Dziś krótko.
Pięćdziesiąt trzy.
Wydawcy potrafią robić niespodzianki.
Również miłe. Właśnie wczoraj Tomasz Czarny opublikował
pierwszy tom „Gorefikacji II”, który miał się ukazać dopiero
za dwa tygodnie.
Znajdziecie w nim mnóstwo nad wyraz brutalnych i
obrzydliwych historii autorstwa m.in. Dawida Kaina, Krzysztofa
Maciejewskiego, Tomasza Czarnego, Tomasza Siwca, Marka Grzywacza, a także
amerykańskich mistrzów makabry: Edwarda Lee czy Johna Eversona. Ja
przedstawiam się od strony historyczno-dokumentalnej, jaką jest
utwór „Fundacja Hackenholta”, opisujący zdarzenia do jakich
doszło w Bełżcu pewnego słonecznego i tragicznego dnia 1942 roku.
Sylwia Błach stwierdziła, że nawet dla niej jest to za mocne.
Niespodziankę sprawił mi też drugi
wydawca, Oficyna Literacka Literat i Mariusz „Orzeł” Wojteczek,
którzy doprowadzili do papierowego wydania pierwszego tomu „Bóg
Horror Ojczyzna”. No, może jeszcze nie doprowadzili, ale jest
blisko. Właśnie wczoraj ruszyła przedsprzedaż. Kupujcie! Za promocyjną
cenę 10 złotych już można stać się posiadaczem tej
wstrząsającej książki. Tiaaa, teraz pojechałem auto-promocyjnie.
Znak, że trzeba kończyć.
FILMY:
„Kontrolerzy” Nimród Antala.
Węgierski film, który kiedyś zapamiętałem jako czarną komedię,
opowiadającą o życiu kanarów w metrze. Kojarzyłem jakieś wątki
nadprzyrodzone, ale nie do końca pamiętałem co i jak. Teraz
odkryłem ten film na nowo. Upływ czasu sprawił, że po pierwsze
odnalazłem tutaj bardzo dużo intrygujących pomysłów, które
czynią z tego filmu wyjątkowe, oniryczno-baśniowe dzieło pełne
przenośni i podtekstów. Po drugie, nie znalazłem tu już nic
śmiesznego. Albo tracę poczucie humoru, albo zacząłem dojrzewać.
„Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”
Sergio Leone. Mam nieodparte wrażenie, że już pisałem tutaj o
tym filmie, ale jestem zbyt leniwy by to sprawdzić. Dlatego
zachowawczo napiszę, że jest to ostatni wielki western Sergio
Leone, skupiający się wokół wynalazku Drogi Żelaznej. Absolutnie
rewelacyjny scenariusz (maczał w nim palce Dario Argento), muzyka
będąca mistrzostwem świata (wiadomo, Morricone!) i scena
pojedynku, która zapada w pamięć na całe wieki. Wspaniały James
Fonda jako czarny charakter i Charles Bronson jako enigmatyczny
człowiek z harmonijką. Szkoda, że zabrakło tutaj Eastwooda i Van
Cleefa. Jak wybitnym by ten film nie był, po arcydziele jakim jest
„Dobry, Zły i Brzydki”, ciężko wskoczyć wyżej. Prawie się
udało.
„Sierociniec” Juana Antonio
Bayona. Nie planowałem tego seansu. Wieczorem przełączaliśmy
z żoną kanały w telewizorze i zatrzymaliśmy się akurat na
otwierającej scenie. Nie chcieliśmy szczególnie oglądać, bowiem
film mamy aż za dobrze w pamięci, zresztą leży na honorowym
miejscu na półce. Niemniej znów daliśmy się wciągnąć tej
niesamowicie klimatycznej, momentami przerażającej i niezwykle
smutnej historii o nawiedzonym domu. Piękny film, który jakoś w
ogóle nie może się zestarzeć, a są sceny, przy których nawet
przy czwartym seansie miałem ciarki na plecach.
KSIĄŻKI:
„Istoty światła i ciemności”
Simona R. Greena. Tym razem John Taylor wyrusza na poszukiwanie
Nieświętego Graala, kielicha Judasza, o który walczą Aniołowie
Nieba i Piekła. Drugi tom cyklu o NightSide ma wszystkie wady
sequela. A więc jest wszystkiego bardziej i więcej, a jednocześnie
mniej tajemniczo, a bardziej brawurowo. Tak, wiem, że niektórzy
zarzucili podobne rzeczy mojemu „BHO”. Komentować nie będę.
Powiem tylko, że tom ów podobał mnie się niemniej znacznie mniej.
Ponadto wydźwięk nastawiony na religijne motywy i zagadka, którą
dało się rozwiązać po pierwszych kilku stronach to też duży
minus. Oczywiście, klimat, pomysły, wątki horrorowe dalej dają
radę, ale tutaj jakoś od razu wiadomo kto i jak wygra, a każda
scena jest tylko kolejnym pretekstem do pokazania jaki to Taylor jest
„fajny”. W narracji pierwszoosobowej jest to wręcz bolesne.
„Strażnicy Piekła” Grahama
Mastertona. Opowieść o mężczyźnie, który w poszukiwaniu
morderców swej brutalnie zamordowanej siostry odkrywa alternatywny
Londyn, w którym nie dokonał się postęp techniczny, a prawa
człowieka są traktowane dość umownie za sprawą radykalnej
organizacji Zakapturzonych. Historia zaczyna się intrygująco, ale
im dalej w las... Może ja po prostu nie lubię światów
alternatywnych? Tak, wiem, że z Kazkiem napisaliśmy „Red fort”.
To teraz wiecie, czyj to był pomysł z tą alternatywą, hehe. A
wracając do książki. Tradycyjnie u Mastertona nie zabrakło
krwawych i brutalnych opisów, cała akcja jednak nie wciągnęła
mnie w ogóle, a przez fabułę przebiłem się z trudem, z radością
witając końcowe akapity. Tym razem mistrz może nie zawiódł
całkowicie, ale rozczarował i nie przekonał.
Tyle na dziś.
Bez odbioru.
No aż tak nie stwierdziłam ;D
OdpowiedzUsuńNo dobra, zacytuję więc dosłownie ;) :
OdpowiedzUsuń"Zdruzgotało mnie. Za mocne." Koniec pierwszego cytatu :)
Oj, nie wyczułeś wszystkich emocji pod tymi słowami się kryjących :P (nie lubię ery internetu :P)
Usuń