Pięćdziesiąt siedem.
Po niezwykle intensywnym
okresie, czas trochę odpocząć. Nie chce mnie się nic komentować, o niczym wspominać, nic roztrząsać.
Nie chodzi o to, że nic
nie robię. Nie umiem. Większość czasu zabrała mi ostatnio praca
zawodowa, ale w tak zwanym międzyczasie udało mi się przeprowadzić
kolejny wywiad-marzenie, tym razem z Jarosławem „Jaro.Slavem”
Szubrychtem, którego przepytałem na okoliczność wydania
niezwykłych „Kołysanek” LUX OCCULTY. Wywiad ukaże się na
łamach Atmospheric Magazine (wkrótce- jeśli w sieci, jakoś tak-
jeśli na papierze). DAMAGE CASE ostro pracuje nad nowym materiałem,
będzie to niewątpliwy killer w swojej klasie. Uparcie też piszę
„Utrapionych” z Robertem. Prawie 2/3 za nami. Jak się zepniemy,
to do maja powinniśmy skończyć. A odkąd panie w sklepach
zaczepiają mnie i pytają o moje książki, zaczynam się czuć
niepewnie i jednocześnie zobowiązany. Bo skoro „Gazeta Malborska”
pisze, że ja piszę książkę o Malborku, to trzeba ją też jak
najszybciej skończyć. A „Nienasycony” jest dopiero drugi w
kolejce do skończenia. Chociaż, kto to wie. Ja muszę odpocząć,
bo fizycznie i psychicznie jestem ostatnio wyczerpany. Szczególnie,
gdy myślę o polskim horrorze, choć nie tylko dlatego.
Po prostu.
Dostałem od żony
„Disciples II – Goleden Edition” ze wszelakimi dodatkami,
dzięki dobrodziejstwu Internetu, usługom Origin i cynkowi od dwóch
znajomych stałem się też posiadaczem „Dead Space”, „Alice:
Madness Returns”, „BattleField: 1942” i „Need For Speed:
World”. Alicja kosztowała 9 zeta, reszta była gratis. Niech żyje
rozwój technologiczny. Swojego „Batman: Arkham City” nie udało
mnie się uruchomić do dziś, bo mój napęd już umiera. Ale
zmierzam do tego, że planuję w najbliższym czasie skupić się na
relaksacyjnym odmóżdżeniu, zanim „odwiozą mnie do Tworek” -
jak rzekł Krzysztof Kowalewski w kultowym filmie. Żeby nie żona i
dzieci, pewnie by się tak skończyło...
Dlatego odmóżdżam się
i filmowo i książkowo.
„Elektra” Rob
Bowman. Ot, trafiło się ostatnio przypadkiem. Niejako
kontynuacja nieszczęsnego „Daradevila”, ale bez Afflecka i
Daradevila. Elektra jest zabójczynią, ma wykonać kolejne zlecenie,
ale gdy odkrywa kogo i dlaczego ma zgładzić, dopadają ją
skrupuły. Koniec końców, walczy z armią mutantów i wojowników
ninja. Gupie toto, ale ogląda się całkiem znośnie, poziom też
jest niezgorszy, a dziesięć razy lepszy niż w przypadku
wspomnianego ślepca w lateksie.
„Liga Niezwykłych
Dżentelmenów” Stephen Norrington. Ha! Alan Quatermain, Mina
Harker, Doktor Jekyll/Pan Hyde, Kapitan Nemo, Dorian Grey,
Niewidzialny Człowiek i Tomek Sawyer kontra morderczy profesor
Moriarty. Wszystko w konwencji wybuchów, science-fiction i
niewiarygodnych pojedynków i demolek. Misz-masz totalny, promowany
jako superbohaterowie z czasów przed superbohaterami. I to się
zgadza. A wszystko to jest na tyle durnowate i zabawne, że podoba
mnie się coraz bardziej za każdym razem gdy to oglądam i coraz
mniej kręcę nosem na przegięcia wszelakie. Najważniejsze jednak,
że całość współgra z doskonałą obsadą, z Seanem Connery'm na
czele.
„Labirynt Fauna”
Guillermo del Toro. No, to akurat film rozrywkowy nie jest, ale
szedł w telewizji, nie mogłem więc odpuścić. Wstrząsająca
historia małej dziewczynki, która by uciec od koszmaru wojny oddala
się coraz bardziej w świat mrocznych fantazji, które mają
udowodnić, że jest prawdziwą księżniczką z magicznej krainy.
Próby są straszne i niebezpieczne, jeszcze straszniejsza jest
jednak rzeczywistość Hiszpanii targanej wojną domową. Film
momentami piękny, momentami przerażająco brutalny. A nade wszystko
bardzo smutny. Choć niepozbawiony nadziei. Jeden z niewielu
nakręconych w ostatnich latach, które warto obejrzeć. I to nie
raz.
KSIĄŻKI:
„Wyznawcy Płomienia”
Graham Masterton. Stara, ale jara (dosłownie) opowieść o tym
jak to naziści za pomocą eksperymentów i pieśni Wagnera po raz
kolejny próbowali zapanować nad światem. A we wszystko to zostaje
wplątany właściciel restauracji, którego narzeczona popełnia
samobójstwo przez samopodpalenie. I wkrótce potem do niego wraca.
To książka z tych, gdzie Mastiemu udaje się lawirować mistrzowsko
na pograniczu wciągającego horroru i dość idiotycznych rozwiązań.
W ogólnym rozrachunku jednak całość wypada korzystnie, a kilka
scen na pewno zostaje w pamięci na długo. Działałem kiedyś w
kwestii stworzenia słuchowiska z tej książki. Dotąd się nie
udało, ale sprawa nie jest całkiem przegrana.
„Śpiączka”
Graham Masterton. A to już najnowsza powieść autora, w której
młody mężczyzna ulega wypadkowi, w wyniku którego traci pamięć.
Rekonwalescencję przechodzi w odosobnionym ośrodku w idyllicznym
górskim miasteczku. Od początku wszystko zdaje się być nad wyraz
idealne, ponadto bohater ma wrażenie, że jest bezustannie
obserwowany przez innych mieszkańców, pojawiających się nocami
niczym duchy pod oknami. Z jednej strony jest to intrygująca powieść
w stylu „Strefy Mroku”, niepozbawiona nastroju i specyficznej
dozy tajemnicy, z drugiej strony, dość łatwo przewidzieć
zakończenie, a sceny erotyczne są naciągane nawet jak na Mastiego.
Jeśli jednak przymknąć na to oko, dostajemy solidną i spełniającą
swe zadania książkę, świetnie wpisującą się w konwencję
historii o duchach.
„Muzyka z Zaświatów”
Graham Masterton. Tu mamy podobny wątek jak we wspomnianej
„Śpiączce” i równie łatwo domyślić się tego kto tu jest
duchem, a kto żywą postacią. A historia opowiada o utalentowanym
muzyku, który nawiązuje romans ze swoją sąsiadką. Znajomość ta
doprowadzi go do podróży po Europie, w trakcie której będzie
świadkiem tragicznych i brutalnych zdarzeń. Finał też można
przewidzieć, choć trzeba przyznać, że zawarto w nim parę
intrygujących zwrotów akcji, a perfidia i okrucieństwo głównego
oponenta robi wrażenie. Dostajemy więc zręcznie skonstruowaną i
zapadającą w pamięć „ghost story”. Taką, za jakie Mastiego
lubię najbardziej. Jeszcze żeby nie ta okładka ze ślubu czyjegoś
zapewne...
„Śmiertelne Sny”
Graham Masterton. Tak, to już patologia. Pierwsza część
Wojowników Snów zapadła mi w pamięć na długo, ale to za sprawą
groteskowych kostiumów bohaterów i ogólnego infantylizmu bijącego
z tej powieści.. A trzeba wspomnieć, że i ja byłem nastolatkiem,
kiedy to czytałem. Była to jednak z książek, które odepchnęły
mnie na jakiś czas od Mastertona. Druga część zaczyna się
mroczną historią snów chłopca, które to sny doprowadzają
najpierw do zdemolowania sypialni jego opiekunów, potem do brutalnej
śmierci macochy i kalectwa ojca. Za sprawą stoi pradawny demon,
którego pokonać mogą oczywiście tylko Wojownicy Nocy. Problem w
tym, że na świecie nie zostało ich zbyt wielu. Przypadkiem,
większość z nich znajduje się w ośrodku, w którym leczy się
ojciec chłopca. Skoro i tak są przykuci do wózka, cóż stoi na
przeszkodzie zasnąć i w lśniącej zbroi, z kuriozalnym imieniem
ruszyć do walki? Brak laski Mojżesza. Naprawdę. Masterton osiąga
tu szczyty infantylizmu. Wręcz jakby sam zastanawiał się, co tu
jeszcze głupkowatego wcisnąć. Wszystko to takie
amerykańsko-młodzieżowo-tandetne. Straszna nuda.
„Nocna Plaga”
Graham Masteton. Patologii ciąg dalszy. Z tą różnicą, że w
przeciwieństwie do poprzednich części cyklu Wojownicy Nocy, tutaj
jest ostro, brutalnie i prawdziwie horrorowo. Przynajmniej przez
większość czasu. Oto znany skrzypek zostaje brutalnie pobity i
zgwałcony przez dziwacznego karła, a skutkiem tego, oprócz obrażeń
fizycznych i psychicznych są koszmarne sny. Zwiastują one nadejście
Plagi, wirusa, który zagraża całemu światu. Powstrzymać go mogą,
oczywiście, tylko Wojownicy Nocy. Tutaj jest Masti jakiego znam i
lubię. Brutalny, szokujący, zaskakujący. Ale są też
przewidywalni Wojownicy Nocy w swoich kostiumach a la Power Rangers z
ksywami jak garażowi metalowcy z lat 80-tych i z talentami tak
kuriozalnymi, że wstyd o tym mówić, a co dopiero napisać. Koniec
końców, najlepsza odsłona cyklu, jedna ze słabszych powieści
autora. Czas odpocząć od Mastertona na jakiś czas. A przynajmniej
od jego horrorów.
„H.P. Lovecraft –
Biografia” S.T Joshi. „A tymciasem” jak mawia mój synuś,
podczytuję sobie biblię lovecraftowila i nadziwić się nie mogę
złożoności mistrza, jego talentom i przekleństwu. W odróżnieniu
od Mastich, czytam w tempie normalnym, bez stosowania technik
„szybkiego czytania”, dlatego dopiero 200 stron za mną. I całe
800 przede mną. Uwielbiam rozsmakowywać się w takich lekturach.
Tyle na dziś.
Bez odbioru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz