niedziela, 30 marca 2014

Odmóżdżam się...

Pięćdziesiąt siedem.
Po niezwykle intensywnym okresie, czas trochę odpocząć. Nie chce mnie się nic komentować, o niczym wspominać, nic roztrząsać.
Nie chodzi o to, że nic nie robię. Nie umiem. Większość czasu zabrała mi ostatnio praca zawodowa, ale w tak zwanym międzyczasie udało mi się przeprowadzić kolejny wywiad-marzenie, tym razem z Jarosławem „Jaro.Slavem” Szubrychtem, którego przepytałem na okoliczność wydania niezwykłych „Kołysanek” LUX OCCULTY. Wywiad ukaże się na łamach Atmospheric Magazine (wkrótce- jeśli w sieci, jakoś tak- jeśli na papierze). DAMAGE CASE ostro pracuje nad nowym materiałem, będzie to niewątpliwy killer w swojej klasie. Uparcie też piszę „Utrapionych” z Robertem. Prawie 2/3 za nami. Jak się zepniemy, to do maja powinniśmy skończyć. A odkąd panie w sklepach zaczepiają mnie i pytają o moje książki, zaczynam się czuć niepewnie i jednocześnie zobowiązany. Bo skoro „Gazeta Malborska” pisze, że ja piszę książkę o Malborku, to trzeba ją też jak najszybciej skończyć. A „Nienasycony” jest dopiero drugi w kolejce do skończenia. Chociaż, kto to wie. Ja muszę odpocząć, bo fizycznie i psychicznie jestem ostatnio wyczerpany. Szczególnie, gdy myślę o polskim horrorze, choć nie tylko dlatego.
Po prostu.
Dostałem od żony „Disciples II – Goleden Edition” ze wszelakimi dodatkami, dzięki dobrodziejstwu Internetu, usługom Origin i cynkowi od dwóch znajomych stałem się też posiadaczem „Dead Space”, „Alice: Madness Returns”, „BattleField: 1942” i „Need For Speed: World”. Alicja kosztowała 9 zeta, reszta była gratis. Niech żyje rozwój technologiczny. Swojego „Batman: Arkham City” nie udało mnie się uruchomić do dziś, bo mój napęd już umiera. Ale zmierzam do tego, że planuję w najbliższym czasie skupić się na relaksacyjnym odmóżdżeniu, zanim „odwiozą mnie do Tworek” - jak rzekł Krzysztof Kowalewski w kultowym filmie. Żeby nie żona i dzieci, pewnie by się tak skończyło...
Dlatego odmóżdżam się i filmowo i książkowo.

FILMY:

Elektra” Rob Bowman. Ot, trafiło się ostatnio przypadkiem. Niejako kontynuacja nieszczęsnego „Daradevila”, ale bez Afflecka i Daradevila. Elektra jest zabójczynią, ma wykonać kolejne zlecenie, ale gdy odkrywa kogo i dlaczego ma zgładzić, dopadają ją skrupuły. Koniec końców, walczy z armią mutantów i wojowników ninja. Gupie toto, ale ogląda się całkiem znośnie, poziom też jest niezgorszy, a dziesięć razy lepszy niż w przypadku wspomnianego ślepca w lateksie.

Liga Niezwykłych Dżentelmenów” Stephen Norrington. Ha! Alan Quatermain, Mina Harker, Doktor Jekyll/Pan Hyde, Kapitan Nemo, Dorian Grey, Niewidzialny Człowiek i Tomek Sawyer kontra morderczy profesor Moriarty. Wszystko w konwencji wybuchów, science-fiction i niewiarygodnych pojedynków i demolek. Misz-masz totalny, promowany jako superbohaterowie z czasów przed superbohaterami. I to się zgadza. A wszystko to jest na tyle durnowate i zabawne, że podoba mnie się coraz bardziej za każdym razem gdy to oglądam i coraz mniej kręcę nosem na przegięcia wszelakie. Najważniejsze jednak, że całość współgra z doskonałą obsadą, z Seanem Connery'm na czele.

Labirynt Fauna” Guillermo del Toro. No, to akurat film rozrywkowy nie jest, ale szedł w telewizji, nie mogłem więc odpuścić. Wstrząsająca historia małej dziewczynki, która by uciec od koszmaru wojny oddala się coraz bardziej w świat mrocznych fantazji, które mają udowodnić, że jest prawdziwą księżniczką z magicznej krainy. Próby są straszne i niebezpieczne, jeszcze straszniejsza jest jednak rzeczywistość Hiszpanii targanej wojną domową. Film momentami piękny, momentami przerażająco brutalny. A nade wszystko bardzo smutny. Choć niepozbawiony nadziei. Jeden z niewielu nakręconych w ostatnich latach, które warto obejrzeć. I to nie raz.

KSIĄŻKI:
Wyznawcy Płomienia” Graham Masterton. Stara, ale jara (dosłownie) opowieść o tym jak to naziści za pomocą eksperymentów i pieśni Wagnera po raz kolejny próbowali zapanować nad światem. A we wszystko to zostaje wplątany właściciel restauracji, którego narzeczona popełnia samobójstwo przez samopodpalenie. I wkrótce potem do niego wraca. To książka z tych, gdzie Mastiemu udaje się lawirować mistrzowsko na pograniczu wciągającego horroru i dość idiotycznych rozwiązań. W ogólnym rozrachunku jednak całość wypada korzystnie, a kilka scen na pewno zostaje w pamięci na długo. Działałem kiedyś w kwestii stworzenia słuchowiska z tej książki. Dotąd się nie udało, ale sprawa nie jest całkiem przegrana.


Śpiączka” Graham Masterton. A to już najnowsza powieść autora, w której młody mężczyzna ulega wypadkowi, w wyniku którego traci pamięć. Rekonwalescencję przechodzi w odosobnionym ośrodku w idyllicznym górskim miasteczku. Od początku wszystko zdaje się być nad wyraz idealne, ponadto bohater ma wrażenie, że jest bezustannie obserwowany przez innych mieszkańców, pojawiających się nocami niczym duchy pod oknami. Z jednej strony jest to intrygująca powieść w stylu „Strefy Mroku”, niepozbawiona nastroju i specyficznej dozy tajemnicy, z drugiej strony, dość łatwo przewidzieć zakończenie, a sceny erotyczne są naciągane nawet jak na Mastiego. Jeśli jednak przymknąć na to oko, dostajemy solidną i spełniającą swe zadania książkę, świetnie wpisującą się w konwencję historii o duchach.

Muzyka z Zaświatów” Graham Masterton. Tu mamy podobny wątek jak we wspomnianej „Śpiączce” i równie łatwo domyślić się tego kto tu jest duchem, a kto żywą postacią. A historia opowiada o utalentowanym muzyku, który nawiązuje romans ze swoją sąsiadką. Znajomość ta doprowadzi go do podróży po Europie, w trakcie której będzie świadkiem tragicznych i brutalnych zdarzeń. Finał też można przewidzieć, choć trzeba przyznać, że zawarto w nim parę intrygujących zwrotów akcji, a perfidia i okrucieństwo głównego oponenta robi wrażenie. Dostajemy więc zręcznie skonstruowaną i zapadającą w pamięć „ghost story”. Taką, za jakie Mastiego lubię najbardziej. Jeszcze żeby nie ta okładka ze ślubu czyjegoś zapewne...

Śmiertelne Sny” Graham Masterton. Tak, to już patologia. Pierwsza część Wojowników Snów zapadła mi w pamięć na długo, ale to za sprawą groteskowych kostiumów bohaterów i ogólnego infantylizmu bijącego z tej powieści.. A trzeba wspomnieć, że i ja byłem nastolatkiem, kiedy to czytałem. Była to jednak z książek, które odepchnęły mnie na jakiś czas od Mastertona. Druga część zaczyna się mroczną historią snów chłopca, które to sny doprowadzają najpierw do zdemolowania sypialni jego opiekunów, potem do brutalnej śmierci macochy i kalectwa ojca. Za sprawą stoi pradawny demon, którego pokonać mogą oczywiście tylko Wojownicy Nocy. Problem w tym, że na świecie nie zostało ich zbyt wielu. Przypadkiem, większość z nich znajduje się w ośrodku, w którym leczy się ojciec chłopca. Skoro i tak są przykuci do wózka, cóż stoi na przeszkodzie zasnąć i w lśniącej zbroi, z kuriozalnym imieniem ruszyć do walki? Brak laski Mojżesza. Naprawdę. Masterton osiąga tu szczyty infantylizmu. Wręcz jakby sam zastanawiał się, co tu jeszcze głupkowatego wcisnąć. Wszystko to takie amerykańsko-młodzieżowo-tandetne. Straszna nuda.

Nocna Plaga” Graham Masteton. Patologii ciąg dalszy. Z tą różnicą, że w przeciwieństwie do poprzednich części cyklu Wojownicy Nocy, tutaj jest ostro, brutalnie i prawdziwie horrorowo. Przynajmniej przez większość czasu. Oto znany skrzypek zostaje brutalnie pobity i zgwałcony przez dziwacznego karła, a skutkiem tego, oprócz obrażeń fizycznych i psychicznych są koszmarne sny. Zwiastują one nadejście Plagi, wirusa, który zagraża całemu światu. Powstrzymać go mogą, oczywiście, tylko Wojownicy Nocy. Tutaj jest Masti jakiego znam i lubię. Brutalny, szokujący, zaskakujący. Ale są też przewidywalni Wojownicy Nocy w swoich kostiumach a la Power Rangers z ksywami jak garażowi metalowcy z lat 80-tych i z talentami tak kuriozalnymi, że wstyd o tym mówić, a co dopiero napisać. Koniec końców, najlepsza odsłona cyklu, jedna ze słabszych powieści autora. Czas odpocząć od Mastertona na jakiś czas. A przynajmniej od jego horrorów.


H.P. Lovecraft – Biografia” S.T Joshi. „A tymciasem” jak mawia mój synuś, podczytuję sobie biblię lovecraftowila i nadziwić się nie mogę złożoności mistrza, jego talentom i przekleństwu. W odróżnieniu od Mastich, czytam w tempie normalnym, bez stosowania technik „szybkiego czytania”, dlatego dopiero 200 stron za mną. I całe 800 przede mną. Uwielbiam rozsmakowywać się w takich lekturach.

Tyle na dziś.
Bez odbioru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz