Czterdzieści
Czuję się wyczerpany po ostatnim
tygodniu, niemniej, znów aktualizuję blog, by ciągłość
zachować. Pracy w ostatnich dniach było co niemiara, wszak urlop
oficjalnie zakończony, a wrzesień do lekkich nigdy nie należy. Do
„Grabarza Polskiego” napisałem artykuł o twórcy popularnym, z
imponującym dorobkiem seriali i filmów. Skutkiem tego fakt, że nie
napisałem do Graby żadnej innej recenzji. Fizycznie nie zdążyłem.
O kim mówię i co to były za filmy i seriale, zobaczycie w nowym
numerze.
Dziś ukazała się,
zgodnie z planem, polsko-czeska antologia literatury grozy, o której
kilkakrotnie już tu wspominałem. Precedens ten zachwyca mnie
niezmiernie, liczę, że przełoży się on na rozwój naszych scen w
obu krajach. Czas pokaże. Do pobrania tutaj.
Ja tymczasem zbieram się do dwóch
antologii tematycznych. Jedna będzie kontynuacją moich tekstów
charakterystycznych, druga dotyczy istot przeze mnie najbardziej
znienawidzonych w horrorowym bestiariuszu. I zabawne, ale do tej
drugiej już mam tekst, ale jeśli go wyślę, znów okroję swój
„Horror Klasy B.” Niedługo naprawdę nic w nim nie zostanie
premierowego do wydania. Bo że go wydam i tak, to pewne. A co do
antologii brutalnej, na razie jest wena, jest koncepcja, trzeba tylko
znaleźć czas i odwagę by napisać coś, co przebije „Imperium
Robali”; „Pana”, „Wyrzygać duszę” czy „Piękno nie
umiera nigdy”. Mogę już chyba zdradzić, że chodzi o
„Gorefikacje II”.
Muzycznie znów koncerty z DAMAGE CASE
u boku OGOTAY tym razem, co dla mnie osobiście było przeżyciem
wielkim, gdyż Svierszcz mym idolem był przed laty, YATTERINGa
wszystko na półce stoi, a jego twórczość (Svierszcza znaczy),
śledzę z ogromnym zainteresowaniem po dziś dzień. Niestety, z
koncertów z zagraniczną gwiazdą wyszły nici, ale to w sumie
dobrze, bo i tak ciężko z czasem. Nie wiem co z ACRYBIĄ, materiał
na epkę już nagrany, ale jakoś siły mi już do tego brak. Za to
powołałem nowy projekt, który nagrał właśnie materiał na
debiutancką płytę i właśnie pertraktujemy kontrakt. Bo
oczywiście znów marudzę, że ma być jak chcę, albo niech nie
będzie wcale. Nic więc nie powiem, żeby nie zapeszyć. Zdradzę
jedynie, że to chyba najszybsza rzecz jaką nagrałem, a nadgarstki
moje zapomniały już, że tak się gra. O gardle nie wspomnę...
FILMY:
„Sky Fall” Sama Mendesa.
Oczywiście czekałem na tę odsłonę z równie wielkim utęsknieniem
jak na „Dark Knight Rises”, ale pierwszy seans rozczarował mnie
dość mocno. Nie wiem w zasadzie dlaczego, ale jakoś nie pasowało
mi to wszystko co widziałem. DVD, które kupiłem odstało swoje na
półce, zanim zdecydowałem się je obejrzeć. Po co mi ono? Bo jak
stoją tam 22 Bondy, głupio nie mieć tego z numerem 23. I co się
okazało? Że na spokojnie, w kapciach i z herbatą odkryłem ten
film na nowo. Ba, okazał się genialną klamrą spinającą się nie
tylko z „Casino Royale” i „Quantum of Solace”, ale i z całą
serią. 007 zaczyna być taki jakim go pamiętamy, czyli bezczelnym i
momentami zabawnym zabijaką, z drugiej strony jest niezwykle ludzki,
gdy nie radzi sobie na testach czy w bijatykach. Cóż, wiek robi
swoje. A James musi tym razem nie tylko rozgryźć niebezpiecznego
rywala, ale i ochronić samą M. W międzyczasie twórcy oddali tyle
ukłonów w stronę całej serii i poprzednich odsłon, że chyba
poświęcę temu osobny wpis w wolnej chwili. Niemniej, jako
bondomaniak, za jakiego pozwalam się sobie uważać w ostatnich
czasach (tak, przeczytał książki Fleminga, leksykon Śmiałkowskiego
i obejrzał filmy po kilka razy i już się mądrzy...), bawiłem się
świetnie i uważam „Sky fall” za jednego z najlepszych Bondów i
na pewno najlepszego z Craigiem. Dla mnie bomba. Howgh.
„Wojna Harta” Gregory'ego
Hoblita. Dramat wojenny rozgrywający się w jednym z obozów
jenieckich w zachodniej Europie. W porównaniu z tym co działo się
u nas i na wschodzie, tutaj jest sielanka. Amerykanie jednak znów
pokazują wojnę po swojemu, jak zwykle nie zawsze w zgodzie z
realiami. Oto młody student prawa Thomas Hart trafia do niewoli
niemieckiej, gdzie jest świadkiem rasistowskich szykan wobec
ciemnoskórych lotników brytyjskich. Wkrótce w obozie dochodzi do
morderstwa, a podejrzanym jest jeden z pilotów. Dowódca jeńców,
pułkownik McNamara zleca mu przeprowadzenie procesu. Świetne role
Colina Farrella i Bruce'a Willisa, zaskakujące zwroty akcji na
koniec i delikatny łopot gwieździstych sztandarów w finale. Dawka
patosu w stężeniu silnym, ale pozwalającym bezboleśnie uznać
film za dobry.
„Planeta małp” Franklina J.
Schaffnera. Nie przepadam za science-fiction. Nie ukrywam tego,
wręcz przeciwnie. Ale takie arcydzieła jak historia astronautów,
którzy trafiają na planetę opanowaną przez cywilizację
inteligentnych małp, które polują na zwierzęta jakimi są ludzie
wciąż robi ogromne wrażenie nawet po upływie niemal 50-ciu lat.
Finał zepsuto mi jeszcze zanim obejrzałem go za dzieciaka (i wciąż
żałuję, bo zwrot akcji i wstrząs tym wywołany jest tu
fenomenalny), wydanie, które teraz kupiłem ma kadr z finału na
okładce. Geniusze po prostu. Celowo więc tu zamieszczam inny cover.
Polecam. Arcydzieło kina, nie tylko s-f. Koniec kropka.
„W podziemiach planety małp”
Teda Posta. Doskonały przykład na to jak z arcydzieła zrobić
gniota. Sklecona na siłę kontynuacja, opowiadająca losy
astronauty, który poszukuje poprzednich astronautów i wiadomo gdzie
trafia. Tylko, że wszystko jest tak naciągane, że się ledwo kupy
trzyma, a końcówka z torturami telepatią i kilkoma innymi
motywami, których nie zdradzę by nie psuć oryginału, sprawiają,
że szkoda słów na głupotę tego filmu. Kiedyś ten film wydawał
mi się słaby. Teraz wiem, że jest po prostu durny.
„Ucieczka z planety małp” Dana
Taylora. Jeśli film się zwraca, trzeba kręcić sequele, choćby
nie było możliwości logicznego kontynuowania fabuły. Dlatego też
trzecia część serii opowiada o znanych z oryginału inteligentnych
szympansach, Korneliuszu i Zirze, którzy przybywają na Ziemię
statkiem kapitana Taylora. Pomysł w zasadzie niedorzeczny, niemniej
pozwalający na odwrócenie schematu części pierwszej, a przy tym
poruszenie paru niebanalnych wątków. Nie miałem emocjonalnego
bagażu wobec niego, obejrzałem go bowiem po raz pierwszy, w
zasadzie przed chwilą i przyznam, że jest to film całkiem niezły,
świetnie wpisujący się w konwencję kina s-f lat
siedemdziesiątych. I choć nie dorasta do pięt szokującemu
oryginałowi, wstydu serii nie przynosi. A czy był konieczny? Tak
samo jak wszystkie części Freddy'ego, Jasona i Michaela Myersa.
Nie. Ale dobrze się ogląda.
KSIĄŻKA
„SS historia pisana na nowo”
Adriana Weale'a – wstrząsający dokument na zimno opowiadający
genezę powstania, rozwoju, dominacji i upadku chyba najbardziej
morderczej i niebezpiecznej organizacji w historii świata. To co tu
przeraża, to jednak nie tylko zbrodnie jakie popełniali dowódcy i
ich podwładni, nie tylko niewiarygodne statystyki ofiar, czy w ogóle
skala ludobójstwa, ale inwencja i pomysłowość, jaką wykazywali
się zwykli żołnierze, lekarze, naukowcy, którzy w pewnym momencie
przekraczali granice człowieczeństwa. Tak po prostu.
Tyle na dziś
Odbiór.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz