wtorek, 9 kwietnia 2013

Of reviews


Czternaście.
Prawidłowość jakaś musi być, więc przymuszam się do kolejnego wpisu. Nie że nie chcę go dokonać, tylko jakoś z czasem nie ogarniam.
Przede wszystkim dziękuję wszystkim, którzy oddali głosy na antologię "13 ran". Wyników jeszcze nie ma (a miały być!), ale i tak jestem pod ogromnym wrażeniem odzewu ze strony miłośników grozy. Krótko mówiąc, Herosi oberwali, o reszcie zmasakrowanych nie wspomnę. Stare porzekadło o reklamie i dźwigni handlu aktualne. Zobaczymy więc co będzie dalej. I z antologią i z opowiadaniem mym w niej zawartym.
I właśnie w kwestii "Imperium Robali". Emocje z tekstem związane, a przede wszystkim opinie recenzentów o nim są wprost niezwykłe. Od takich:

" Łukasz Radecki, który ściska nas za gar­dło i prze­nosi w mroczne uni­wer­sum „Świata robali”. Opo­wia­da­nie to było dla mnie ogrom­nym pozy­tyw­nym zasko­cze­niem, ponie­waż tak wyśmie­ni­tego tek­stu po pro­stu się nie spo­dzie­wa­łem. Posępny kli­mat, prze­ra­ża­jąca histo­ria, dobitne reflek­sje na temat czło­wieka i jego natury, flaki, rzygi, krew i zaschnięte odchody na ścia­nach, a wszystko to opra­wione w per­fek­cyjny styl i miłą dla oczu tech­nikę pisar­ską – oto mój główny fawo­ryt w tym zbio­rze. Nie mam zamiaru zdra­dzać ani odro­biny fabuły, gdyż mógł­bym powie­dzieć coś za mało lub za dużo, ale jeśli poprzed­nie opisy nikogo nie prze­ko­nały do się­gnię­cia po „13 ran”, to dla „Świata robali” warto to zrobić." wyciętej z tej oto recenzji Carpe Noctem. Do takich:

"...spadamy ostro w bagno Imperium robali Łukasza Radeckiego. Rozwlekła i operująca prostą (by nie powiedzieć – prymitywną) obrzydliwością historia zwyczajnie się nie klei. Niespójna narracja może być sennym koszmarem lub narkotykowym czy alkoholowym odlotem dresiarza z wielkomiejskiego blokowiska albo rojeniami szaleńca, ale niezależnie od tego, którą z opcji przyjąć, nie czyni to lektury łatwiejszą. Co więcej, trudno przy tym nie odnieść wrażenia, że autor zwyczajnie nie mógł się zdecydować, czy chce zaserwować czytelnikowi krwisty splatterpunk, moralitet o konsekwencjach podejmowanych wyborów czy oniryczny surrealizm. W efekcie dostajemy dość ciężkostrawną mieszankę, której otwarte zakończenie wygląda raczej na próbę uniku i zostawienia czytelnika samemu sobie, niż na przemyślany finał historii." To z Poltergeista.

By przekonać się, kto miał rację, sprawdźcie sami. Ja wnikać nie będę, bo w wywiadzie o antologii dla Carpe Noctem i tak zdradziłem za dużo przesłanek do odczytania tekstu. I bronić go nie zamierzam. Tak jak polemizować z recenzjami wszelakimi. Aktualnie coraz większego rozpędu nabierają prace z wydaniami nadchodzących utworów, na 26 kwietnia wyznaczono również premierę płyty "Oldschool Maniac" DAMAGE CASE, połączonej z naszym koncertem w Tczewskiej Famie. Zapraszam! Ekscytacji nie koniec. Powstają nowe teksty, bo nic nie mobilizuje do pisania tak, jak zapotrzebowanie. A skoro wczoraj dostałem zaproszenie do kolejnej antologii, to cóż... Czas pisać.

Powracamy do wątku "na tapecie":
KSIAŻKI:
"Seryjny" Lutza, o którym już pisałem, ale niedawno wreszcie skończyłem. Cóż rzec. Znakomita książka, z wybornym zawiązaniem (i rozwiązaniem) akcji. Recka wkrótce w Grabarzu pewnie. Jak napiszę.
"B jak bezwględność" Sue Grafton. Drugi tom cyklu kryminalnego, który rozbroił mnie częścią pierwszą i zmartwił czwartą. Druga wpisuje się  w konwencję odgrzewanego kotleta. Nie jest źle, intryga całkiem całkiem, ale ostatecznie jakieś to takie naciągane. Dokładniej też w Grabarzu będzie.
"Gorefikacje" antologia. Cóż. O tym zbiorku wspominałem już wielokrotnie. Tytuł mówi wszystko. Tu nie ma przebacz. Chociaż może niektórzy autorzy podeszli do tematu bardziej lajtowo, to jednak obietnica została spełniona i w ręce czytelnika trafił naprawdę miażdżący, krwawy ochłap. Zastrzeżenia, oczywiście, jakieś są (typu wpadki logiczne w kilku tekstach, niepotrzebne, w anonsowanej jako polska antologia gore wtręty z realiów zachodnich), ale całość prezentuje się naprawdę znakomicie. I po cichu cieszę się, bo mimo obaw, obrzydliwością nikt mnie nie przerósł. Za to brutalność tekstów Tomasza Czarnego, ekstrema chaosu Tomasza Siwca, czy nieuchwytna groza Marka Grzywacza to już inna klasa. I ta różnorodność w tak wąskich ramach też powala. Bo że nie nawalił Dawid Kain (ha, ostatnie zdania mogą powybijać zęby), Krzysztof T. Dąbrowski czy Rafał Kuleta to wiedzą wszyscy miłośnicy twórczości tych panów. Ale na przykład Paweł Mateja, Grzegorz Gajek czy Paweł Waśkiewicz wnoszą nową jakość do świata zgniłych i ropiejących organów.

GRY:
"Władca Pierścieni: Powrót Króla" - oj, postarzało się toto graficznie strasznie. Ale jakość rozrywki wciąż przednia. I bije na głowę nieszczęsne "Wojny na północy". Idę na Szelobę.

FILMY:
"Bękarty Diabła" Roba Zombiego - miazga. Film drogi o psychopatycznych mordercach z "Domu 1000 trupów". Tu Rob pokazuje swoją klasę. Dowód? Choćby znakomita scena finałowa.

"Wilkołak" Joe Johnstona - niewiarygodnie niedoceniony film. Szczególnie, że teraz wpadła mi w ręce wersja reżyserska i okazało się, że to co widziałem w kinie było pozbawione kilkunastu minut. Jakich? Oczywiście tych najbardziej krwawych i brutalnych. Bardzo się zdziwiłem. Bardzo pozytywnie. Zresztą, to nie tajemnica, że wilkołaki to moje ulubione stworzenia z horrorów. A zaraz za nimi zombie. Wracając do filmu. Oto dowód, jak można z godnością przerabiać klasykę. Polecam.
"Źródło" Darrena Aronofsky - wybitny film psychologiczny, w którym za każdym razem odkrywam nowe rzeczy. Niezwykła opowieść, niewiarygodne zdjęcia i Hugh Jackman, który wreszcie ma co grać.
"Bękarty wojny" Quentina Tarantino. Ech, i tak twierdzę, że się Tarantino skończył z kreatywnością na "Pulp Fiction", a teraz tylko bawi się widzem, kinem i konwencją. I ta zabawa naprawdę może się podobać. Parę tekstów kultowych i świetny Christopher Waltz jako pułkownik Hans Landa.
Tyle zebrało się przez ostatnie dni. Wniosek, muszę pisać częściej. Albo mniej.
Na pewno wystarczy na dziś.
Odbiór.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz