piątek, 14 czerwca 2013

Bez autopromocji

Dwadzieścia cztery.
Trochę znów milczałem. I dalej będę milczał dlaczego. W refleksyjno-depresyjnym nastroju nie będę uprawiał autopromocji, tym razem skupiając się na moich najbliższych i ich sukcesach. Co poza tym? Rozpoczął się weekend, za oknem mam taki widok:


Od razu wyjaśniam, nie jest to nowo otwarty rezerwat żubrów, a Dni Malborka, które postanowiły powrócić na łąkę pod mym blokiem - ergo - przy zamkniętych oknach nie słyszę własnych myśli, a zagłuszanie koncertów telewizorem czy wieżą mija się z celem i może zaburzyć sen dzieciom. O ile zasną. Ważne, że nie będzie ogni sztucznych. Przynajmniej na to liczę. Dziś występują same rockowe malborskie grupy, więc damy radę, ale na jutrzejszy koncert Ewy Farnej czas się wyprowadzić. 

Przechodzimy do promocji rodzinnej: 


Oto moja piękna żona, która udowadnia mi jak zasiedziałym typem człowieka jestem (moja ostatnia próba przypomnienia sobie jak to było biegać 1000 metrów na czas skończyła się mroczkami przed oczami i światłem w tunelu) i zawzięcie uprawia sport. Do biegów, pływania i gimnastyki dołączyła wspinaczka. Powyższe zdjęcie udowadnia, że mam swoją Batwoman.


Oto moja wspaniała córeczka, która wraz ze swoją grupą taneczną zajęła IV miejsce w Ogólnopolskim Konkursie Tańca, jaki odbył się kilka tygodni temu.  Kilkadziesiąt minut temu zresztą występowała również na tej scenie przed wszystkimi rockowcami jako support. Powyższe zdjęcie udowadnia, że potrafi latać.

Oto mój cudowny syn, który zdradza niespotykane u mnie ciągotki do mechaniki i prowadzenia pojazdów, szczególnie jeepów (niewątpliwie po mamusi). Powyższe zdjęcie udowadnia, że w odróżnieniu od taty, ma tę umiejętność opanowaną.

Na tapecie:
KSIĄŻKI:

"Widmo" Robert Faulcon. Kolejny ze starych horrorów klasy B jaki wygrzebałem na wspominanej jakiś czas temu wyprzedaży. Intrygująca historia mężczyzny, którego życie zmienia się w koszmar, gdy jednego wieczoru zostaje zaatakowany przez tajemnicze potwory i widma. Stwory porywają jego rodzinę, brutalnie pozbawiają czci żonę, a jego samego pozostawiają okaleczonego na pewną śmierć. Jego siła woli jest jednak na tyle potężna, że przezwycięża atak tytułowego widma i sam przechodzi do kontrataku, próbując wyjaśnić co się właściwie wydarzyło, gdzie jest jego rodzina i jak ją pomścić. Muszę przyznać, że fabularnie książka naprawdę mnie zaintrygowała, szczególnie oryginalny pomysł wykorzystania ciał astralnych i związanej z tym mitologii. Widać jednak wyraźnie braki warsztatowe autora uwypuklone przez słabe tłumaczenie i brak porządnej redakcji książki. Wbrew okładce nie jest to jednak tak tandetna lektura.


"Pasożyty umysłu" Collin Wilson. Kapitalna książka filozoficzna mieszająca wątki science-fiction w stylu H.Wellsa z mitologią H.P.Lovecrafta. Zresztą napisana w stylu tego ostatniego. Przyznaję, nie jest to lektura lekka i przyjemna, wymaga od czytelnika trochę uwagi i nieco oczytania. Poza tym, interesująco czyta się książkę, która rozgrywa się w przyszłości, w roku... 2012.

FILMY:

"Żyj i pozwól umrzeć" Guy Hamilton. Powracam do Bondów. Zawsze miałem do nich słabość i nic nie poprawia mi humoru lepiej niż któryś ze starszych filmów z cyklu, co jednak nie przeszkadzało mi zebrać całej serii i w odpowiednich momentach doceniać (prawie) każdy z nich. Faktem jest, że gdy pół roku temu (wreszcie!) przeczytałem wszystkie powieści Fleminga filmowy 007 stracił dużo w moich oczach, bo siłą rzeczy wszystko zacząłem porównywać i książka wygrała za każdym razem. Wspomniany film, choć nie jest wierną adaptacją drugiej części książkowego cyklu broni się jednak brawurową rolą Rogera Moora i kaskaderskimi wyczynami, a poza tym mam do niego ogromny sentyment, bo był to pierwszy Bond jakiego widziałem - i do tego w kinie. 



"Człowiek ze złotym pistoletem" Guy Hamilton. Z ostatnią powieścią Fleminga film ma wspólny tytuł i pistolet Scaramangi (granego przez fenomenalnego zawsze Christophera Lee), ale widać tu już znak czasów i piętno jakie na długo wprowadził Roger Moore do serii - humor, dystans, autoironię. Nie zawsze się to sprawdza. Nic dziwnego, że po tym filmie planowano zakończyć cykl. Aż dziw bierze, że odpowiadał za niego sam Guy Hamilton, reżyser, krótko mówiąc, wybitny. 



"Muppety" James Bobin. Nie, to nie pomyłka. I nie oglądałem go z dziećmi. Z premedytacją kupiłem go dla siebie i dla żony, gdy poziom humoru w Bondach nie wystarczał. Niestety, magia wspomnień dzieciństwa nie została przywrócona. Albo bezpowrotnie minęła. Film ma kilka dobrych momentów, parę zabawnych tekstów, no i jednak jak widzę Kermita, Zwierzaka, Piggy czy Gonzo, to odnajduję gdzieś tam tego siebie, który nie znał krwawych horrorów i Zła świata obecnego, ale jednak ogólnie rozczarowałem się. Takie na siłę trochę to. A może Muppety zawsze takie były?

Tyle na dziś.
Odbiór.

1 komentarz:

  1. "Pasożyty Umysłu" to jedna z nie wielu książek która solidnie mnie wystraszyła. Czytałem ją kilkanaście lat temu, bodajże na początku szkoły średniej. Pamiętam jak z niepokojem gapiłem się nocami na księżyc i zastanawiałem się czy "pasożyty" już siedzą w mej głowie :) Rewelacyjna lektura. Dzięki za przypomnienie. Muszę ją przeczytać jeszcze raz.

    OdpowiedzUsuń