastertona. Obyczajówka
Mastiego rozgrywająca się na gigantycznym transatlantyku, gdzie
dochodzi do wielu ludzkich dramatów, skandali seksualnych oraz
wielkich intryg i przekrętów. Lubię historyczne tła w tego typu
powieściach Mastiego, bowiem nigdzie indziej nie dba tak on o realia
i detale. Równie niebanalne są zazwyczaj intrygi, choć tutaj
finału akurat można się było spodziewać. Liczni i ciekawi
bohaterowie przykuwają uwagę, nie chciało mnie się jednak
sprawdzać, które z nich są autentycznymi postaciami i ile w tym
wszystkim prawdy. Osobiście nie wierzę, by było jej choć trochę,
bo choć lata 20-ste ubiegłego wieku słynęły z rozwiązłości
seksualnej, to ten temat u Mastiego mam przedawkowany. Dla
zainteresowanych będzie to pewnie alternatywna wersja Titanica.
Czyli warto.
GRY:
Uruchomiłem
trzy. Need For Speed: World
i po kilku wyścigach się znudziłem... Odpaliłem Dead
Space, przeszedłem pierwszy
rozdział utyskując na sterowanie i zaciąłem się pewnym momencie
na tyle, że nie chce mnie się kombinować dalej. Gram dla relaksu i
w wolnych, rzadkich chwilach, nie mam czasu na zawziętą
eksplorację. Call me casual... No i Alice Madness Returns.
Czekałem na tę grę dziesięć lat. Potem jeszcze cztery, aż ją
dorwałem. I tak co w nią gram, to chce mnie się wrócić do
jedynki. Klimat jako taki jest, ale jakieś toto na siłę. A
muzyka... Szkoda gadać. Tutaj mogę grać bez głośników.
Soundtrack od tamtej wciąż jest przeze mnie słuchany.
Tyle na dziś.
Bez odbioru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz