czwartek, 27 czerwca 2013

Jak struś

Dwadzieścia sześć.
Jadę z koksem, bo to co się ostatnio wyprawia, to już nawet na komentarze i opisy nie zasługuje. Nadciągają jednak wakacje i zamierzam z nich skorzystać, a wtedy może więcej konkretnych rzeczy tutaj zapiszę. Daruję więc sobie górnolotne tytuły i nadęte uzewnętrznianie się. Życie toczy się dalej i tylko to się liczy.
Na koniec czerwca zaplanowałem upublicznienie drugiego tomu "Bóg Horror Ojczyzna", ale myślę, że lepiej dla niego będzie, jeśli ukaże się trochę później. Po pierwsze, na dniach ma premierę "Zombiefilia" antologia poświęcona zombie, w której premierę będzie miał mój tekst "Trójca. Oto słowo moje." Utwór taki sobie, poczytajcie antologię dla innych autorów. Mellicka III, Kaina, Zielińskiej, Kałużyńskiej, Dąbrowskiego i innych. Nie chciałbym więc nadmiernie eksploatować tematu, bowiem zombie odegrają sporą rolę w kolejnej przygodzie Stonki i Maksa. Po drugie, czas ogarnąć kilka innych projektów, do których zostałem zaproszony i temu poświęcę następny tydzień. I zapewne kolejny wpis. Wciąż muszę milczeć, ale sprawa dwóch antologii, w tym jednej zagranicznej już jest zamknięta, na jesień z bardzo dużym prawdopodobieństwem możecie spodziewać się „Pierwotnego Zła” autorstwa Roberta Cichowlasa i mojego. A to dopiero początek. Mimo podciętych skrzydeł, pędzę do przodu. Jak struś.

Na tapecie:

FILM:


Licencja na zabijanie” John Glen. Szesnasty film o przygodach 007, który moim zdaniem nie trafił w swój czas, albo po prostu producenci to skończeni kretyni. Dziś ludzie zachwycają się Danielem Craigiem i jego Bondem, że realistyczny, brutalny i „się nie patyczkuje”. Dwadzieścia lat wcześniej taki sam był Timothy Dalton, który w tej części rzuca robotę w wywiadzie i tytułową licencję, by pomścić okaleczenie przyjaciela i śmierć jego żony. Motyw ten akurat zaczerpnięto z powieści „Żyj i pozwól umrzeć”, reszta zaś to klasyczne kino akcji lat 80-tych, gdzie 007 mierzy się z bossem mafii narkotykowej przy nieznacznej pomocy gadżetów Q. Nie rozumiem, czemu film nie zadowolił producentów, może w pamięci widzów wciąż za bardzo zakorzenione były wspomnienia błazeństw Rogera Moore'a? Nie dziwię się, że rozgoryczony Dalton zrezygnował z dalszego wcielania się w rolę Bonda. Szkoda. 


Silent Hill – Apokalipsa”. Bardzo długo czekałem na ten film. Pierwsza część w większości spełniła moje oczekiwania i z niecierpliwością wyglądałem kontynuacji ekranizacji przeboju Konami. Przyznać muszę, że efekty specjalne są nawet niezłe, a widok potworów, w szczególności Piramidogłowego zadowalający. Reszta jest po prostu porażką, która ledwo trzyma się kupy i marnuje potencjał gorzej niż kolejne filmowe „Resident Evil'e”.

KSIĄŻKA:


Chudszy” Stephen King. Wyborna książka Richarda Bachmana, czyli alter ego Stephena Kinga, opowiadająca o cygańskiej klątwie rzuconej na pewnego otyłego mężczyznę, który potrącił ze skutkiem śmiertelnym starszą kobietę i wybielił się dzięki znajomościom. Muszę przyznać, że po latach jeszcze bardziej widać rozbieżność od stylu „tradycyjnego” Kinga, ba, niektóre rozwiązania bardziej pasowałyby do Mastertona wręcz, niemniej książka wciąga jak sokowirówka. Niestety, w połowie przypomniałem sobie jaki jest finał (a jest znakomity!) więc odświeżenie lektury nieco się popsuło. 


Osiem” Krzysztof Maciejewski. Ech, jak się czyta takie książki, to się potem nie chce pisać własnych. Biorąc pod uwagę, co Krzysztof wyprawia w ostatnich antologiach, zastanawiam się, dlaczego? Nie żeby to było złe, ale „Osiem” to zbiór unikatowych, onirycznych opowieści, gdzie dbałość o język i konstrukcję zdania może wpędzić w kompleksy adeptów sztuki pisanej. I pomyśleć, że grafomania się szerzy, a taki autor wciąż pozostaje w niszy horroru, choć to co zaprezentował w debiutanckim zbiorku o literaturę grozy ociera się jedynie od niechcenia. Bo stoi zdecydowanie dużo wyżej. Oby nie zatracił się w tym wyświechtanym horrorze, jaki dziś piszą wszyscy, włącznie ze mną. Szkoda takiego talentu. Krzysztofa, nie mojego.


Howard Philips Lovecraft - przeciw światu, przeciw życiu” Michel Houekkebecq. To jest kontrowersyjna książka. Raz, że ukazuje jak specyficzną, zakompleksioną i rasistowską osobistością był H.P.L. Dwa, że większość tych faktów to spore przegięcia i nadinterpretacje autora. Niezależnie od tego, jest tu kilka wartych zbadania zagadnień, kilka intrygujących (i nie przekręconych) szczegółów, a przede wszystkim wspaniały wstęp Stephena Kinga. Czyli warto.

1 komentarz: