Sześćdziesiąt.
Miała być teraz kolejna odsłona
muzycznych podróży, ale to może jutro. Psychicznie i fizycznie nie
mam siły, więc uprawiam eskapizm z dodatkiem sublimacji. W kwestii
sublimacji, DAMAGE CASE zarejestrowało 10 utworów demo na nowy
album, który zaczniemy nagrywać zapewne w maju. W kwestii
eskapizmu, lista poniżej.
Na tapecie”

FILMY:
„Czarny orzeł” Eric Karson.
W cyklu filmy kopane za 75 groszy. Akcja rozgrywa się w okresie
zimnej wojny, a głównymi antagonistami są agent CIA i strony
przeciwnej. Celem, zatopiony okręt. Sztampa na maksa, której nie
pomaga nawet Van Damme w jednej ze wczesnych ról. Da się to
obejrzeć, uśmiechnąć z politowaniem kilka razy, ale zestarzało
się toto bezlitośnie.

„
Amazonka w ogniu” Luis Llosa.
Mój „ulubiony” aktor, Craig Shaffer, wciela się tym razem w
narwanego dziennikarza, który wyjeżdża do dżungli amazońskiej,
gdzie nawiązuje płomienny romans z Sandrą Bullock i broni zaciekle
lasów przed wycinką. To też film za 75 groszy i z żalem
stwierdzam, że niewart nawet tyle. A Shaffer gra równie żałośnie
jak zawsze. Skąd on się wziął?

„
Królowie
Nocy” Mark Joffe. Film tak stary, że chyba nawet Nicole
Kidman nie pamięta, że w nim grała. Grupka młodzieży ćwiczy się
w sztukach walki, a nocami urządza sobie specyficzne gry w
opuszczonej fabryce. Koniec końców gra w końcu przerodzi się w
prawdziwą walkę, bo... Nie powiem, bo to film, który można, choć
nie trzeba obejrzeć. Kidman jest prawie w ogóle do siebie
niepodobna (brak hollywoodzkiego sznytu), a australijskie karate to
takie kuriozum, że warto rzucić okiem. Za 75 groszy.

„
W szklanej klatce” Augustin
Villaronga. Oj, ten film nie należał do odmóżdżających.
Hiszpanie potrafią orać psychikę jak mało kto. Hitlerowski
zbrodniarz, który dokonywał eksperymentów na dzieciach, a także
krzywdził je w przeróżne odrażające sposoby jest kaleką
uzależnionym od szklanej maszyny podtrzymującej jego oddech. Tak
spędza lata powojenne i tak zastaje go nowy, młody i przystojny
pielęgniarz Angelo. Rozpoczyna się upiorna rozgrywka między katem
i ofiarą. I choć wielu rzeczy można domyślić się od początku,
to rozegranie całości imponuje duszną, przerażającą atmosferą,
popartą znakomitymi „zimnymi” zdjęciami i
ambientowo-industrialną antymuzyką. Dodatkowo wrażenie robią
dialogi i wolne tempo akcji, które spycha film w stronę dramatu, by
w kilku straszliwych scenach zaatakować zmysły widza prawdziwym
horrorem. Niełatwy, ciężki film. Zdecydowanie nie dla każdego.

„
Ritual Suicide” Kinji Fukasaku.
Ten to już nie wiem dla kogo. Japońskie „dzieło” w konwencji
„Guinea Pig” nie dorastające jednak do pięt wstrząsającym
oryginałom. Młoda dziewczyna ogląda album ze zdjęciami samobójców
i sama odbiera sobie życie rozcinając sobie brzuch. I już. Napisy
końcowe. Po co to komu? Japończycy są jednak bardzo specyficzni.
KSIĄŻKI:
„Kajmany” Guy N. Smith.
Takie książki też ryją mózg. Nie dość, że Smith pisze albo
fatalnie, albo ciężko, albo topornie (tu akurat opcja trzecia), to
jeszcze tłumacz na przemian wprowadza kajmany i aligatory, mnoży
kuriozalne zdania i wyczynia cuda wszelakie, kalecząc tę i tak
nieszczęśliwą powieść. Mogłaby być dobra, albo chociaż
kultowo kiepska, a jest tragiczna. Kajman, który w pościgu spada ze
schodów, inny atakujący rodzinę w sypialni, bzdura na bzdurze,
konwencja klasy B nie dźwignie niektórych porażek logicznych. Ja
też. Mimo że lubię czasem odmóżdżającą tandetę, tym razem z
trudem dobrnąłem do finału. Który był oczywiście kuriozalnie
idiotyczny.
Tyle na dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz