niedziela, 20 kwietnia 2014

Eskapizm i sublimacja

Sześćdziesiąt.
Miała być teraz kolejna odsłona muzycznych podróży, ale to może jutro. Psychicznie i fizycznie nie mam siły, więc uprawiam eskapizm z dodatkiem sublimacji. W kwestii sublimacji, DAMAGE CASE zarejestrowało 10 utworów demo na nowy album, który zaczniemy nagrywać zapewne w maju. W kwestii eskapizmu, lista poniżej.

Na tapecie”
FILMY:

Czarny orzeł” Eric Karson. W cyklu filmy kopane za 75 groszy. Akcja rozgrywa się w okresie zimnej wojny, a głównymi antagonistami są agent CIA i strony przeciwnej. Celem, zatopiony okręt. Sztampa na maksa, której nie pomaga nawet Van Damme w jednej ze wczesnych ról. Da się to obejrzeć, uśmiechnąć z politowaniem kilka razy, ale zestarzało się toto bezlitośnie.

Amazonka w ogniu” Luis Llosa. Mój „ulubiony” aktor, Craig Shaffer, wciela się tym razem w narwanego dziennikarza, który wyjeżdża do dżungli amazońskiej, gdzie nawiązuje płomienny romans z Sandrą Bullock i broni zaciekle lasów przed wycinką. To też film za 75 groszy i z żalem stwierdzam, że niewart nawet tyle. A Shaffer gra równie żałośnie jak zawsze. Skąd on się wziął?

Królowie Nocy” Mark Joffe. Film tak stary, że chyba nawet Nicole Kidman nie pamięta, że w nim grała. Grupka młodzieży ćwiczy się w sztukach walki, a nocami urządza sobie specyficzne gry w opuszczonej fabryce. Koniec końców gra w końcu przerodzi się w prawdziwą walkę, bo... Nie powiem, bo to film, który można, choć nie trzeba obejrzeć. Kidman jest prawie w ogóle do siebie niepodobna (brak hollywoodzkiego sznytu), a australijskie karate to takie kuriozum, że warto rzucić okiem. Za 75 groszy.

W szklanej klatce” Augustin Villaronga. Oj, ten film nie należał do odmóżdżających. Hiszpanie potrafią orać psychikę jak mało kto. Hitlerowski zbrodniarz, który dokonywał eksperymentów na dzieciach, a także krzywdził je w przeróżne odrażające sposoby jest kaleką uzależnionym od szklanej maszyny podtrzymującej jego oddech. Tak spędza lata powojenne i tak zastaje go nowy, młody i przystojny pielęgniarz Angelo. Rozpoczyna się upiorna rozgrywka między katem i ofiarą. I choć wielu rzeczy można domyślić się od początku, to rozegranie całości imponuje duszną, przerażającą atmosferą, popartą znakomitymi „zimnymi” zdjęciami i ambientowo-industrialną antymuzyką. Dodatkowo wrażenie robią dialogi i wolne tempo akcji, które spycha film w stronę dramatu, by w kilku straszliwych scenach zaatakować zmysły widza prawdziwym horrorem. Niełatwy, ciężki film. Zdecydowanie nie dla każdego.

Ritual Suicide” Kinji Fukasaku. Ten to już nie wiem dla kogo. Japońskie „dzieło” w konwencji „Guinea Pig” nie dorastające jednak do pięt wstrząsającym oryginałom. Młoda dziewczyna ogląda album ze zdjęciami samobójców i sama odbiera sobie życie rozcinając sobie brzuch. I już. Napisy końcowe. Po co to komu? Japończycy są jednak bardzo specyficzni.

KSIĄŻKI:

„Kajmany” Guy N. Smith. Takie książki też ryją mózg. Nie dość, że Smith pisze albo fatalnie, albo ciężko, albo topornie (tu akurat opcja trzecia), to jeszcze tłumacz na przemian wprowadza kajmany i aligatory, mnoży kuriozalne zdania i wyczynia cuda wszelakie, kalecząc tę i tak nieszczęśliwą powieść. Mogłaby być dobra, albo chociaż kultowo kiepska, a jest tragiczna. Kajman, który w pościgu spada ze schodów, inny atakujący rodzinę w sypialni, bzdura na bzdurze, konwencja klasy B nie dźwignie niektórych porażek logicznych. Ja też. Mimo że lubię czasem odmóżdżającą tandetę, tym razem z trudem dobrnąłem do finału. Który był oczywiście kuriozalnie idiotyczny.
Tyle na dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz